Przyjaciółka wspomina czasami z rozbawieniem cwałujące
przez jej rodzinną Catanduvę matrony, z haftowanymi sztandarami,
z ciężkimi bębnami i z zaciętymi minami. Był początek lat
60-tych i Carmem była młodziutka, więc wszystko było piękne,
ale ten hałaśliwy przegon starszych pań był nieco dziwny.
Nigdy nie rozumiałam czemu one tak się spieszyły,
czemu tak bębniły i czemu były takie zagniewane. Później
dowiedziała się: to były aktywistki z
TFP.
Nigdy państwo o tej organizacji nie słyszeli? Niemożliwe. Nawet
w Polsce są jej radioaktywne odpady. Założona przez Plínio Corrêa
de Oliveira, nieomal idealna mieszanka faszyzmu i katolicyzmu, istnieje
do dziś. Nadal bębni. Na przykład, ostro sprzeciwia się przekazywaniu
na reformę rolną gospodarstw, w których dowiedziono praktyki pracy
niewolniczej. Zawsze wierna swojej nazwie:
Sociedade
Brasileira em Defesa da Tradição, da Família e da
Propriedade (
Brazylijskie Społeczeństwo
w Obronie Tradycji, Rodziny i Własności) skupiała panie i panów
opędzających się od widm komunizmu. Nawet gdy przewrót wojskowy nie wygnał
jeszcze do partyzantki gdzieś w dziczy młodych entuzjastów równości z
brazylijskich uniwersytetów, nawet gdy Che Guevara nie był polowany, wręcz
odwrotnie, dostawał jako kubański minister order w Brasílii - kto miał
czuja, czuł komunistę. Kto wie czy dla
TFP komunistą nie był zmarły
dyktator Getúlio Vargas - przecież dał robotnikom kartę pracy i ustalił
minimalny (i to nie taki mały) zarobek. A może już komunistką była
księżniczka Izabela, uwalniająca jednym machnięciem pióra Czarnych z
niewolnictwa, zamiast spokojnie, godnie i drogo odkupywać ich dla państwa.
Można było za dnia być z
TFP a nocą z
CCC. Nie, to było coś
wręcz odwrotnego niż CCCP. To było
o Comando de Caça aos Comunistas -
Komando Polowania na Komunistów.
TFP obiecywało, że jak już zrobi się ład z komunistami to nadejdzie
o Reino de Maria -
Królestwo Maryji. Ale że szło to cościk niemrawo
(może z braku wyżej wymienionych komunistów), rosły powoli ale wyraźnie
szanse wojskowych.
(Do dziś obiecują
Królestwo Maryji. Z
zapowiedzi wnosiłbym, że warto tam będzie wejść posiadaczom rolnym
i przemysłowcom. Robotnik nie będzie miał w ichnim królestwie lekko.
A niezamężna matka lepiej zrobi popełniając szybko samobójstwo jeśli
ideał tej miłej organizacji ziści się w pełni.)
Tak, ten urywek brazylijskiej tragicznej komedii wszyscy znają, prawda?
W 1961 roku wybierają na prezydenta 44-letniego alkoholika i kabotyna,
Jânio Quadros. Wprawdzie robi lewe miny i odwiedza Fidela a jego
ministrowi przyszpila order, ale ma działania prawe i wreszcie nowa
przemysłowa klasa ma swego człowieka u kasy i swojego barda od moralności.
W pierwszych miesiącach działania Jânio wydaje najważniejszy edykt
swego życia: zabrania używania bikini na plażach.
Niestety później jeszcze bardziej odbija mu szajba i wyobraża sobie,
że jest popularniejszy niż jego poprzednik Juscelino Kubitschek oraz
wspomniany uwielbiany dyktator Vargas. Zrzeka się władzy myśląc, że
przyniosą mu ją z powrotem do łóżka w podwójnej dozie, ale tu niespodzianka,
nikt nie chce więcej o nim słyszeć. I prezydentem zostaje - co za zgroza!
