Otoczony adiutantami Suworow oglądał przez lunetę przedpola Warszawy
gdy na wzgórek wdrapał się chopczyk i podszedł wprost do niego.
Suworow wyjął chronometr.
Czwarta odparł i pogłaskał chłopca po płowej główce.
Waszyngton przyglądał się niechętnie łąkom wokół Yorktown gdy
nieoczekiwanie zbliżyła się dziewczynka.
Wpół do trzeciej zmarszczył się generał. Adiutant,
skąd tu to dziecko?
Wallenstein przypatrywał się z namysłem mostowi w Dessau gdy chlopiec
zapytał go:
Pies szedł za mną w odległości tak małej, że mogłem
się niepokoić. Ale po dwudziestu metrach oddaliłem obawy:
jeśli miał już szansę a nie ugryzł do teraz to może cała
droga będzie bezpieczna. Wydawał się dobrze zadbany, więc
nie było powodów do wstydzenia się gdyby ktoś ze znajomych
widząc nas uznał, że mieszkamy razem.
Nieoczekiwanie pies zmienił rytm chodu i wyprzedził
mnie. Powinienem był odczuć ulgę ale przez krótką chwilę
zastanowiło mnie czy gryzłby gdybym i ja przyspieszył
i zostawił go z tyłu. To była czysta ciekawość,
o zawodach nie było mowy. On był dużo młodszy i miał
dwa razy więcej nóg niż ja.
Pies dobiegł do słupa, rytualnie go obsikał, obrócił
ku mnie głowę i odczekał aż go wyprzedzę. Zaciekawiło
mnie czy wrócił do nikąd czyli tam skąd przyszedł. Nie,
znowu kroczył spokojnie za mną.
Gdy zbliżaliśmy się do kolejnego słupa, psie działania
zostały powtórzone. Przyspieszenie, wyminięcie, sik,
zerknięcie do tyłu. To zaczynało być zabawne. Czy miała
być powtórka?
Tak. Następne trzy słupy były oznaczane przez zwierzę
nim docierałem do nich. Zdawało mi się, że za każdym razem
psi tors był coraz bardziej wypięty a psi ogon wyraźniej
wskazywał niebo. Ale piekarnia była po drugiej stronie
ulicy i skorzystałem z chwilowego braku samochodów w pobliżu.
Po przejściu na drugą stronę zerknąłem na zwierzaka. Patrzał
w moją stronę.
Może to przeczulenie, że odczytałem w jego spojrzeniu
wyraz pogardy. Jeśli psy mają mizerny wzrok to skąd by mu
było robienie miny na taką odległość.
Siadajcie, kolego powiedział przewodniczący. Jak wyglądają w tej
chwili wasze przygotowania?
Wszystko w porządku rozradował się Tadeusz. Złożyliśmy wszyscy wnioski
o paszporty, uczelnia dała przychylne opinie, wystąpiliśmy od razu o wizy:
szwajcarską, fińską, angielską i radziecką, bo z tymi to najdłużej idzie;
w ogóle, wszystko gra.
Aha przewodniczący wyraźnie nie słuchał go. Dostałem dwa listy w
sprawie waszej ekspedycji. Nasz Zarząd Naczelny pisze, że serdecznie
przychyla się do inicjatywy uczczenia pamięci Lenina przez zorganizowanie
wyprawy Szlakiem Lenina. Pod warunkiem, że sami zabezpieczycie środki
materialne.
Zabezpieczamy zapewnił Tadeusz. Nysa obiecała wóz, Legionów namioty
i śpiwory, Przetwórnia Konserw
Dobra, dobra przerwał mu przewodniczący. Dostałem dwa listy, jak wam
powiedziałem. Zdaje się, że przesadziliście z tym entuzjazmem dla Lenina
Jak to?! Tadeusz otworzył szeroko oczy.
A tak to. W drugim liście Milicja Obywatelska prosi nas o wyjaśnienie
w związku z waszą wyprawą. Milicja chce wiedzieć kto dokładnie rzecz ujmując
zajmował się nadzorem nad zakończeniem Rajdu Marzanny w Krościenku, gdzie
słyszano was czterech śpiewających cytuję: i cała nocka pełna jest
polucji na samą myśl o Wielkim Wodzu Rewolucji, a ty maszeruj, maszeruj,
głośno krzycz: niech żyje nam Wałodia Iljicz.
Tadeusz zbladł, bez słowa wstał i ruszył ku drzwiom. Przewodniczący ryknął
za nim:
Do Poronina, nie do Szwajcarii! I prywatnie, bo już nie jesteście
członkiem naszej organizacji!
Epilog. Piękna idea nie została zaprzepaszczona: szlakiem Lenina
pojechało trzech kolegów z Zarządu ze swoimi dziewczynami.
Dziura
czyli recepta na badania naukowe
Zamyśliwszy się nad tym co to znaczy, że coś jest
trudne lub łatwe, intuicyjne czy zagmatwane,
przypomniałem sobie jak to przed wiekami wszedłem do małego barku
blisko pl.Solnego i poprosiłem o kokę. Zasysałem ją gdy wszedł
tam jakiś człowiek i poprosił o coś na ciepło;
oczywiście nie pamiętam o co prosił, ale powiedzmy, że o jajko.
