Floripa, 2002

Rozwiązanie arytmetycznego problemu.

Nie wypowiadam się publicznie na temat religii, kwestii żydowskiej czy Izraela – ale dla uniknięcia rutyny milczenia przedstawię tu pewną propozycję. O ile wiem nie ukazała się dotychczas w druku a mogłaby doprowadzić do szybkiego rozwiązania paru problemów, szczególnie moich problemów finansowych. Ale nie wiem czy mogę liczyć na chętną realizację moich pomysłów. Kłopot w tym, że używanie matematycznego punkt widzenia jest mniej popularne niż ekstrawaganckie wizje przyniesione z zaświatów.

W istocie idzie tu o arytmetykę, ale matematyk radzi sobie także z czterema operacjami. Potrafię doliczyć się ile w dzisiejszych dolarach mogła by kosztować wyprawa Aleksandra do Indii albo kolonizacja Ameryki Północnej albo ile by kosztowała ekspedycja na Marsa.

Od lat twierdzę, że gdyby mi dano tak z 200 miliardów dolarów – czyli część sumy zużytej na utrzymanie przy życiu Izraela w ciągu ostatnich dekad – to za niewielki procent tego załatwiam oddanie przez Rosję Żydom ich ,,Jevreiskoi Avtonomiczeskoi Obłasti'', przenoszę wszystkich Izraelczyków do nowej siedziby podwajając wymiar ich ojczyzny, buduję wierną kopię świątyń z Jerozolimy, wstawiam futurystyczną kopułę nad Birobidżanem, zużywam 40 miliardów na milion cudownych domków jednorodzinnych dla ex-kibutznikow, tworzę nad Amurem zimową wersję Disneyland i zakładam szkoły baletowe i muzyczne, uniwersytety i instytuty rolnicze – a wszędzie daję rezerwę 3% miejsc dla semickich pobratymców arabskiego pochodzenia.

W końcu, wykupuję parę osiedli w Brazylii i Indonezji na letnie kolonie dla dzieci i gdy zamykam rachunki to mi jeszcze zostaje z rozkurzu parę miliardów na moje osobiste wydatki.


To na początek. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i po pomyślnym rozwiązaniu żydowsko-arabskich kłopotów podejmuję się przyniesienia długotrwałych rozwiązań w wielu regionach świata. W pierwszych czterech latach mógłbym zająć się Pakistanem i muzułmańskimi republikami z nieświętej pamięci Związku Radzieckiego. Potrzebuję jedynie tych sum przeznaczonych w USA na zbrojenia. Jest tego ponad 350 miliardów rocznie, ale chętnie zostawię 100 miliardów rocznie na miejscu – płace oraz gry i zabawy ich wojskowych oraz na rozwój technologiczny. Resztą w formie produktów i technologii zaleję ów kawałek Azji – jeden bilion rozsądnie administrowanych dolarów zrobi sporo cudów w ciągu czterech lat i tę część mojej pracy skłonny jestem wykonywać całkiem nieodpłatnie. Nawet nie będę domagał się tygodniowej dostawy hurys ani przemianowywania jakiejkolwiek wioski na Soleckibad. Myślę, że samo wydawanie pieniędzy będzie mi sporą satysfakcją, jakże rzadko przeze mnie doznawaną.


Osmoza

Gdy byłem w szkole średniej w mieście grasował młody bandzior znany jako Mrówa i obijał kogo chciał. Kiedyś zdumiała mnie scena ujrzana za jakimś kioskiem – milicjant walący mocno Mrówę po pysku. Taka sobie technika poza-sądowego uspołeczniania młodego bandziora. Kto wie czy milicjant nie pracuje do dzisiaj i jako policjant nie dba o ład w społeczeństwie, używając metod i pojęć nabytych w swojej pracy.

Gdy zgubi się dziecko w parku, woła się policję. Gdy babcia chce przejść na drugą stronę ulicy, policjant pomaga. Gdy cracker włamał się do danych bankowych, policja analizuje winchester. Gdzie kłopot, gdzie Zło, tam policja.

Wydaje mi się niedorzeczny ten pomysł, żeby ta sama instytucja chroniła ludzi od awanturników i pijaków, szukała gwałcicieli, analizowała grafologicznie listy i taśmy magnetofonowe i Bóg wie co jeszcze. Wśród ich atrybutów brakuje tylko wysiadywania jaj dzięcioła i tkania gobelinów ale wszelkie ich działania są skażone przez banalizację brutalności. Ich reakcje stosunkowej obojętności gdy kłopot nie jest raną ciętą, kłutą czy szarpaną to naturalna konsekwencja techniki pracy. Modus operandi, powiedziało by się, gdyby szło o bandytów.

Lekarz może rękawicami i maską ochronić się przed krwią i plwocinami pacjenta. Ale nie ma jak ochronić się przed stężonym ładunkiem nienawiści i gwałtowności bandziora, zarażenie następuje drogą wizualną i trafia wprost do mózgu. Każde społeczeństwo ze sprawną policją ma wylęgarnię agresji i brutalności bo nie jest możliwym być gwałtownym tylko od 16-ej do 24-tej albo tylko w niebieskim ubraniu. Ale nie znam społeczeństw zastanawiająch się nad tym co zrobić, żeby nie potrzebować policji.

Model społeczeństwa bez policji to nie jest mała modyfikacja naszego modelu. To coś kompletnie odmiennego. Nieomal wszystkie pojęcia musiały by być odmienne. Rynek, hierarchia, pojęcie posiadania, struktura rodziny, oczekiwania i nadzieje. I nie ma siły co by nas skłoniła do porzucenia tego wszystkiego. A więc gwałt policyjny, maltretowanie paruprocentowego odłamu społeczeństwa przegrywającego w naszej sztuce nabywania, zdobywania i utrzymywania dla siebie, ten gwałt wydaje się centralnym i nieodzownym elementem rozwiniętej społeczności. Tak jest bo tak być musi.

Ciekawe. Dość podobne pomysły ochraniały instytucję wojska – ale pewnego razu mały kraik o nazwie Costa Rica zlikwidował sobie tę instytucję. I znienacka skończyły się pucze i przewroty, mordowanie opozycji i zakupy czołgów. Budżet na wykształcenie powiększył się nieporównanie. Fenomenalne. Cudowne. Przypuszczalnie cały świat wysłał badaczy do Costa Rica by zbadać, zrozumieć i powielić ten eksperyment na rodzimym terenie, no nie?

Nie. Prawie nie mówi się o tym zjawisku. Rządy nie chcą o tym wiedzieć. Osmoza istnieje w mikroskali, w przekazie mikrobów zła z bandziora do policjanta. Nie ma osmozy zrozumienia z rządów oświeconych do rządów poskręcanych w konfuzji. Rząd to nie komórka, rząd to narośl.


 strona    po polsku