- jego wice, komunista Jango. Wprawdzie obłupują go z wszelkiej władzy,
ale coś i tak trzeba z tym zrobić - i w końcu w 1964 robią. Pucz.
Czemu opowiadam dziś państwu stare bajki? Bo okazuje się, że są one mniej
stare niż to wydaje się. Przed paru dniami poleciał minister obrony,
za sprawy związane z zamordowaniem przez zezwierzęconych wojaków
dziennikarza Vladimira Herzoga. Popełnili na nim samobójstwo w 1975,
w 1978 sąd ogłosił wojskowe władze winnymi morderstwa. Nikogo nie posadzono,
ale okazuje się, że afera żyje do dzisiaj.
Państwo są dorośli i z wielu doświadczeniami i nie w tym towarzystwie
trzeba opowiadać, że choć zbrodnia może być krótka, to jej cień może
być nieskończenie długi. Więc nie dla teorii politycznych ani dla
tez moralizujących przypominam te lata. One same przypominają mi się
w przeróżnych detalach mojej pracy. Na przykład taki drobiazg:
jeśli młody asystent ani myśli słuchać
starszych kolegów z tytułami, bo on też jest
profesorem, to jest
tu spadek puczu. Rozwalili hierarchię naukową, czyli zdemokratyzowali
system. Rzesza młodych
pracowników naukowych uwielbiała rozwiązanie.
Wprawdzie wypyszczali na dyktaturę i brak wolności, ale przymierzyli
strój i spodobał im się. Dobra pensja, nieusuwalność ze stanowiska
i pełna nieodpowiedzialność w kwestii jakości nauczania i badań uczyniła
z nich wielotysięczną rzeszę wiernych współtwórców systemu okradania
swojego własnego społeczeństwa. Okruchy spadające z przepełnionych stołów
generalicji wystarczyły na paruletnie uczty.
A po co wojskowi potrzebowali magicznego rozmnożenia
profesorów?
Ano, w starym systemie dawano wykłady dla grup studenckim liczących sto
czy dwieście osób. Sami państwo rozumieją co to za niebezpieczeństwo. Tylu
młodych ludzi naraz w jednym miejscu - a jeśli zechcą oni zacząć myśleć?
Albo mówić? Rozproszenie ich po trzydziestoosobowych grupkach, rzadko
kontaktujących się z innymi kolegami, okazało się wyśmienitym taktycznie
rozwiązaniem. Założenie przez szpicli kilkudziesięciu konkurencyjnych
organizacji super-ekstra-lewicowych rozwiązało resztę problemów.
Czy można przekupić masowo intelektualistów? Oj, można i to wcale nie
wychodzi drogo. Spokojnie, proszę państwa, brazylijskich, brazylijskich.
Trzeba było wielu lat i nadmiernej pazerności dawnych właścicieli
systemu by coś się tu ruszyło i zaczęły pojawiać się jakieś ślady
przyzwoitości. I parę zdarzeń z ostatniego okresu wydało mi się dostatecznie
ciekawymi, by je państwu zrelacjonować. Tyle, że to wszystko jest tak
dalekie od Polski i takie egzotyczne, że bez małego historycznego
wstępu mogliby państwo zupełnie się w mojej relacji zagubić. Ale teraz
mamy już przygotowany grunt, czyli możemy zamknąć na dzisiaj nasze
spotkanie.
Za tydzień, mając już solidny historyczny grunt, opowiem
państwu jak to nadmiar sprytu patriotów w mundurach okazał się obusieczną
bronią i jak to jest niedobrze zgarniać w restauracji wszystkie dania
na własny stół.
A przed odejściem zostawię państwu małą, lecz nietrudną zagadkę. Oto ona:
jeśli kasta wojskowych prawie w pełni realizowała ideały religijne,
patriotyczne i obyczajowe stojące w statutach
TFP, jakim cudem
- czy jakim zbiegiem okoliczności, jeśli wolą państwo - doprowadzili
oni do odchodzenia we własnych rodzinach od kościelnych sakramentów
i rodzinnych tradycji, choć bez ranienia przykazań mówiących
o prywatnej własności?
