z felietonu 95 z „Makutryny”, 5/IV/05

Zdalny kurs portugalskiego (z wymową brazylijską).
myślnik i kropka:

Andrzej Solecki, Florianópolis, SC, Brazylia

Trzy kobiety

Cristina

Urocza młoda kobieta. Już jej pierwsze zdania oczarowują towarzystwo. Po kolejnych kilku minutach potrafi osadzić parę uwag, z których wyrośnie zdrowa intryga. Płacze gdy jest osaczona dowodami swoich kłamstw. Dobra i czuła matka. Systematycznie podbiera mężowi pieniądze z portfela.

Cristina wyszła za mąż przed pięciu laty, zaledwie ukończywszy osiemnastkę. Trudno powiedzieć czy było to zauroczenie muzykiem mówiącym dziwne rzeczy czy chęć jak najszybszego oddalenia się z domu rodziców, gdzie po śmierci ulubionego brata nikt z nikim więcej nie rozumiał się. Strona materialna przeżywania w małżeństwie nie była dla niej zbyt interesująca, wiedziała, że znajome są utrzymywane przez mężów. Chciała mieć trochę „własnych” pieniędzy, więc jeszcze przed ślubem zaczęła pracować w szkole. Niewiele to przynosiło, ale było dość ciekawe.

Ciąża nie była ani miłą ani niemiłą niespodzianką. Nie zamierzała tak szybko zostać matką, ale też projekt nie wzbudzał w niej sprzeciwów. Trochę martwiła się czy poradzi sobie sama w bardziej zaawansowanej ciąży gdy mąż wyjedzie na serię koncertów, ale przecież nie będzie to na długo.

Ale nim dotarła do piątego miesiąca, okazało się, że przez spory czas będzie z nim i z nikim więcej. Jakiś jego krewny umarł i zostawił w spadku dom w miejscowości turystycznej. Śliczne miejsce, plaża, duny - i nic więcej. Do sklepu spożywczego parę kilometrów, a inne zakupy we Floripie, czyli dwugodzinna podróż. I skomplikowana sytuacja spadkowej masy wymagała, by natychmiast w owym domu osiedli i ani przez chwilę pustym go nie zostawili.

W zaawansowanej ciąży nie było żadnych wygód wielkiego miasta, tylko wyjące nocą wichury i wzburzone morze. Zniosła to jakoś, bo musiała znieść. Przecież kiedyś musiało to się skończyć.

Skończyło się. Mąż dostał w spadku dom. Szybko i korzystnie sprzedał go, wrócili „na stare śmiecie”, do miasta. Jak uprzednio, żyli z wynajmu paru mieszkań, które on posiadał - jeśli koncerty przynosiły jakieś zyski, nie było tego tyle, by osnuć na tym temacie dłuższą rozmowę. A pieniądze ze spadku mąż wydał bardzo szybko. Nie, nie wydał, zainwestował - poprawiał on za każdym razem. Zainwestował w imponujący zagraniczny samochód i w nowe instrumenty.

Oczywiście samochód był zbyt cenny, by żona mogła go prowadzić. Do swojej pracy w szkole nie mogła już wrócić, kolejka kandydatów była tam zawsze długa. Więc zaczęła dorabiać jak umiała - Avon i te inne kobiece schematy. Mąż dawał „na utrzymanie domu”: światło, gaz, kablowa telewizja i nieco na jedzenie. Na żłobek dziecka musiała sama znaleźć pieniądze. Wydatki z dzieckiem i ubraniem to sprawa kobiety, utrzymywał mąż.

Gdy kiedyś wybuchła, że zażąda rozwodu i alimentów, roześmiał się głośno. Przecież nie ma stałych dochodów, niby co sąd jej ma zasądzić?

Koleżanki nauczyły ją podbierać mężowi pieniądze. Przecież wszyskie żony to robią, uspakajały ją. W istocie, nie przesadzając z dozami szło to całkiem dobrze. Na żłobek dla dziecka więcej nie brakowało.

I jakoś to tak idzie. Strzeże się przed drugą ciążą. Nie zamierza opuścić męża, bo go kocha. Ma nadzieję, że sytuacja zmieni się. Koleżanki wolą nie pytać jej czy zmieni się na lepsze czy na gorsze.

Fernanda

Życie było zrealizowanym snem. Cudowny mąż, trzech synów, olbrzymi dom, w którym można było nie spotkać się z paru mniej lubianymi krewnymi męża czy z jego partnerami od interesów. Jak to tu mówią: „każda małpa na swojej gałęzi”. Dbała o dzieci i o ogród, dowodzący, że właścicielka miała nieprzeciętny smak w kwestii form i barw i dużo szczęścia w unikaniu plag. Jeździła z rodziną tu i tam.

Ale z jednego wyjazdu nie wrócili razem. Byli w trójkę. Najmłodszy syn nic nie ucierpiał. Mąż zmarł na miejscu. Z poharatanego samochodu wyciągnięto ją z resztką życia i ta resztka musiała wystarczać przez wiele miesięcy. Gdy wyszła ze szpitala, nie w pełni ciągle rozumiejąca co się stało i w jakim teraz będzie żyła świecie, musiała natychmiast pojawić się na rozprawie dotyczącej podziału majątku. Krewni męża półgłosem wyrażali oburzenie, że nie pojawiła się na pogrzebie męża. Jej fizyczną szansą na pojawienie się tam byłaby druga trumna, ale nie chcieli oni o tym wiedzieć.

