Wędrówka (niemądrej) idei w czasie

Fpolis, 18/V/02

Pod koniec lat 70-tych pas bezpieczeństwa dla kierowców brazylijskich jeszcze nie był obowiązkowy ale pomimo folkloru półgłówków („znam takiego, co przeżył właśnie dlatego, że był bez pasa”) zaczynało formować się przekonanie, że należy natychmiast zlikwidować to opóźnienie i wprowadzić obowiązkowe używanie pasa. Prezydent Figueiredo, ostatni z dyktatorskiego ciągu, już miał przygotowany odpowiedni edykt ale pojawił się opór z najbardziej nieoczekiwanej flanki: nowowybrani gubernatorzy przemysłowych stanów, wywodzący się z tzw. „demokratycznej opozycji”, jednogłośnie zaprotestowali. Prowadzeni przez szanowanych wodzów opozycyjnych (André Franco Montoro, Ulysses Guimarăes) myśliciele demokracji brazylijskiej oświadczyli: „dosyć tych dyktatorskich ograniczeń praw obywatelskich przez rządy wywodzące się z koszar, za nic nie przyjmiemy przykuwania nas pasem do samochodowego siedzenia”. Przez te schematyczne przekonania o złowrogim charakterze czegokolwiek co przychodziło ze strony dyktatury trzeba było ponad 10 dodatkowych lat by zmniejszyć władzę głupoty w Kodeksie Drogowym.

Przypomniałem to sobie czytając artykuł z „Rzeczpospolitej” „Bunt w imperium fikcji” Józefa Marii Ruszara z relacją o nastrojach studenckich (głównie krakowskich) z lat 70-tych. Opis wydał mi się rzeczowy i wyważony ale rzucił się w oczy jeden niemiły poślizg. Mówię o tym zdaniu:

Nawet żywiołowo rozwijający się wówczas autostop (podstawowy sposób podróżowania młodzieży), państwo spróbowało kontrolować, wymagając „książeczek autostopu”, czyli pewnego rodzaju podróżnego paszportu.
Instytucjonalnie wprowadzony „autostop” rozwinął się żywiołowo od swego wprowadzenia w 1958. Nie był wprowadzony przez „państwo” (czyli władze komunistyczne) ale wymyślony i zorganizowany przez paru ludzi związanych z PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze); żałuję bardzo, że nie potrafię podać ich nazwisk. „Książeczka autostopu” była kluczowym elementem pomysłu, zapewniającym wszystkich zainteresowanych (młodych podróżników, ich troskliwych rodziców, kierowców zapraszających rozczochrańców do swoich wozów, chłopów życzliwie zezwalających na nocleg w swoich stodołach), że akcja miała ręce i nogi i nie niosła w sobie nieznanych niebezpieczeństw.

Książeczka łączyła się z ubezpieczeniem związanym z wypadkami samochodowymi a także miała kupony dla kierowców, upoważniającymi ich do uczestniczenia w losowaniu nagród. W ciągu wielu lat działania zarejestrowano minimalną ilość niemiłych incydentów czy wykorzystania akcji dla przekraczania prawa. W istocie, było to tak wyśmienicie zorganizowane (np. integracja z noclegami w schroniskach młodzieżowych), że mogło było stać się sztandarową akcją ustrojową w kwestii wychowywania młodzieży. Nie stało się nią właśnie z powodu natury ustroju – ruchliwość i samodzielność młodych ludzi, umiejętność organizowania się poza ramkami oficjalnych organizacji z politycznym mecenatem, była dokładnie tym czego władze komunistycznie nie chciały widzieć wśród polskiej młodzieży.

Skąd to głębokie nieporozumienie, spychające doskonałe działanie społeczne do szuflady zawierającej materiały o biurokratycznej kontroli społeczeństwa?

No właśnie. Dla tej refleksji zadałem sobie trud pstrykania w klawiaturę, pisząc o sprawach kompletnie oczywistych dla mnie, tak banalnych, że powinno się znać je przez osmozę: gdy rozumienie rzeczywistości zastyga w zimnych sloganach i ogólnikach, jawi się pokusa i zachęta do nalepiania etykietek na zjawiskach bez ich zrozumienia, jedynie na podstawie znajomości rzekomych schematów historii. W ten sposób krzywdzi się bardzo porządnych i mądrych ludzi, których działanie nie zasługuje na zdawkowe (a jeszcze mniej na negatywne) oceny i krzywdzi się własne rozumienie świata. A gdy zdarza się to człowiekowi, który publikuje swoje poglądy, prowadzi to do rozpropagowywania przesądów i ignorancji.