Akwizgran 1978

Andrzej Solecki

Szanowny Panie Kapitanie!

Proszę mi nie mieć za złe jeśli formułka nieaktualna; nie wiem jak u pana ostatnio ze służbowymi stopniami i służbowymi nazwiskami, niech więc póki co zostanie „pan kapitan”. Ale tzw. profilu to pan nie zmienił i opiekując się kawałkiem Uniwersytetu Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta zdołał pan się zdoktoryzować? Na Wydziale Prawa, bez wątpienia.

Od paru lat jestem panu winien odpowiedź na bardzo istotne pytanie i powinienem wreszcie panu odpowiedzieć. Nie wiem jak to panu przesłać, wątpię czy Kultura zechce pośredniczyć w rozmowie z ubekiem. Niech więc to leży w szufladzie, może przypadkiem kiedyś pan do niej zajrzy.

Pytał pan czy myśmy chcieli was wystrzelać i zdawał się pan tą kwestią żywo zainteresowany. Ściślej mówiąc, miał pan taką białą piankę w kącikach ust i nie dowierzał pan moim rozbawionym zaprzeczeniom. Martwi mnie czasem, że mogłem zostać przyczyną niespokojnych snów przedstawiciela Służby Bezpieczeństwa (czyli że byłbym straszakiem straszaków) więc piszę, by przywrócić spokój pańskim nocom.

Ma pan kłopoty z odtworzeniem tła tego incydentu? Chętnie pomogę krótką rekonstrukcją. Wasi koledzy z Warszawy i z Łodzi właśnie odkryli po jednej nielegalnej organizacji na miasto a Wrocław nic – więc wzięliście się do rzetelnej, konstruktywnej pracy. Podrzucony w grono moich znajomych pański szpicel energicznie skłaniał do zakładania, drukowania i nawiązywania kontaktów i aż palił się do zmiany ustroju. (Wydaje się, że popsułem panu zabawę odmową ukonstytuowania się w organizację, choćby i bardzo tajną. Ma pan jeszcze nagrania z moim głosem? Mówiłem chyba, że do dyskutowania przyszłości polskiego systemu edukacyjnego nie ma potrzeby struktury organizacyjnej i pieczątek jakichś organizacji.) Przy drugim spotkaniu grona przy winie i zasłoniętych oknach szpicel zapytał w pewnym momencie co byśmy zrobili gdyby podesłano nam szpicla. Ktoś bez wahania odpalił, że o czym gadać, są dobre wzory, wiadomo co to był „Kedyw”. Szpicel z entuzjazmem podjął sugestię i martwił się tylko praktycznymi sposobami zdobycia krótkiej broni palnej do wykonywania wyroków.

Wkrótce potem składał nam pan wizyty po naszych sublokatorkach i pokojach w akademiku a myśmy należnie rewizytowali pana w gabinecie na Podwalu. Tak, to prawda, proponował pan też zamianę gabinetu na pokoik w hotelu „Monopol”. Po naszych rozmowach prowadzonych w gabinetowej atmosferze pozostał mi osad nieufności co do dobroci mego charakteru (był pan trzecią osobą w moim życiu, u której wywołałem prawdziwą, nie literacką pianę na ustach. Na dobitkę z panem udało mi się to dwa razy) oraz zdziwienie jak szybko dwóch ludzi nie odczuwających wzajemnej instynktownej antypatii (a mających obupólny podziw za pomyślne udawanie dużo głupszych niż byli) mogło się mieć dosyć.

Była w tym i pańska wina, bo wrobienie mnie w rolę swojego potencjalnego kata osiągnął pan przez dwustronne rozciąganie pojęć: do szpicli przyłączył pan jawnych i niejawnych milicjantów, a do egzekutorów całe grono zebrane przez szpicla. Dzięki temu z przeciwników zamieniliśmy się we wrogów. Nie protestuję, ale zabijanie pana nie postało mi w głowie nawet na chwilkę – ani we Wrocławiu, ani w Akwizgranie.

Chyba słusznie obawiał się pan wystąpienia w Polsce terroryzmu politycznego. Tak bardzo rząd i społeczeństwo chcą dognać Zachód, że kiedyś ta sztuka uda im się. W myśl mojej prywatnej teorii terroryści pojawią się u nas w trzech całkiem niezależnych wydaniach, mających krańcowo odmienne motywacje i techniki. Wolę nie rozwijać tu mojej teorii, czasami niebezpieczne bakterie uciekają z szuflady w szeroki świat. Mógłym być jeszcze uznany za intelektualnego ojca pomysłu. Ale sądzę, że jedno z milieux gdzie terroryzm może się wylęgać to wasze środowisko.

A dlaczego tacy jak ja nie wezmą się osobiście do poprawiania wad systemu wschodnią odmianą „opozycji pozaparlamentarnej”? Przyczyn jest sporo i każda z nich z osobna była by wystarczająca, ale najistotniejszą wydaje mi się emocjonalna, swoisty niedorozwój uczuciowy. Otóż nie kocham rodaków aż tak bardzo, by mieć ochotę ich zabijać dla ich dobra.