Sędzia od początku był ostry i nieżyczliwy. Jej adwokat był przydzielony na podstawie podpisu nieletniego syna, ona jeszcze nie władała w pełni ręką. Sędzia orzekł, że zostawienie jej w spadku tak olbrzymiego domu nie byłoby sprawiedliwe, bowiem jako młoda kobieta z pewnością miała kiedyś jeszcze wyjść za mąż, więc należało dom sprzedać i pieniądze podzielić między spadkobierców.

Nie potrafiłem zadać jej pytania czy orzeczenie o jej przyszłym zamążpójściu stało w piśmie czy też było frazą ozdabiającą salę sądową owego dnia. Wciąż nie w pełni wyciągnięta z koszmarnego snu i pełna ran, dbała o wypełnienie poleceń, o jedzenie synów, o wysyłanie ich do szkoły (dużo tańszej niż uprzednia), o hodowanie kwiatków w doniczkach. Po paru latach zrozumiała.

Przeżycie było zagwarantowane, mimo zmniejszającej się systematycznie wartości renta po mężu wystarczała na jedzenie i ubranie. Teraz już synowie są dorośli. Ma małe mieszkanko w bloku, dba o kwiatki ozdabiające wewnętrzne malutkie ogródki, uśmiecha się do sąsiadów wymieniając życzliwe uwagi o pogodzie. Nie skarży się na los, wie, że miała mało szans na przeżycie.

Vanessa

„Nie wiem czemu jestem taka spokojna. Zawsze taka byłam. Może to wada genetyczna” - uśmiecha się bez napięcia. Jej 73 lata nie deformują rysów ani głosu, ale ważą. Nie przyjechała tu z Rio samochodem córki, jej kręgosłup i problemy z odwapnionymi kośćmi wymusiły lot samolotem.

Nie miała kłopotów gdy z mężem rozważnie i spokojnie powiększali swój dorobek. Postawili na fermę kur wtedy i tam gdzie tego trzeba było - nie były to jeszcze czasy prefabrykacji kurczaków na ubój w trzy tygodnie, kurczaki żyły dłużej, dostawały prawdziwe jedzenie i smakowały jak prawdziwe kurczaki. Szło im świetnie i była przekonana, że jeśli coś się zmieni, to na jeszcze lepsze.

Po dwudziestu latach małżeństwa zauważyła, że coś było nie tak. Była ostatnią osobą w miasteczku, która to zauważyła. Dziwna sytuacja bardziej odebrała jej wolę działania niż skłoniła do gwałtownych gestów. Mąż miał romans z kobietą mającą trójkę dzieci. Owa kobieta zależała od fermy, bo jej mąż był pracownikiem męża Vanessy. I to ów człowiek wymyślił ten schemat: podsunął swoją własną żonę szefowi, udawał, że o niczym nie wie, nie było gróźb ani ryzyka skandalu, szef miał dwie kobiety i choć druga była nie tak młoda, była nowa. I nowa zgarniała coraz więcej prezentów, tu ubranie, tam samochód, a jeszcze gdzie indziej wyjazd na luksusowe wczasy.

Wzrok Vanessy był coraz gorszy, a najlepszy w mieście okulista nie potrafił znaleźć jakiejkolwiek przyczyny tego stanu. Znalazł ją kuzyn męża, który nie posiadał się z oburzenia tym, jak Vanessa była traktowana. Jej mąż był bliskim przyjacielem okulisty i była świetna przyczyna, by nie znaleźć przyczyny pogarszającego się stanu oka: było to posuwające się odklejanie się siatkówki. Gdyby Vanessa stała się niewidoma, ułatwione byłoby wysłanie jej do jakiejś zamkniętej kliniki. Może i do psychiatrycznej, bo była coraz dziwniejsza.

Żyła w stanie otępienia. Któregoś dnia wróciwszy do domu znalazła wśród garniturów męża dziwną teczkę. Otworzyła i odkryła, że są to dokumenty czyniące ją właścicielką trzypokojowego mieszkania w luksusowej dzielnicy Rio de Janeiro. Nie czekała na odkrycie jaki to pomysł krył się za tym kupnem. Wzięła swoje trzy córki i dwie walizki z dokumentami i ubraniem, wsiadła do taksówki i po godzinie włamywała się do swojego mieszkania. Sąd przyznał jej alimenty bez trudności, bo w międzyczasie mąż zaczął mniej dbać o pozory i świadków na powody rozbicia rodziny nie brakowało. Tyle zostało jej z majątku, który gromadzili przez całe ich dorosłe życie.


Czemu to opowiedziałem? Sam nie wiem. Może z powodu tej dyskusji, prowadzonej wśród moich znajomych. Piewcy prawdziwej miłości wzgardliwie odrzucali próby określenia używanych terminów, więc jawiły się budujące i szlachetne zdania o wielkich uczuciach. Coś w stylu „miłość wszystko zwycięży” lub „dla prawdziwej miłości nie ma przeszkód”. Pomyślałem sobie, że bezimienni męscy bohaterowie tych trzech krótkich opowiastek mogliby gorliwie przytaknąć takim opiniom. Przecież słowa niewiele kosztują. I są świetną zagryzką do piwa.

Até logo.