Até logo.
felieton 82 z
Makutryny, 7/XII/04
W zbliżeniu widma nie są widmami
Odwieczny kłopot, proszę państwa, napotykany przez narratorów
wielkich zdarzeń. Jeśli opowiedzieć je w skrócie to przez
zmianę skali stają się wybladłe i nieważne. Ale jeśli starać
się epicko je przekazać to słuchacz zasypia a narrator pojmując
wielkość i wagę tematu załamuje się w pół słowa i bełkocze coś
o hałaśliwej historii opowiadanej przez idiotę. Więc w gruncie
rzeczy podejście owego obywatela USA spotkanego w Paryżu przed
prawie 30 laty było wzorem praktycznego działania:
skoro
mamy jeszcze prawie 10 minut to mi opowiedz wszystko o komunizmie.
Opowiem państwu wszystko czyli conieco o Brazylii w paru tysiącach
bajtów a potem grzecznie powiem
até logo i pójdziemy
kupować choinki.
Aż za często muszę tu upraszczać, więc proszę, by państwo nie
upraszczali: brazylijscy wojskowi, którzy zrobili pucz nie byli
dzikusami i idiotami. Niewiele jest podobieństw między typowym
latyno-amerykańskim pajacem w operetkowym mundurze a brazylijskim
wojskowym. Ale tym razem wmanewrowali się w bardzo niechlubną rolę.
Pomaszerowali ze sztandarami i hasłami ku władzy, do której nie mieli
przygotowania i do Sezamu, z którego nie umieli korzystać. Gdy biedak
z nocy na dzień wzbogaci się, dokąd pojedzie, do Luwru? Jasne, że nie,
kupi bilet do Disneyland.
Opowiadał mi Sidney Greenfield, antropolog badający w Brazylii
rozprzestrzenianie się kultów religijnych w aglomeracjach miejskich
(wówczas nie był jeszcze
Fulbright scholar, zaledwie zaczynał
naukową karierę): przy zmianie samolotu w Miami niezadługo po puczu,
zaszokowała go ilość Brazylijczyków spędzających tam krocie. To byla
rozpusta zakupów (
shopping spree) i przecież nie takie miało
być przeznaczenie miliardowych pożyczek danych nowemu rządowi
brazylijskiemu. Tak przynajmniej pomyślał młody naukowiec i odpalił
raport do Departamentu Stanu czyli do ichniego Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych. Ale gdy odpowiedź nie pojawiała się a w Brazylii widział
jak i komu owe pieniądze przyczyniają się do dobrobytu, pogłębił swoje
refleksje i musiał zmienić swoje poglądy na wiele zjawisk ze światowej
polityki.
Ciekaw jestem czy istnieją studia badające (istniejące lub nie) przesunięcie
w fazie pożyczek dla trzeciego świata i rozwoju budowlanego i handlowego
na Florydzie i w paru innych Stanach.
Zjawisko z 90-tych lat z USA i Europy nieopanowanego bogacenia się bardzo
bogatych i stopniowego kurczenia się tzw. klasy średniej jest
wiernym powtórzeniem procesu, który Brazylia poznała o paręnaście lat
wcześniej.
Ważnym elementem ukrzepienia władzy nowej klasy bogatych byly delikatne
zmiany w prawie. Gdy przywilej dostanie stempel Parlamentu, staje się
prawem, i od tego momentu lepiej go nie tykać. Czasami działania
bazy i nadbudowy wchodzą w zabawny konflikt (najmocniej przepraszam tych
z państwa, którzy mają zastarzałą alergię na owe terminy, jeśli trzeba
to dołożę przy nich parę emotikonów), co zasygnalizowałem pod koniec naszego
zeszłotygodniowego spotkania. Otóż w katolickim kraju mózgi kobiet
rozwijają się wolniej i dlatego mężczyzna osiągał pełnoletniość dochodząc
do osiemnastki, ale dziewczyna do wieku 21 lat była zależna od rodziców
tak prawnie jak i finansowo. Czyli jeśli takie 20-letnie dziewczę leżało
sobie w domu na kanapie to można było odliczyć przy rozliczeniach
podatkowych koszt utrzymywania w domu osoby nieletniej. Ale wojskowi poszli
o krok sprytniej i dalej.
