Proszę państwa, wydaje się, że nie będzie ze mnie krytyka literackiego.
Chciałem powiedzieć parę mądrych i ładnych słów o dwóch ostatnich
książkach Małgorzaty Musierowicz, ale jak tu snuć na temat
jeśli nie rozumiem tytułu?
A może rozumienie tytyłu jest niezbyt istotne? Przykładem byłaby
Lalka. Moi poloniści nie byli jednomyślni kto
był lalką, więc wszyscy naraz nie mogli mieć racji, ale wszyscy byli
bardzo wymowni. Ponadto, nie umiejąc podać znaczenia tytułu mogę jednak
poopowiadać jak go szukałem.
Nie znałem książek pani Musierowicz. Zaczęła wydawać gdy wyjeżdżałem
z Kraju. Codzienny użytek z Internetu czynię w ostatnich 9 latach. Przedtem
choćby powierzchowna wiedza o krajowym życiu kulturalnym wymagała
pełnoetatowej pracy. Nie byłem jednym z tych rzadkich umysłów (które
ostatnio dobrze się mnożą) umiejących przewidzieć, że komunizm skiśnie
i można będzie odzyskać łączność z Krajem, więc zmniejszała się chęć
i energia przeznaczona na śledzenie polskiego świata wydawniczego.
Odliczywszy kilkanaście tomików wierszy oraz wydawnictw emigracyjnych,
straciłem kontakt z polską nową książką.
Kalamburkę zamówiłem przez impuls czy przez przypadek,
nie ma znaczenia jak to określić. Skoro tak bardzo mnie ona
poruszyła, czemu nie sięgnąłem po inne książki tej autorki? Proszę nie
rozumieć tej uwagi jako skargi na los, ale pewne działania łatwe i naturalne
w Kraju - wszedł do biblioteki, przeczytał, oddał po tygodniu - są dość
odmienne dla mieszkańca Florianópolis. Impuls elektroniczny dociera do
mojego komputera niekiedy po minucie od wysłania go ze Staszowa, ale
fizyczna poczta idzie długo, dłużej niż przed 20 laty. Więc poznałem
tylko
Kalamburkę i wydany niedawno
Język
Trolli.
Kalamburka zaskoczyła mnie pozorną prostotą języka,
techniką rozwoju akcji przez wracanie narracji w czasie oraz pięknem
przesłania. Drugi z tych czynników irytował nieco z początku i niepokoił:
czy to może być ciekawe skoro zakończenie już zna się?
(Odpowiedź: może.)
O czym jest opowieść?
Czy pamiętają państwo Romana Kacewa? To znaczy Romain Gary.
Obietnica
poranka. Wzruszająca opowieść o macierzyństwie. Polskie wątki
cenne dla nas, opisy przygód i wojny wciągające, ale to był w istocie hołd
złożony Matce.
Kalamburka jest bardzo odmienna ale mam ją
za równie piękną pieśń o głębi człowieczeństwa, o macierzyństwie.
Co do drugiej książki, wydawało mi się, że też potrafię krótko powiedzieć
w czym rzecz, ale zaniepokoiło mnie pytanie, które postawiłem na początku.
Kilkadziesiąt przejrzanych witryn odpowiedzi nie przyniosło, więcej powiem,
pytania nie dostrzegło. Było parę wypowiedzi zgadzających się z moimi
odczuciami (opisu których nie oszczędzę państwu), wśród nich wnikliwa
i kulturalna (choć przydługa)
recenzja
Agnieszki Chojnowskiej.
Ucieszyło mnie też, że moje wrażenia mają uzasadnienie, bo oto co pisała
sama autorka w oświadczeniu dla niecierpliwych, nalegających na szybkie
pojawienie się kolejnej w cyklu książki:
Język Trolli, tak jak poprzednie książki cyklu, ma być powieścią wesołą,
żartobliwą i optymistyczną. Tymczasem otacza nas rzeczywistość, za którą,
jako osobie dorosłej, po prostu mi wstyd przed Wami, chociaż doprawdy
nie z mojej winy wygląda ona tak paskudnie.
Większość wypowiedzi z innych źródeł była też z innego poziomu. Piszący
wykazują swoją erudycję w kwestii tego cyklu powieściowego jak i innych
stron kultury światowej, ale często ich ortografia jest bardziej zmyślna
niż ortodoksyjna. Utrzymują przeważnie, że cykl jest dla panienek, co
odbieram jako naganę za sięganie do niewłaściwej półki, ale nie przejmuję
się tym. Przecież jak panienka zrozumie, to matematyk też może spróbować.
Często ganią autorkę, że ostatnia powieść jest gorsza od poprzedniej.
Nie rozumiem owej metodologii porównań. Podejmuję się porównać smaki
dwóch bochenków razowego chleba, ale co znaczy oświadczenie, że sałatka
jest lepsza od zupy?
W moim odczuciu
Język Trolli jest opowieścią o dwóch
światach. Ten z ulicy, z gazet i z telewizji to globalna papka, chamstwo
i głupota. Drugi, z wnętrza domów jest uśmiechnięty i życzliwy. Trudno
dojść do domu bez wniesienia osadu smutku i przygnębienia z ulicy, ale
ciepło rodzinne odgania to i przywraca siłę i chęć dla pracowitego
i uczciwego życia.
Przeczytają państwo książkę i nie znajdą państwo w nim z takich manifestów?
Oczywiście, to powieść, a nie felieton czy opracowanie socjologiczne.
W felietonie nie zmieściłaby się taka doza świetnego humoru.
