Jaka jest prawda? A skąd ja mam wiedzieć?
Wiem, że gdybym był szefem CIA to próbowałbym realizować moje cele tak jak bym to potrafił. Sądzę, że olbrzymia większość młodych obywateli USA rozjeżdżających się w latach 60-tych po świecie w Peace Corps to byli idealiści, którzy zrobili wiele dobrego. Czasami nie zrobili wiele dobrego. Spotkałem paru, którzy chyba jednak nie byli żadnymi idealistami. Normalka. Myślę, że jest trudniej porozsiewać takich działaczy w dużej ilości między misjonarzami ale nie powinno to być niemożliwe.
A co do idei przynoszenia Słowa Bożego ludom, które jakieś tam Słowa Boże mają, ale nie wypowiedziane w dawnej Palestynie, to wolę by każdy z państwa wyraził swoje własne poglądy na ten temat co by to dobrego dało gdybym tu pisał co myślę o kwestiach religijnych?
Biorąc to pragmatycznie: fajnie, że jest lud który opamiętał się i po zamknięciu raz na zawsze istnienia ponad 300 narodów Indian w samej Kalifornii i przy okazji ich odpowiednich języków zaczął poprzez swoich misjonarzy rejestrować języki Indian z Brazylii. Wątpliwe, czy bez nich świat dowiedziałby się o istnieniu języków Sateré, Palikúr, Maxakalí, Rikbaktsa i setki innych.
SIL był bardzo aktywny w Brasílii mało tam było Indian ale sporo specjalistów i urzędników zajmujących się nimi, którzy zezwalali (lub nie) na kontakt z indiańskimi grupami. Wydawali w Brasílii książki i prowadzili seminaria i oczywiście poszedłem na spotkanie gdy obwieścili wizytę ich Wielkiego Człowieka o imieniu Kenneth Lee Pike.
Wiedziałem o jego roli w fonetyce i przygotowałem się czytając parę jego prac. Po wykładzie wykorzystałem możliwość i wyciągnąłem go na opowiadanie skąd w jego pracach tak spora doza matematyki.
Chętna zgoda na wdanie się w gawędę o tym niosła dwie informacje: że nieczęsto go o to pytano i że sprawiało mu satysfakcję sensowne użycie narzędzi z całkiem oddalonej od niego dziedziny.
Narzędzia, których użył wchodzą do programu studiów matematycznych. Chodzi tu o przestrzenie wektorowe wyższych wymiarów. Uczą się też tego inżynierowie i inne uniwersyteckie ludy, ale dość rzadko w naukach społecznych ktoś zadaje sobie trud przemyślenia tych pojęć. Łatwiej jest wystraszyć się egzotycznym brzmieniem terminów. Niekiedy widzi się u nich użycie ładnych zwrotów ze slangu technicznego, ale u Pike'a było uczciwe i uzasadnione używanie tak języka jak i metod algebry liniowej.
Przyznaję, że nie pamiętam szczegółów geograficznych jego wyjaśnień wydaje mi się, że chodziło o Kenię. Niestety prof.K.L.Pike nie jest już osiągalny przez e-mail na tym świecie. Przebiegłem materiały z Sieci mówiące o nim, mając nadzieję, że ta relacja jest gdzieś zanotowana, ale nie potrafiłem jej odszukać. Dlatego zostawię tu prośbę: jeśli ktoś umiejscowi w Sieci tę historyjkę czy jej wariant, proszę mnie powiadomić o tym.
Podstawowe pytanie brzmiało mniej-więcej tak: co skłoniło pana do wdania się w teorie matematyczne przy pisaniu na ten a ten temat? Ciepło uśmiechnięty pan Pike opowiedział, że kiedyś chyba w końcu lat 60-tych duża korporacja rozwijała jakiś projekt w Kenii, zatrudniając, gdy tylko było to możliwe, lokalną siłę roboczą na wszelkich, także administracyjnych stanowiskach. No i w jakiejś wsi pojawił się problem.
Wybrany na nadzorcę lokalny dygnitarz nauczył się szybko posługiwać się walkie-talkie, przyjezdni specjaliści siedzący w odległej o kilkadziesiąt kilometrów bazie nauczyli się lokalnego języka i wydawało się, że wszelkie polecenia będą bez kłopotów przekazywane na odległość. Ale praktyka byla inna. Gdy imitowano działania siedząc przy tym lokalnym wodzu wszystko działało bez zarzutu. Gdy specjaliści wyjeżdżali i połączenie szło z bazy za pomocą ustrojstw do gadania, słyszało się rozmowy wodza z jego towarzyszami, śpiew ptaków i różne kukuryku, ale do aparatu wódz milczał jak zaparty.
Gdyby to były inne czasy to by posłano oddział wojska, by się rozprawić z leniwymi Murzynami. Ale coś się zmieniło w głowach rządzących korporacjami i zadali sobie niesłychane pytanie: czego my w tym układzie nie rozumiemy? Może to problem w naszej komunikacji, może powinniśmy prosić o pomoc językoznawców? A że korporacja nie była biedna, zafundowała sobie najlepszego na świecie specjalistę od fonetyki, rzeczonego K.L.Pike'a.
Prof.Pike w krótkim czasie rozwiązał zagadkę. To był jeden z tych języków mających struktury hierarchiczne. Takie są na przykład japoński czy wersja tybetańskiego używana w królestwie Must'ang. Dla nas to proste: ja, ty, on, ona, ono. Ale tam trzeba jeszcze informacji o tym do kogo ja mówię, do kogo ty mówisz, itd. Jeśli na przyjęciu polski licealista powie do polskiej królowej Elżbiety „podaj mi cukier” to ona może zdumieć się obcesowością zwrotu lub udać, że nie słyszy, ale doskonale go zrozumie. Ale formy zwrotów w owych językach z hierarchicznymi połamańcami są tak odmienne jedne od drugich, że człowiek, do którego zwrócono się w niewłaściwy sposób ani sobie nie wyobrazi, że to o niego chodzi. I to właśnie działo się w wiosce w Kenii. Wódz słyszał jakieś wołanie „ty, słuchaj”, ale takie „ty” służyło do wołania podwładnych a nie wodzów.
No i prof.Pike uświadomił sobie, że dla dobrego opisu trzeba tu nieco więcej niezależnych od siebie czynników czy „wymiarów”, jak to mawiają matematycy. Przemyślał, opublikował a potem zbierał owoce. Jak każdy człowiek, który uważnie słucha i dopiero potem wygłasza swoje teorie.