Za tę letniość uczuć winiłbym na równi wady obiektu i własny niedostatek temperamentu.

O obiekcie – o naszym, polskim społeczeństwie – wyrażane opinie rozbiegają się po wszelkich ekstremach. Co kto woli: że prawdziwe cechy narodowe rozkwitły w klimacie PRL jak w insektach i ten zapaszek wydobywający się z zatłoczonych warszawskich autobusów – to jest Polska właśnie; że wręcz odwrotnie – nie chamstwo a rozhultajona szlachta ten los przez wieki nam gotowała i słusznie teraz bierzemy w dupę; że przez całą naszą świetlaną historię byliśmy przedmurzem i nieśliśmy na naszych barkach krzyż za cudze winy i dalej nam tak czynić przypadło i za to wkrótce pójdziemy do nieba; jak i wiele innych koncepcji geofizycznych, klasowych i genetycznych. Wśród nich i pańska teoria, że jest dość cudownie a było by jeszcze cudowniej gdyby nie Żydzi, zaczynając od Esterki a kończąc na profesorze K., który musi być Żydem, no bo co on wypisuje.

(Nawiasem, co panu w głowie siedziało z tylu pytaniami o Wajnberga? Przecież on z tym nic nie miał wspólnego … Aż pan podskoczył słysząc od Wacka, że Alik dobrze śpiewał – ale byliście z innych światów, pan myślał o donoszeniu a Wacek mówił po prostu, że Alik był wyśmienitym tenorem).

Nie wiem, panie kapitanie, czy Polacy bardziej niż inne nacje zasłużyli sobie na komunizm. Znam setki osób, których los w tym interesująco zamyślonym systemie to kara za niepopełnione grzechy, ale zdumiewało mnie zawsze jak wielu rodaków przyczyniło się do uczynienia tego losu jeszcze cięższym. Ich na ogół bezwiedne mikroskopowe działania składają się na makroskopowy dramat narodowy. Nasze życie społeczne w większości swych przejawów obezwładnia jazgotem i poszturchiwaniem, nieżyczliwością dla bliźnich i łatwym rozgrzeszaniem siebie samego. Aż pod niebo leci kurz i wrzawa gdy realni ludzie wydzierają sobie nawzajem urojone wartości. Być może zjawiska te da się po części wyjaśnić i zrozumieć – chociażby modelując je za pomocą przepełnionej klatki z niedokarmionymi i niewyspanymi szczurami – ale pozostanie gorycz, że tak łatwo można nas na tym materiale modelować. Łatwiej usprawiedliwić niż pokochać.

I gdybym to jeszcze potrafił rozdzielić mych drogich rodaków na złych i dobrych … Pańska linia demarkacyjna z genami nie odpowiada mi - wolę to sformułowanie Sołżenicyna o linii biegnącej przez każde ludzkie serce – no a jak tu rozprawić się z lewą komorą nie zaszkodziwszy prawej? Potrafię wyobrazić sobie przyczyny, dla których profesor Y zgadza się porozmawiać z panem o życiu (naszego Instytutu) przy lampce koniaku w „Monopolu” – to może i szpicel ma swoje wyższe racje? Brzydka jest rola kapitana SB – ale gdzie gwarancja, że gdyby mój tatuś pracował w UB to i ja bym nie poszedł na kapitana z SB? Nie umiem zrobić tego prostego opisu świata, który polepsza się natychmiast po wybiciu wszystkich co są po trzydziestce albo mają czyste paznokcie albo mają imię Dawid albo weszli do partii.

Co do mojego temperamentu, to wolę siedząc przy biurku niemrawo zbierać myśli do gromady niż ganiać po świecie z pistoletem. Przypuszczam, że otrzymawszy zadanie zlikwidowania szpicla zacząłbym przemyśliwać nad definicją szpicla i czasowym zakresem pojęcia. (Na przykład: czy L. był już szpiclem gdy przyłączył się do moich zielonogórskich znajomych? I czy przestał nim być po wyjeździe do Szwecji?) Taka kontemplacyjna natura jak Przybysz ze „Szczęśliwego wydarzenia” Mrożka: „… wychodzę z założenia, że prędzej czy później samo się wszystko rozleci. Wystarczy tylko trochę poczekać … Wybieram dogodne miejsce do obserwacji i obserwuję. Jest to metoda niezawodna. Bomba czy dynamit nie odpowiadają mojej psychice, a poza tym psują widowisko. Czas działa znacznie skuteczniej i pozwala rozkoszować się szczegółami …”

Lecz jest tu i czynnik ważniejszy. Wychowawszy się w sferze oddziaływania dwóch wielkich światopoglądów – chrześcijaństwa i komunizmu – stwierdziłem, że bardzo mi blisko do tego pierwszego a bardzo daleko do drugiego. (Gdy mówię o światopoglądzie komunistycznym to nie chodzi mi o bełkot kapiący z tych waszych maszynek do mielenia myśli, a o przekaz wizji lepszego świata, przekaz tak obiecujący i tak łatwo zrozumiały, że aż żal mu nie zawierzyć.) Co do zbieżności między nimi, to może udało się panu zarekwirować u kogoś „Rozważania o historii” Witolda Kuli – zachęcam do wyciągnięcia z sejfu i przeczytania rozprawy pt. „Gusła”. Proszę jednak zauważyć, że w obszarze, gdzie oba światopoglądy można porównywać jawi się fundamentalna różnica – nieomal zapomniana w obecnym okresie szukania jakich bądź pomostów między nimi. Mówię o postulowanych implicite nastawieniach ku naprawianiu świata doczesnego.

