felieton 51 z „Makutryny”, 2/III/04

Zdalny kurs portugalskiego (z wymową brazylijską).
manu tece fazen:

Andrzej Solecki, Florianópolis, SC, Brazylia

Tkanina snów

Proszę państwa, początek dnia mieści parę niemiłych detali. Są one powszechne ale trochę wstydliwe. Zostawione na powrót z pracy pogniecone prześcieradło, osuwająca się z krzesła na podłogę piżama – i wciśnięta pod poduszkę bezsensowna tkanina snów. Gdy wracamy do domu, nie pozostaje nam dosyć energii by coś z nią zrobić, więc wala się to tu, to tam. Nigdy ona nie poznaje wygładzającej dłoni ani odkurzającej miękkiej szczoteczki.

Gdy późnym popołudniem łóżko już jest zasłane, zapominamy o niej. Niesprawiedliwość. Nie ma w domu innego tworzywa co by z nią zrównało się złożonością struktury. Na przykład: zawsze ma ona koniec, nigdy nie ma początku. I odznacza się taką dozą niezależności, że urażona podświadomość zachęca, by o niej zapomnieć. W istocie, czasami arogancko twierdzimy „miałem sen” choć uczciwsze by było: „sen mnie miał”, bo tkanina pokrywa nas kiedy chce.

Tutaj mówi się: sonhei com mar czyli śniłem z morzem. Ściślejsze to niż śniłem o morzu, zwrot, który układa nas nad tkaniną, choć w istocie tak bywamy nią owinięci, że żaden fizyk nie powie gdzie przebiega powierzchnia rozdziału między obiektami.

Nieważka a jakże ważna. Nikt tego nie uświadomił nam lepiej niż Polak, spóźnioną dozą kawy wtrącony w poezję:

Zwiewna tkanino moja, ty jesteś mym zdrowiem,
Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto cię stracił.
Gdyś była w mym łożu, fantazjami swymi
Barwiłaś moje noce. Dziś tęsknię za nimi.
Tyś syreny z ptaszydeł w ryby zamieniała,
Komu dzisiaj rumieńcem dzięcielina pała …
Fenomen ten od wielu lat jest starannie badany i tomy wniosków mnożą się. Laików dziwi nikłość praktycznych konkluzji, co radami na codzień w błyszczących tygodnikach jakość i głębię snu by przyniosły. Jednak specjalistów nie zaskakuje to wcale, to znany w nauce „intimacy factor” czyli „czynnik spoufalenia”. W tym rzecz, że nieuchronnie obiekt badany badacza otacza, swe wpływy przelewa i nie ma w notatkach uwagi kto włożył do szuflady trzy bordowe przepiórki i czemu zapisy po trzeciej nad ranem są coraz to bardziej porwane. Porwane.
Przerwane.

Powrót tam.

I skąd była ta wiedza w mej głowie, że spotkawszy owych dziwnych wędrowców, co rzekli mi „czumbat!” miałem im życzliwie lecz głośno odpowiedzieć „dżałas han”? A świetność moich wywodów na seminarium Wignera?
To było tam a nie tu?
To by ta tu ta te ta
Ta-cztaaanta ta ta (z synkopami)
Wchodzi sax-baryton. Ja śpiewam.

Odwrót.

Słynny z eksperymentów w stosowanej psychologii Wydział Uniwersytetu w Stanford doznał w ostatnim roku kolejnego przygnębiającego sukcesu. Międzynarodowy i interdyscyplinarny zespół stwierdził, że w kwestii transferu wielofunkcyjnych snów klasy 3 na płyty DVD istnieje niewątpliwa możliwość zapisu i pełna niemożliwość odczytu. Badania te potwierdzają moje amatorskie przyczynki, które tak bym przekazał:

NOCNE OLŚNIENIA

Pewność mej sennej słuszności
Powoli na bok odchodzi
Poczuciem wielkości pijana
I obietnicą mnie zwodzi,
Że potem przypomnę
Że potem przypomnę
Że potem

Nie jest jednak prawdziwą teza o nieprzenikalności między światami. Mam ułomki wspomnień o mych wynalazkach i dokonaniach: bilard grany jajkami, cudowne akordy, którymi wspomagałem Aleksandra Galicza, logarytm z półzera i przepiękny wykład o nowej teorii moralności na użytek czarujących szefów państw i ich sympatycznych mężów.

Przenikanie jest częste, niestety po przekątnej. Cierpię zawsze gdy spać muszę w niemoim pokoju, w niemojej pościeli. Niemoja tkanina snów szok odczuć mi przynosi i gdyby nie nocny letarg wyprałbym ją w łazienkowym zlewie. Budzę się z niesmakiem, w konfuzji niemoich win, w nieproszonej transcendencji choć w moim własnym pocie. Lecz mądra natura tak to rozwiązała, że wcześniej lub później to co ważne jest, wygra. A ważność swą potwierdzi (oczywiscie) wygraną.

ODA DO SILNIEJSZYCH

Słowa pokryły idee,
   Jesienie chmury skropliły.
Wahania przewiały miłość,
   Poranki sny rozjaśniły.

Przemysłowa produkcja lekkiej snów tkaniny imponuje postępem. W kwestii dystrybucji. Co do walorów użytkowych, to ten MacDonald śnienia trafnie rodak mój, pan Mrożek niedawno opisał („Dziennik powrotu”, szkic „Natchnienie”, str.227-229):
Źle znosząc życie grupowe, usiadłem sobie pod drzewem, z widokiem na dolinę, a słońce właśnie zachodziło za górami. Zbliżył się młody człowiek i usiadł opodal [...] Wreszcie zaczął: „Ten zachód słońca przypomina mi …”

Mówił bardzo powoli i z trudem [...] Natężył umysł, żeby uchwycić i pojąć coś nieobjętego i nieuchwytnego. Kiedy osądził, że to mu się już udało - dokończył: „…moją mamę”.

Ze zrozumieniem, choć nieco obłudnie, skinąłem głową. Toksykologicznie mniej byłem zaawansowany od niego i zachowałem zmysł krytyczny. Nadal patrzył w dal i znowu minęło parę wieczności. Już zacząłem o nim zapominać, gdy nieoczekiwanie dodał: „…i tatę też”.

Sklejająca w logiczną całość moje codzienności, moja tkanina snów swych linii nie ujawnia mi. Rozpoznaję ją od dziecka po zapachu i dotyku lecz nie wiem o niej więcej niż ryba o wodzie. Nigdy mnie nie zawiodła. Parę razy to ona od szaleństwa mnie odwiodła. Kobietom, którym zaufałem moje noce wdzięczny jestem, że tej małej szmatki mi nie wyrzuciły. Kiedyś dużo więcej czasu z nią spędzę:
UNIK

Mój budzik, snów gilotyna
Swą miałkość w powietrzu rozniesie
Gdy w sztuce co nie ma autora
Akt całkiem odmienny dolepię.

Po głośnym bytu antrakcie
Bez widzów, w momencie wielkości
Cieniem w tkaninę snów wniknę
W kosmicznej wyśnionej nicości.

Atello rogo deconto.