Autor: andsol-br
Data: 18.08.06, 17:08
> Ja nie znam tej sprawy. Kto to taki?
Jan Maria Rokita. Cytowano rozmowę z nieco innymi wyrażeniami,
typowymi dla szczerej, partyjnej atmosfery. Ciekaw jestem kto
rozgłosił, jeden pan dumny ze swojej celnej a pryncypialnej
postawy czy drugi, skarżący się jakie to on ma kłopoty ze
zmontowaniem koalicji. Podejrzewam, że obaj.
Może zainteresuje Cię (i innych Internautów) nieco związane z tym
tutejsze zdarzenie. 12 kwietnia 1980 roku przy schodzeniu do lądowania
we Florianópolis rozbija się na stojącym nieruchomo od milionów lat
wzgórzu samolot linii (nieistniejącej już) Transbrasil - 3 osoby
przeżyły, 55 nie, wiele z nich ważnych w życiu miasta (m.in. najlepszy
naukowiec z Instytutu, w którym parę lat później zacząłem pracować).
Tajemnica, nie widać przyczyn. Po dwudziestu latach dziennikarze
kogoś tam pobudzają do puszczenia pary z ust. Komisja badająca wypadek
owszem, zrekonstruowała przebieg wydarzeń, bo znaleziono czarną skrzynkę.
Leciał tam w towarzyszeniu młodej osoby pułkownik lotnictwa. Po paru
dozach whisky powiadomił stewardessę kim jest i oświadczył, że chce
w kabinie porozmawiać z pilotami. Tam przypomniał im , że zgodnie
z (ówczesnym) regulaminem, jako najstarszy na pokładzie szarżą lotnik
jest automatycznie komendantem samolotu i chciałby go popilotować.
Nie odmówili, bo pokazał patent. Ale nie wykazał kompetencji. Nagrana
jest uwaga pilota skierowana do drugiego pilota: "słuchaj, on się
roz...". Słychać jego odpowiedź: "zostaw, niech się roz..." i to jest
koniec nagrania.
Andrzej
www.andsol.org
Komentarze czytelników trzymały się filozofii niech gwałt się gwałtem odciska. Parę osób wykorzystało okazję do robienia kpinek.
Napisałem wtedy:
Re: Krótkie zycie marero
13.08.06, 17:07
Autor pisze "36 lat wojny domowej zrobiło swoje" i to wyraża
pewien pogląd. Sądzę, że początek tragedii można osadzić
w różnych momentach, ale właściwszy wydaje mi się rok 1954.
(Kto lubi opierać się na źródłach nieco dłuższych niż
jedna strona, zyska zerkając na tekst p.Kapuścińskiego sprzed
5 lat [o Gwatemali], wtedy zaczyna się rozumieć nie tylko
pochodzenie technik bandyckich z ulic LA, ale i utworzenie masy,
której nie było dane stać się społeczeństwem.
Gdy młodzi ludzie w naszym Kraju w 1956 brali się do kabaretów
i słuchali Willisa Conovera, tam szli zakuci w kajdany (proszę
zrozumieć co piszę, nie używam przenośni, mówię o takich kółkach
metalowych połączonych ze sobą, które widuje się w filmach
o więźniach) do pracy przy zbieraniu bananów czy bawełny. Mój
znajomy widywał jeszcze na początku lat 60-tych takie poranne
pielgrzymki do pracy.
Ich błędem życiowym było urodzenie się w kraju, który potężny
sąsiad postanowił uchronić przed komunizmem.
Może dlatego nie mieliśmy (i jak widzę z komentarzy - nie mamy)
zrozumienia dla nich? Ważne, że nie komuniści. Tak jak
i Uzbekistan czy inna jakaś azjatycka ostoja demokracji...
Ech, ludzie, ludzie...
Andrzej Solecki
www.andsol.org
W ożywionej dyskusji (w duchu: zemścić się na faszystach makaroniarzach) pojawił się głos wekslujący problem w stronę Brazylii wypowiedź wedle schematów znanych z filmów: gdy bandyta kradnie w USA milion, ucieka do Meksyku albo do Rio de Janeiro. Nic nie wskazuje, by ktoś to tam przeczytał, co chciałem wyjaśnić, ale zapewne niejeden Polak ma zamieszanie w tej kwestii, więc cytuję tu swoją wypowiedź.
Niewolnicza praca ... normą w Brazylii ??
Data: 19.08.06, 17:31
Pan(i) "ango7" na podstawie źródeł, które chętnie bym poznał,
informuje Rodaków:
> Niewolnicza praca to tragedia, dla współczesnych niby
> demokracji, bo normą jest w krajach feudalnych, zwłaszcza
> w Brazylii.
