Przypomniałem to sobie czytając artykuł z Rzeczpospolitej Bunt w imperium fikcji Józefa Marii Ruszara z relacją o nastrojach studenckich (głównie krakowskich) z lat 70-tych. Opis wydał mi się rzeczowy i wyważony ale rzucił się w oczy jeden niemiły poślizg. Mówię o tym zdaniu:
Nawet żywiołowo rozwijający się wówczas autostop (podstawowy sposób podróżowania młodzieży), państwo spróbowało kontrolować, wymagając książeczek autostopu, czyli pewnego rodzaju podróżnego paszportu.Instytucjonalnie wprowadzony autostop rozwinął się żywiołowo od swego wprowadzenia w 1958. Nie był wprowadzony przez państwo (czyli władze komunistyczne) ale wymyślony i zorganizowany przez paru ludzi związanych z PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze); żałuję bardzo, że nie potrafię podać ich nazwisk. Książeczka autostopu była kluczowym elementem pomysłu, zapewniającym wszystkich zainteresowanych (młodych podróżników, ich troskliwych rodziców, kierowców zapraszających rozczochrańców do swoich wozów, chłopów życzliwie zezwalających na nocleg w swoich stodołach), że akcja miała ręce i nogi i nie niosła w sobie nieznanych niebezpieczeństw.
Książeczka łączyła się z ubezpieczeniem związanym z wypadkami samochodowymi a także miała kupony dla kierowców, upoważniającymi ich do uczestniczenia w losowaniu nagród. W ciągu wielu lat działania zarejestrowano minimalną ilość niemiłych incydentów czy wykorzystania akcji dla przekraczania prawa. W istocie, było to tak wyśmienicie zorganizowane (np. integracja z noclegami w schroniskach młodzieżowych), że mogło było stać się sztandarową akcją ustrojową w kwestii wychowywania młodzieży. Nie stało się nią właśnie z powodu natury ustroju ruchliwość i samodzielność młodych ludzi, umiejętność organizowania się poza ramkami oficjalnych organizacji z politycznym mecenatem, była dokładnie tym czego władze komunistycznie nie chciały widzieć wśród polskiej młodzieży.
Skąd to głębokie nieporozumienie, spychające doskonałe działanie społeczne do szuflady zawierającej materiały o biurokratycznej kontroli społeczeństwa?
No właśnie. Dla tej refleksji zadałem sobie trud pstrykania w klawiaturę, pisząc o sprawach kompletnie oczywistych dla mnie, tak banalnych, że powinno się znać je przez osmozę: gdy rozumienie rzeczywistości zastyga w zimnych sloganach i ogólnikach, jawi się pokusa i zachęta do nalepiania etykietek na zjawiskach bez ich zrozumienia, jedynie na podstawie znajomości rzekomych schematów historii. W ten sposób krzywdzi się bardzo porządnych i mądrych ludzi, których działanie nie zasługuje na zdawkowe (a jeszcze mniej na negatywne) oceny i krzywdzi się własne rozumienie świata. A gdy zdarza się to człowiekowi, który publikuje swoje poglądy, prowadzi to do rozpropagowywania przesądów i ignorancji.