Jakieś dziwne prawo (którego struktury nie znam i nie będę pierwszym, co
niebacznie wda się w studia nad nim) ustaliło, że w wypadku śmierci
wojskowego, jego córki, o ile niezamężne, będą dostawały stosowną rentę.
A renty po wojskowych są całkiem stosowne.
Myślę, że domyślają się państwo rozwoju sytuacji. Wystarczy powiedzieć,
że choć nie obracałem się w zmilitaryzowanych kręgach, znam trzy panie,
dzisiaj już więcej niż dojrzałe, które były córkami wojskowych i nigdy
nie wyszły za mąż. Jedna z nich jest bezdzietna i może przez styl życia
byłaby bezmężna z rentą czy bez renty, a w jej rodzinie katolicyzm był
reprezentowany raczej obocznie, większość tam jest spirytystami czy
z umbandy. Druga pani była z rodziny katolickiej, ma towarzysza od chyba
dwudziestu lat i prawie dorosłego syna (tylko bliscy jej ludzie wiedzą,
że nie mają ślubu, na ogół nikogo tu to nie obchodzi) i przyznaje, że
odejście do protestantyzmu (ostatnio chyba była prezbiterianką z Kościoła
Maranata) było związane z naciskami proboszcza dotyczącymi chrztu - no
a przecież nie zrzekłaby się renty, która w niektórych okresach była
jedynym oparciem finansowym jej rodziny. Trzecia jest nieformalnie
rozwiedziona (bo nie była formalnie mężatką), ma dwoje dzieci, zarabia
dobrze ale renta z pewnością pomaga jej w utrzymaniu właściwego poziomu
życia. Uważa się w zasadzie za katoliczkę, ale nie wdaje się w rozważania
nad związkami między bazą a nadbudową.
W ostatnich latach wojskowi zachowywali się właściwie, to znaczy czysto
zawodowo. Dbali o granice, wycofali wojskowych dziadków z przemysłu
i szkolnictwa (jakiekolwiek skojarzenia z polskimi ubekami od wychowania
obywatelskiego czy z politrukami w przemyśle nie będą źle ukierunkowane)
i nie wystawiali nadmiaru kandydatów na posłów i senatorów. Ale coś
im ostatnio strzyknęło i poszli do żłobu z nadmiarem apetytu.
Prawie nikt nie wiedział, że przeszło w jakimś ciele ustawodawczym
prawo ustalające, że latorośle wojskowych na mocy
izonomii
mogły przenosić się ze swoich kursów uniwersyteckich na jakąkolwiek
inną uczelnię, która miała taki sam kierunek studiów. Okazało się,
że powodem montażu tego cyrku były przenosiny ze studiów
prawa z uniwersytetów prywatnych na uniwersytety federalne.
Przed miesiącem mówiłem tu co myślę o lekarzach. Na podstawie tego
mogą wyobrazić sobie państwo co myślę o prawnikach. W rzeczy samej,
nawet napisałem to kiedyś, porównując matematyków i prawników. Było to we
wstępie
do mojej kompilacji witryn matematycznych. Mój przyjaciel pomagający
mi przedłożyć to w przyzwoitym portugalskim (a będący ojcem dwóch
prawników) spytał mnie czemu narażam się na cykl procesów sądowych.
