Pamiętam skąd dowiedziałem się o książce. To pani Lena Białkowska
z Donosów dobrze o niej mówiła. W Kraju w którejś
kolejnej księgarni zdołałem książkę znaleźć.
Na niewielu stronach po powojennym świecie oprowadza mała
dziewczynka. Byłem w tym świecie i wiem o czym mówi. Byłem
małym chłopcem i niosło to nieco różnic. Autorka pokazuje
je dyskretnie ale wymownie i to świadectwo o presji społecznej,
by z dziewczynki wyrosła kobieta jakiej życzy sobie otoczenie,
jest mi ważniejsze niż protesty feministek i gadatliwość
Wysokich Obcasów. Ale jaka by nie była
biologiczna kondycja dziecka, niebezpieczeństwa były te same:
[...] co to właściwie jest partia?
To jest siła rządząca.
To dlaczego pan Macura spluwa, jak mówi to słowo?
Bo nie umie inaczej wyrazić swego stanu ducha, ludzie
dobrze wychowani potrafią swe uczucia opisać słowami -
odpowiedział Tata.
Czy takie pedagogiczne rozmowy mogły zmienić bieg życia
całej rodziny? Dla mnie to retoryczne pytanie. Dla dużo
młodszych ode mnie niezrozumiały zapewne problem. Dziecko
pyta, tata odpowiada, jakie inne siły działają tutaj?
Dlatego właśnie, że to świat coraz mniej zrozumiały dla nowych
pokoleń, trzeba mieć takie książki na podorędziu. Monografia
dokładniej opisałaby mechanizmy. Poemat krócej
i głębiej ująłby naturę zniewolenia i strachu. Ale monografia
by zanudziła a poematy są nieczytelne lub czytelne na wiele
sposobów. A tu jest jeszcze zapis faktu, ale jest i skrótowość
przetwarzająca opis w literaturę:
[...] pewnego dnia Mamę znów wezwano na milicję i okazano jej
list oskrarżonej.
Donosiła ona władzom, że wobec oszczerstw jakoby nas okradła,
postanowiła wyjawić całą prawdę o naszej rodzinie.
A zatem na strychu trzymamy sterty obuwia damskiego
i dziecięcego. Pozostało ono po uwiedzionych i następnie
pomordowanych służących i ich nieślubnych dzieciach.
Córeczka niby ja jest przygotowywana do uprawiania nierządu,
bo co wieczór każe jej się dokładnie myć.
A wreszcie ojciec rodziny nie tylko krzywdzi sługi, ale nadto
utrzymuje kontakty z amerykańskimi imperialistami hodując
w domu szkodliwe insekty.
Przeżyliśmy. Przetrwaliśmy. Ale nie widzę publicznych dyskusji
o koszcie przetrwania, o jakości umysłów, które nie poddały się.
Czy ktoś może uwierzyć, że takie dawki paranoi komunistycznego
świata mogły przejść przez organizm nie wyrządzając krzywd?
Większość z nas ma ślady kalectwa lepiej czy gorzej skompensowanego
wysiłkiem własnym, szczęściem, staraniami mądrych wychowawców. Gdy
byli tacy.
Zastanowiło mnie współżycie z przyrodą jako odtrutka na
zagmatwane pojęcia i słowa dorosłych. W istocie, oglądanie
przyrody może nie być dokładne (jak to z kogutem szarpiącym
kurę za głowę) ale łąki i lasy były odporniejsze na wciskanie
proletariackich teorii. Więc może sroki i kury, pająki i byki
łączyły wysiłki w obronie dziecięcej głowy?
Bardzo mi bliskie są refleksy lektur, które były dostępne dla
tej dziewczynki. Też miałem to szczęście, że oprócz opowieści
o dzielnych pionierach i łapaniu imperialistycznych szpiegów
miałem dostęp do dawniejszych książek. Wydawnictwo Arcta,
Moje Pisemko jaka zdumiewająca intuicja kazała
dorosłym zachowywać ciężkie, niejadalne książki, nosić w niewygodnych
walizkach po kilkaset kilometrów, bronić się przed chęcią zamienienia
ich na parę minut ciepła z piecyka zimową nocą
Dostęp do takich książek był z każdym rokiem trudniejszy. Trzeba
sięgnąć do innej (i znacznie grubszej) książki, by dowiedzieć
się jak znikały bajki i opowieści historyczne.