Dostrzegam w liście zamiary pedagogiczne, bowiem następne
słowa brzmią:
> Ale cóż, Brazylia przeciętnemu Polakowi kojarzy się
> z karnawałem, a Włochy z plażami nad Morzem Śródziemnym,
> bo taki jest obraz kreowany przez media.
Nie wiem czy zastąpienie popularnej sztampy przez rewelacje
tego typu pomaga w rozpowszechnianiu w Kraju wiedzy o świecie.
Dlatego proszę o chwilkę cierpliwości, gdy spróbuję wyjaśnić,
że choć oba tknięcia pędzla stanowią rzeczywistą część obrazu
mającego wymiar osiem i pół miliona kilometrów kwadratowych,
to jednak branie ich za obraz nie jest zalecane.
1. Brazylia była kiedyś krajem feudalnym, jak wiele osób wie
z lektury p.Konopnickiej. Spore dzisiejsze gospodarstwa
(powiedzmy: latyfundia), rzędu kilkuset tysięcy hektarów,
produkujące soję dla np. niemieckich krów, są tak
zmechanizowane jak tylko można to sobie wyobrazić. (Praca
pańszczyźniana kończy się w świecie gdy nie jest wydajna.)
I jeśli kraj jest w światowej czołówce pod względem wyrobów
przemysłowych, to chyba nie tylko w rolnictwie jest jego siła
(np. nie ma gospodarstw hodujących ubrania, buty czy płytki
z ceramiki). Przed 30 laty wydobywano tu 15% potrzebnej
ropy naftowej (a poziom potrzeb był niższy od dzisiejszego),
w tej chwili jest prawie 100% niezależności energetycznej.
Szkoły publiczne dostają komputery z niekomercjalnymi
programami (Linux), w zapadłym interiorze tworzone są kursy
doktoranckie o jakości konkurencyjnej dla tych z Rio de
Janeiro. Mówienie teraz o feudalizmie nie jest trafnym opisem.
2. Wśród doniesień prasowych wywołujących tu burze (pan
dziennikarz zabił narzeczoną, pan poseł jest podejrzany
o dystrybucję narkotyków) bywają właśnie i te o akcji
"promotora publicznego", uwalniającego z pomocą policji
federalnej w jakimś stanie ludzi pracujących w warunkach
niewolniczych. Niektóre z tych doniesień okazują się
politycznie rozgłoszonymi zarzutami. Okazuje się, że
werbowanie i wypłata miały bardzo podejrzane warunki, ale
nie da się zakwalifikować tego jako "pracy niewolniczej"
- sprytni a nieuczciwi wykorzystują naiwność ludzi nie
rozumiejących co podpisują (i nie jest to chyba zbyt
odmienne od wielu "cywilizowanych" umów o wynajem czy
pożyczkę). Czasami okazuje się czystą prawdą. Chyba raz
na rok zdarza się coś takiego w kraju, w którym odległość
od centrów przemysłowych do trudno dostępnej "fazendy"
jest taka jak z Warszawy do algerskiej pustyni, policji
federalnej mało, a policje stanowe sa tak źle płatne,
że łatwe do przekupienia. Akcje władz federalnych
i stanowych w ostatnich kilkunastu latach określiłbym
jako "zdecydowane".
3. Nie rozumiem odniesienia epitetu "współczesnych niby
demokracji" do Brazylii. Elektroniczne urny pozwalają
w parę godzin po wyborach krajowych (około 185 milionów
obywateli, około 126 milionów z prawem do głosu,
głosowanie jest obowiązkowe) podać 99% wyników. Specjalne
sądownictwo (Justiça Eleitoral) nie jest osadzana przez
wygrywające partie, proces wyborczy - coż, jak to proces
wyborczy, kupa bzdur, kupowanych za duże pieniądze, ale
jeśli takie bzdury uchodzą za demokrację w USA czy Francji,
to są też demokracją w Brazylii. Ale ile by tych pieniędzy
nie inwestowano, by zastąpić Lulę prezydentem milszym
osobom cytowanym w "Forbes" (dziś już nie drwi się z niego,
że "robol udaje prezydenta" lecz wraca sie do techniki
zniesławiania i obrzydzania, usiłując podkleić go do
p.Fidela Castro czy do p.Hugo Chavez), wygląda na to, że
znowu demokracja za parę miesięcy da mu czteroletni mandat.
4. Możemy pomówić o prawdziwych (i niesłychanie trudnych)
problemach Brazylii - w niektórych stanach przerażające
powiązania władzy z przepływem narkotyków, źle przemyślane
plany wyciągania masy ludzi z nędzy, nepotyzm w służbie
publicznej, wmontowany w życie społeczne spadek rasizmu -
ale to jest zupełnie inna rozmowa niż rzucone od
niechcenia nieudokumentowane slogany.
Andrzej Solecki
www.andsol.org