Przecież piszę prawdę - broniłem się, ale rzekł on:
być może będziesz musiał dowieść tego przed sądem. Przemyślałem
sobie jego opinię i znacznie stonowałem moją wypowiedź. Przypomniałem sobie,
że ile razy słyszałem o obywatelu wygrywającym przed sądem jakiś proces,
tyczyło to adwokatów prowadzących procesy we własnym interesie. Żyję
oplątany niewidzialną siecią nakazów i zakazów; jeśli treść moich uwag
ogólnych zaboli szczególnie któregoś brazylijskiego prawnika, przez
resztę życia będę odwiedzał sądy i co gorsza w towarzystwie broniącego
mnie prawnika, bo tylko takie osoby mają prawo odzywać się do sędziego.
Więc może kiedyś w samobójczym odruchu dopiszę gdzieś to, co wówczas
wykasowałem, ale póki co zauważę tylko, że jak czarowny zapach dobrze
uwarzonej potrawy z daleka przemawia do pewnego typu owadów tak studia
prawnicze pociągają pewien typ młodych ludzi i bodajże nie zależy to od
systemu politycznego czy szerokości geograficznej. I w Brazylii choć
studia prawnicze na uniwersytetach federalnych są słabej jakości, to
jednak tłok jest tam niesamowity i wymyślili sobie w jakichś tam
generalicjach jakim skrótem etycznie doprowadzić swoich synów do adwokatur
i pozycji radcy prawnego i innych delikatesów.
Sprawa prosta: zapisujemy latorośl na jakiś prywatny uniwersytecik, gdzie
wstępny egzamin wymaga, by kandydat poprawnie zidentyfikował wiek, w którym
żyjemy - i natychmiast zawiadamiamy uniwersytet federalny, że nasze dziecię,
mieszkające w Zamorskim Zagórzu właśnie przeprowadziło się do naszego domu
i prosi o transferencję na kurs prawa tutejszego uniwersytetu, zgodnie
z prawem tiupu-tiupu, z roku 2004, paragraf 8 kaput i fiut.
Żarło doskonale, ale przeżarło się to na drugą stronę. Parę uniwersytetów
federalnych oznajmiło, że nie otworzą egzaminów wstępnych na prawo, bo
mają 40 miejsc oraz 85 podań o transferencję dla dzieci z wojskowych rodzin.
Zrobił się wystarczający skandal, by jakiś odważniejszy prawnik wystąpił
kwestionując zasadność owego prawa i jakiś jeszcze odważniejszy sędzia
orzekł, że było one niekonstytucyjne.
Izonomia (czyli równe przywileje
dla równych instytucji) nie obowiązuje gdy instytucje mają odmienne zasady
przyjmowania, finansowania, nauczania i tak dalej.
I póki co to to. Ale z pewnością to nie koniec bajki o dzielnym prawniku
i okropnej hydrze, bo hydry mają wiele główek, a każda główka ma buzię
ze strasznie dużym apetytem i każdy znany mi postęp ma swoje fazy zastępu
czy jak to tam się nazywa, gdy wszystko rozkłada się i źle pachnie. I
dlatego żegnam państwa z umiarkowanym optymizmem.
Até logo.
felieton 83 z
Makutryny, 14/XII/04
Książę Ciemności
Proszę państwa, dwie ostatnie rozmowy obróciłem na
mówienie o historii Brazylii. Następnym razem
odniosą państwo wrażenie, że to u mnie jakaś obsesja.
Nie będę się spierał, ale gdyby padło słowo
suita
to efekt praktyczny byłby ten sam, a moja przyjemność
dużo większa. Nie, to nie byłaby bardzo krótka suita.
Teraz, gdy semestr zamknął się (wdzięczny mu jestem za to)
znajdę czas by dwie dłuższe internetowe rozmowy o ostatnich
zjawiskach politycznych z Brazylii obrócić w tekst strawny dla
zainteresowanych i wstawię go na moją witrynę. Ale dziś o czym
innym chcę mówić. A raczej: o
kimś innym. Jego imienia
nie wymienię, co państwo jako czytelnicy Harry'ego Pottera
doskonale zrozumieją.