Proszę ocenić na podstawie tej jednozdaniowej próbki opisującej
szkolny korytarz:
na rozmowę przybywał właśnie
tata zbuntowanej gimnazjalistki, tej, co to podczas uroczystej inauguracji
roku szkolnego, w czasie transmitowanego przemówienia pani minister Edukacji
Narodowej, dostała ataku śmiechu i nie mogła się uspokoić, a także nie chciała
wyjaśnić, co ją tak śmieszy.
Recenzenci podkreślają wątek młodzieńczej miłości do odmiennej od otoczenia
dziewczynki żyjącej w dziwnym środowisku. Tak, to jest fabuła, ale czy temat?
Myślę, że wprowadzone zaskakujące osobowości to katalizator, pozwalający na
prześledzenie w klasycznej nieomal jedności (pięć dni, Poznań i jego okolice)
akcji przenikania się owych dwóch światów.
Świat recenzentów też bywa zdumiewający. Jest jakaś znana w Kraju postać,
co daje dobrą wycenę za postęp pisarski, mający przejawiać się w pojawieniu
się po raz pierwszy nieślubnego dziecka. Rzekomo to jest znak wyzwolenia
i otwartości na problemy społeczne. Myślę sobie: czasami dobra rozmowa
z psychologiem pomoże opętańcom. Niekiedy trzeba dłuższego urlopu. Ale
bywają przypadki, że klasyczne pigułki na uspokojenie są nieodzowne.
Wśród rozlicznych internetowych perełek i paciorków uwagę moją przyciągnęły
protesty jakiejś nauczycielki, że ona nigdy nie spóźnia się do szkoły
dwanaście minut. Rzecz w tym, że spóźnienie nauczycielki to jeden z
elementów rozbawiającego do łez opisu początku roku szkolnego z tej powieści.
Deklarowanie niewinności przez osobę zawodowo powiązaną z pojawiającą się
(a raczej: niepojawiającą się) w powieści nauczycielką nie jest nowym
efektem ilustrującym związki sztuki z życiem. Przypomina mi się, że
studenci rosyjscy zapraszali Dostojewskiego do pojedynku na wyraz uznania
za to, że w jego powieści zabójcą jest student.
Z pewnością są nauczyciele, co nie tylko przychodzą na czas ale i uczą
- i to sensownie. W powieści są lekarze (należący do rodziny oraz ich
znajomi), którzy pracują ciężko i uczciwie - ale to nie oni są dominantą
polskiej służby zdrowia. Przypuszczam, że w powieściach pani Musierowicz są
też porządni nauczyciele, ale świat polskich szkół, który znam z
systematycznego przeglądania prasy i z kilkunastu rozmów internetowych,
świetnie współgra z powieściowym pastiszem.
Czy mogę przypomnieć jeden z ostatnich skandali, sam w sobie będący
dziełem sztuki z elementami
comedia dell'arte? Oczywiście rzecz
dzieje się wszedzie czyli w Opolu. Maturalny temat wypracowania
z języka polskiego przenika przed egzaminem do Sieci i przez cudowną
zbieżność 97% maturzystów mając cztery tematy do wyboru woli właśnie ten.
Kuratorium unieważnia egzamin, więc 5000 osób określanych ongiś jako
przyszłość narodu protestuje w ulicznej demonstracji.
Stanislau Ponte Preta (pseudonim humorysty Sergio Porto), wielkiej
klasy postać literacka z trudnego politycznie okresu rzekł:
ou restaure-se a moralidade ou nos locupletemos
todos -
albo przywracamy moralność albo
wzbogacamy się wszyscy. Jego drwina jest jednym z najlepiej
znanych powiedzonek brazylijskich. Tu jest to żartem, ale w Opolu
podobna zasada została wstawiona całkiem serio na sztandary:
skoro
wszystko jest skandalem, to my też chcemy tu coś skorzystać!
Sądzę, że w owych szkołach zbrakło wielu innych elementów oprócz
punktualnego pojawiania się nauczycieli w szkole. O braku elementarnej
przyzwoitości w paru tysiącach rodzin też dało by się przedstawić długi
wywód. Ale po co, pani Musierowicz jako literatka jest sprawniejsza niż
jakikolwiek felietonista.
Przed odejściem dołożę tu niby zawodowy, ale w gruncie rzeczy
zdroworozsądkowy i elementarny komentarz o broniących niewinną ćwiartkę
opolskiej młodzi. Słyszałem dyskursy, że niewinni zostali ukarani za
cudze przewinienia, co szczególnie bolesne było dla 25% kandydatów,
którzy naturalnie wybraliby internetowo spopularyzowany temat.
Przede wszystkim, w cywilizowanym świecie unieważnia się nawet
rezultaty
nieprawidłowo przeprowadzonych egzaminów. Tu na szczęście nie było
jeszcze ogłoszonych rezultatów. Ponowne pisanie egzaminu mogło być
niemiłe, ale gdyby jedna jedyna osoba z tysięcy wiedzących o oszustwie
zawiadomiła na czas Kuratorium, uchroniłaby wszystkich maturzystów
od spędzenia jeszcze jednego dnia na sali egzaminacyjnej, a szkolnictwo
opolskie od spędzenia sporej ilości pieniędzy na ponowne przeprowadzenie
go. A co do 25% niewiniątek, to próbki statystyczne w zamulonym ośrodku
pobiera się przy badaniu mułu, lecz nie dla badania potencjalnych preferencji
przy wyborze ulubionych tematów literackich.
Até logo.