Zanim chłopak przy ladzie zdołał obrócić się i zagadać do Dziury,
która wyraźnie łączyła barek z kuchnią, z Dziury wydobył się głos:
Nie sprzedawaj kurwa. Jak to zaoponował usłużny chłopak -
przecież jest... Dyskutujesz kurwa? odparła Dziura.
Zamawiający popatrzał na mnie a ja na niego. Prychnęliśmy niby-śmiechem,
on w bardziej rozdrażnionym wydaniu, po czym wzruszył ramionami i wyszedł.
Siorpałem moją kokę. Po chwili
otworzył się kawałek ściany były to zakamuflowane drzwi
i pojawił się właściciel głosu z Dziury. W ręce miał świeczkę.
Zlustrował szybko sytuację, prześlizgnął się po mnie wzrokiem i
wracając w ścianę zamamrotał niby-wyjaśniająco: Światła kurwa nie
ma.
Morał. Jak siedzi się przy dziurze dostatecznie długo to
kiedyś jej tajemnice jakoś tam się wyjaśnią.
Akwizgran, 1978
Królewna Wiochna
To co, stary powiedział przyjaciel chyba nie chce
ci się wracać do siebie o tej porze? A poza tym zimno jak diabli,
chociaż formalnie wiosna od pięciu dni. Kładź się na tapczanie w jadalni,
nikt cię nie będzie zrywał rano.
Tym mnie przekonał. A w dodatku nie miałem w domu nic na śniadanie, a w
mojej mleczarni zawsze rankami już nie ma albo jeszcze nie ma mleka. Bez
dalszych ceregieli poszedłem na tapczan do jadalni.
W obcych miejscach często mam dziwaczne sny. Tym razem najpierw przyśniło
mi się, że graliśmy w brydża pomarańczami, a potem, że jakiś kapral ryczał
na poligonie: no, dzieci, szukamy szybciutko Królewny Wiochny.
Ryczał jednak tak głośno, że się obudziłem. Otworzyłem oczy i usłyszałem
zza okna: Gdzie się skryła Królewna Wiochna?! Kto pierwszy ją
znajdzie?!
Więc to nie był sen. Ale jako jawa było to jeszcze dziwniejsze, skoczyłem
więc do okna. Po drugiej stronie ulicy z dwudziestu maluchów przywierało
do drucianej siatki i wpatrywało się w grudki zamarzniętej ziemi na
ogrodzie. Stojąca za nimi bardzo duża pani przedszkolanka zakomenderowała
basem: Nie ma! Idziemy dalej! Dzieci, bierzemy się za rączki i
maszerujemy! W głosie jej była nienawiść do Królewnej Wiochny, że się
schowała i do maluchów, że nie maszerują krokiem defiladowym.
Przyjaciel wsunął nos do jadalni.
Wstałeś na śniadanie? To fajnie, bo to już prawie południe.
Zbyłem milczeniem ten przytyk i spytałem:
Słyszałeś?
Głuchy by słyszał roześmiał się.
Od dawna oni tak szukają Królewny Wiochny?
Od ostatniej reformy programu przedszkolnego. Tak z pięć lat temu.
Przysłali Królewnę Wiochnę w programie i siedzi tam.
Przyjrzałem mu się z niedowierzaniem. Nigdy nie słyszałem o jego
znajomości systemu szkolnictwa i przedszkolnictwa.
Skąd ty wiesz o tym?
Nie wiem. Przed chwilą wymyśliłem tę teorię. Czego się gapisz? To mój
sposób na dopisywanie sensu do bezsensu. Myślisz, że ja nie chcę znaleźć
mojej Królewny Wiochny?
Machnąłem zrezygnowany ręką i zająłem się poszukiwaniem jedzenia.
Chwilowo było to ważniejsze niż królewny i księżniczki.
jesień '76
Miniakrówki
story n° 17. Nie wierzę w duchy, nigdy nie wierzyłam zapewniała
mnie gorączkowo. Siedziała wtulona w róg pokoju, jej twarz wyrażała samą
istotę przerażenia, jej oczy miotały się po przedmiotach. Spokojnie
przytakiwałem jej. Czemu nie miałbym przecież miała swoje racje. Zresztą
przywykłem już, wszyscy ludzie, których nawiedzam, reagują tak samo.
story n° 18. Była tak dokładnie wyzwolona z głupich konwenansów
i klasycznych przesądów, że na samą myśl o nałożeniu sukni balowej była
bliska zemdlenia.
story n° 19. Po młodzieńczych lekturach Maughama przez całe lata
marzył mu się Daleki Wschód. Pewnego lata udał się tam na wakacje.
Wrócił z kolekcją slide'ów wyprodukowanych w Kalifornii i kupionymi
w Singapurze dwoma indonezyjskimi koszulami z etykietką Made in Paris.
story n° 20.
i z dymu papierosa wyłonił się dżin. A potem
drugi. Pierwszy był dobry; drugi był zły. Przypomniałem sobie wszystkie
metafizyczne pytania spychane od lat na potem. Wyobraziłem sobie, że
wreszcie przyszedł moment, gdy spłynie na mnie zrozumienie, iluminacja,
satori
Ale dżin dobry złapał złego za gardło i wdały się one w walkę
wręcz, z każdą chwilą coraz bardziej mglistą. W rzedniejącym powietrzu
rozwiewała się wiara, że cudy mają sens.
Ab ovo