Widziałem go z bliska tylko raz. Czekałem na lotnisku w Brasílii
na mój lot do Floripy i ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że na
przeciwległym fotelu siedział on. Sam, bez ochraniaczy, lizusów,
petentów. Był w mizernym stanie. Być może to był najnędzniejszy
moment w jego karierze. Wszystko obróciło się przeciw niemu
i potężny polityk, filmowany w pozach i w towarzystwach, zamienił się
w szary cień. Unikali go sławni ale odwiedziła go
Śmierć, która tym razem nie szła za jego sugestią do wrogów
ale sięgnęła po jego najbliższą rodzinę. Naprzeciwko mnie
siedział przybity stratą dziecka ojciec.
Chciałem wstać, powiedzieć mu:
proszę pana, miał pan parę momentów,
które zdobyły panu moje uznanie. Wiem, że dziś nie są najlepsze dla
pana chwile, ale fortuna kołem się toczy
Nie
podniosłem się. Coś w środku przypominało mi, że ile by on nie cierpiał,
to zawsze będzie tego za mało i jeśli muszę kogoś pocieszać, to mogę
poszukać jego ofiar.
W istocie, fortuna potoczyła się tak jak to o niej mówią i wrócił on
do swych nieodmiennych działań. Po paru latach pałac gubernatorski,
do którego wrócił, pękał w szwach od petentów, Śmierć znowu pracowała
na jego usługi a dziennikarze znowu wypuszczali próbne balony testujące
czy wiatry mogły zanieść go do prezydentury.
Za młodu, tak prawicowy jak tylko można było i popularny, był obiecującym
posłem stanowym. Niewielu polityków chciało pojawić się w pierwszej
linii marszu dla poparcia puczu z 1964 wszedł tam między generałów
i bardzo mu to się odpłaciło. Wkrótce mianowano go burmistrzem stolicy
jego stanu, potem przyszły inne, bardziej intratne pozycje a gdy
należało opuścić przytapiający się statek wojskowy, wybrał najwłaściwszy
moment. Stał się mężem stanu.
Co więcej, zaczął dawać publiczne wykłady o moralności. Ach, coż to było za
przedstawienie, gdy Paulo Maluf (ten od zanikłego pół miliarda dolarów)
i Książę oskarżali się o korupcję i każdy miał
dossier w ręce. Tak,
kraj był za mały dla dwóch takich, musieli iść do zagranicznych banków.
Oto epizod ilustrujący jego potęgę. Ekipa,
którą wybrał dla rządzenia swoim stanem, w czasie kampanii
wyborczej odwiedza dziesiątki miejsc helikopterem. Dla dekoracji, bo jak
by na nich nie głosowano, to i tak urna by pokazała, że głosowano.
Ale latają i to w jednym helikopterze. Parę dni przed wyborami
helikopter spada, wszystkich Śmierć bierze sobie. Książę natychmiast
komponuje nową ekipę, która bez kłopotów wygrywa. Kłopoty zaczynają
się w parę lat później, bo czasami marionetki chcą żyć własnym życiem,
ale przecież całe ich życie jest w
dossiers
Jeśli odliczyć rok, w którym widziałem go na lotnisku, zawsze
wiedział z kim i jak się skojarzyć. I był bądź to ministrem, bądź
senatorem, ale zawsze jednym z tych, którym lepiej jest kłaniać się
z szacunkiem lub znikać wcześnie z ich drogi.
Jak dalece strachem władać można? Ależ ja wcale nie powiedziałem, że
tylko arogancją, brutalnością i siłą władał. Umiał być czuły i miły,
w najbardziej nieoczekiwanych kręgach. Współobjęty pojawiał się z nim
najsławniejszy a lewicowy reżyser brazylijski. Bliskimi przyjaciółmi
było małżeństwo słynnych a komunistycznych pisarzy. Czy tylko dla
korzyści wchodzili tak głęboko w jego podziemne królestwo? Tak i nie.