W wydawnictwie Prószyński i S-ka wyszła książka Joanny
Siedleckiej pod tytułem
Obława Losy pisarzy
represjonowanych. To dzieło rzeczowe i przejrzyste. Przedstawia
wytrwałość i zaciekłość komunistów w niszczeniu polskiej kultury.
Zaskakuje nieznanymi szczegółami, kreśli panoramę masowego i wieloletniego
ataku na świat myśli. (Najbardziej zdumiała mnie relacja o trudnych
losach Jerzego Szaniawskiego, który wniósł do mego życia więcej
ciepła, uśmiechu i tolerancyjnej zadumy niż wielu otaczających mnie
pedagogów.) Jest w niej rozdział Komu Soso zrobił kuku
o trosce, którą dyktatura ciemniaków otoczyła literaturę dziecięcą.
Już w 1949 roku
[...] zaczęły się czystki oraz selekcje książek ideologicznie
szkodliwych; złych, wrogich ustrojowi ludowemu, przeznaczonych
do bezzwłocznego wycofania. Przeprowadzane wielokrotnie, za jednym
zamachem nie dało się wyczyścić wszystkiego. Na pierwszy
ogień poszły biblioteki szkolne i publiczne, a następnie prywatne
oraz kościelne.
Cytowane artykuły mają tytuły wymowne aż do szpiku kości:
Książki niechciane książki
«groźne» dla dzieci w Polsce Ludowej, czyli o czystkach
w księgozbiorach bibliotecznych,
czy też
Przed czym chciano ochronić młodego
czytelnika w PRL-u, czyli o czystkach w bibliotekach szkolnych
lat 1948-1953. Z drugiego opracowania pochodzi ten cytat:
Dobrze wiadomo, że braków czytelniczych zaistniałych w okresie dzieciństwa
nie da się już nadrobić w latach dorosłych [...] jak wielkie spustoszenie
kulturowe dokonało się w pokoleniu Polaków, których dzieciństwo przypadło
na czasy stalinowskie, którym zabrano Kamienie na szaniec,
a zalecono Ogniwo Janiny Broniewskiej czy Heleny
Bobińskiej Soso.
(Dla zachowania jedności czasu, miejsca i akcji nie wdam się
teraz w refleksje nad wypieraniem wszelkich książek przez
Pokémony oraz Power Rangers.)
Spisując te uwagi pomyślałem: a może wszystko to ktoś
o «Cieniach w ogrodzie» już napisał? Muszę sprawdzić
w Internecie czy pojawiły się jakieś recenzje.
Znalazłem. Tak się zaczyna:
Pierwszym i dominującym wrażeniem przy lekturze książki Teresy Boguckiej
jest nuda. Rzecz nie tylko w języku i rozwlekłości stylu. Teksty Boguckiej
są nudne strukturalnie oraz intelektualnie [...]
O, jakiś recenzent mołojec! Wprawdzie to nie o tej książce, chodzi
o wcześniejszą: Polak po komunizmie, ale brzmi obiecująco.
Przecież w starciu poglądów szlifuje się myśl. Nazwisko autora przypomniało
mi coś. Dyskusja z kwietnia 2002 w Rzeczpospolitej
o tolerancji. Tenże autor
gromko opowiedział się przeciw tolerancji, a nawet szczycił się, że przed
laty cały tomik tym poglądem wypełnił. Ten wstęp do recenzji dowodziłby
stałości uczuć, ale jak to wygląda z poglądami? Armaty wytoczone przeciw
książce Boguckiej były z waty. Co w tym było, gorzka niezgoda myśliciela
na awans dawnej komunistki? Ale przecież Bogucka była z KOR-u! Więc kim
jest jej adwersarz?
Parę plików sieciowych i nieco innych poszukiwań odtwarzają jego
ścieżkę. Filozof, naukowiec. Widnieje spis publikacji po 1990 ale
milczenie o wcześniejszym okresie. Czyżby zaczął myśleć i pisać jako
40-letni człowiek? Nie, po prostu zapomniał w rozgardiaszu polityki,
którą się otoczył, o swojej kolebce. Komunistycznej. Podobno
był to liberał. Nie wiem dokładnie na czym polegał komunistyczny
liberalizm, zdaje się chodziło o to, żeby nie wykończyć wszystkich
ale wybiórczo.
A więc bywają recenzje, które nic nie są warte. Może to być wyceną
i mojej. Wniosek? Ano oczywisty: oryginały czytać trzeba. Dlatego
serdecznie zachęcam do lektury
Cieni
w ogrodzie.