Z pewnością mieszkający w podupadającej dzielnicy znany
pisarz poczuł się szczęśliwy gdy zamiast kłócących się nocami pod jego
oknem prostytutek nie zmieniając domu zaczął mieszkać w ślicznie
odmalowanej historycznej części miasta, a nocne szmery oznaczały, że
przewodnicy prowadzili kolejną grupę turystów dla sfilmowania literackiej
siedziby. Ale może ważniejsze były publiczne hołdy dla sztuki, lewicowej
czy nie, byle z jego stanu, którymi Książe umiał szafować. Zagłaskani twórcy
nie popełniliby nietaktu, odpowiadając w niewłaściwym stylu. A ten literat,
co wydał książkę
Wspomnienia z mroku i Księcia nie uszanował
nazywając po imieniu jego księstwo, to przecież nie był literat
a zbrodniarz i powinien cieszyć się, że żyje.
Śmierć często była jego wspólniczką. Czy dlatego najpotężniejsi woleli
mieć go po swojej stronie? Nawet Lula nie ośmielił się posłać go do jego
niewymawialnej krainy, gdy Książę ogłosił w roku 2002, że jest po stronie
Lewicy, Luli i Ludu. A było to po prawie 8 latach dziwnie bliskich
choć ukrytych relacji z poprzednim rządzącym, który dla prasy potrzebował
liberalnego mitu, ale dla gładkich rządów na codzień musiał mieć Książęce
moce.
Lula nigdy by do władzy nie doszedł, gdyby Śmierć była Księcia solidną
wspólniczką. Bo uprzedni władca i Książę uknuli wspaniały, z innego świata
plan, który miał być niczym ów strój okrywający
Lady Godiva: byłoby
wszystko po staremu, ale inaczej. Prawicowo, ale liberalnie.
Globalistycznie, ale nacjonalistycznie. Oszczędnie, ale rozrzutnie. Tylko,
że Śmierć ich zdradziła.
Otóż, do najwyższych parlamentarnych godności pospiesznie przygotowano
i powołano Syna Księcia. Tak jak Książę bywał brutalny, nieodpowiedzialny
i mściwy, Syn był kojąco miły, opanowany i rozsądny. Najbardziej lewa
lewica wychwalała jego rzetelność. I od początku plan był jawny,
ulepszany i niebezpiecznie prawdopodobny: po ośmiu latach obecnego władcy,
na prezydenta książęcego Syna lud wybierze. On porządek i postęp zapewni.
Tylko że w gorące południe 1998 roku Syn przy swoim zdrowotnym spacerze
na rozpalonym stolicznym bruku upadł z powodu ataku serca i odszedł.
Taka przynajmniej była oficjalna a niezborna informacja, której nikt,
nikt, nikt do dzisiaj podważyć się nie ośmielił. Więc nie będę dawał
złego przykładu, choć znam inne przyczyny gwałtownych zgonów wśród bardzo
bogatych ludzi z niespokojnych rodzin, którzy mają zastępy lekarzy na swoje
usługi ale stan ich sumień jest w proszku.
Książę serce miał już całkiem wypalone, bo tylko trochę był odmieniony.
Lecz może dlatego stał się nieuważny? Przychwycili go jak szczeniaka gdy
wyniki głosowania w Senacie fałszował. Mógł stracić prawa polityczne, ale
nie dla tej klasy gracza takie groźby. Zrzekł się mandatu i natychmiast
w kolejnych wyborach nowy zdobył. Wrogowie jego nadal z rewolwerem pod
poduszką sypiają. Od procesów wiekiem się ogania, bo za jakieś tam
zbrodnie staruszków sądzić nie wolno. Więc działa. W Senacie.
Gdy Dalaj-Lama umiera, duch jego w jakieś dziecko wciela się i mądrzy
buddyjscy duchowni rozpoznają po cudownych znakach do jakiego ciała Dobro
przeniosło się. Ze Złem jest trudniej. Gdy Książę odejdzie nie będzie wcale
jasne nad którym domem skupią się siły ciemności. Co gorsza,
już za jego życia do objęcia jego pozycji świetnie jest
przygotowany cały Zastęp Książąt Ciemności.
Até logo.