Komunista głosi: „by ulepszyć świat muszę poprawić ludzi”. Chrześcijanin mówi: „by ulepszyć świat muszę poprawić się”.

Proszę nie wyciągać błędnych wniosków: nie ogłaszam jednostronnego zawieszenia broni ani też opowiadam się za nietykalnością szpicli czy byłych ubeków. Choć blisko mi do chrześcijaństwa to daleko mi do klasztoru.

Nieprzyjaciółmi będziemy tak długo jak długo pańskim zajęciem będzie zwalczanie myślenia i jego pochodnych: rozmawiania, pisania i czytania. Pański zawód stoi na paranoi; istnienie policji tropiącej myśl jest niepodważalnym dowodem wynaturzenia systemu, niezależnie od epoki, miejsca i głoszonych usprawiedliwień. Odnieśliście w dzisiejszej Polsce spektakularne zwycięstwa, tak w skali masowej jak i w indywidualnej. Za moje zadanie uważam odrabianie mojej prywatnej przegranej: zmniejszanie obszarów ogłupienia, które wytworzyliście w mojej głowie. Mogę wyznać panu, że choć zadanie to jest sformułowane mało ambitnie to i tak przekracza moje możliwości. Moja ewentualna częściowa wygrana systemu władzy w Polsce nie odmieni, ale odgłupienie nawet jednej głowy może się okazać korzystne dla Kraju. Dla pana osobiście nie ma w tym właściwie bezpośredniego zagrożenia fizycznego czy psychicznego, ale może zasłyszał pan u przesłuchiwanych i podsłuchiwanych fizyków, że istnienie obserwatora nieodzownie wpływa na obiekt obserwacji.

I tyle tego na dzisiaj, ale to nie koniec, bo mam jeszcze parę uwag na jutro. Nie wiem kiedy owe „jutro” może nastąpić – stabilność obecnego układu jest mi tak nieznana jak nieznana była np. niewzruszalność układów politycznych dla przeciętnego Europejczyka w okolicach początku wieku (jak to mawiał Niels Bohr: „niełatwo jest przewidywać, a szczególnie przyszłość”), ale warto przygotować się na nie jak najszybciej. Stawką jest uniknięcie rzezi ogólnonarodowej złożonej z tysięcy indywidualnych samosądów. Dla zapewnienia tego nie wystarczy wyrzeczenie się recydywy – konieczne też jest odbudowanie świadomości prawnej społeczeństwa, a szczególnie cywilizowanych nastawień do prawa karnego. Niesłychanie trudna sprawa, bo w gruzach leżą wszystkie fragmenty budowli: oskarżanie o indywidualną winę na podstawie kodeksu karnego; ów kodeks, który powinien być bronią obronną społeczeństwa; obrońca reprezentujący oskarżonego, broniący go na miarę swojej wiedzy i umiejętności; niezawisły sąd; system penitencjarny, który nie jest systemem spóźnionej represji.

Gdyby to wszystko udało się zrekonstruować, to zapewne w odczuciu wielu ludzi liczne zbrodnie mogły by ujść płazem. Niewykluczone, że niezawisły sąd uniewinniłby p.Cyrankiewicza czy p.Bermana – ale wytoczenie im procesów było by konieczne dla uzdrowienia klimatu moralnego kraju. Wolę, by człowiek uznany powszechnie za zbrodniarza wychodził cało z sali sądu niż by tłum nie wierzący w możliwość procesu rozrywał go na kawałki na jakiejś zatłoczonej ulicy. Tak samo proces o uznanie UB za organizację zbrodniczą samym swoim istnieniem, niezależnie od wyroku, oczyściłby atmosferę polityczną.

To i dla pana chyba ważne, bo sugerował mi pan, że wy to coś co jest naukowe i nowe i nie ma dawnych wypaczeń UB – ale widzi pan, mój szwagier jest przekonany, że ta kobieta z UB co wybiła mu kluczami zęby nadal pracuje w waszej organizacji – i gdyby nie miał zdrowia zniszczonego gruźlicą to chyba zjeżdżałby Polskę próbując ją odszukać. Jak zapewne wie pan z odnośnika włożonego do mojej teczki, Tadeusz Fijałkowski został skazany na dożywocie za to, że WiN mianował go komendantem na okręg katowicki – i choć nominacja ta nigdy do niego nie doszła to wystarczyła wam do zniszczenia jego życia. Wiem, że jego poglądy na temat chrześcijańskich nastawień i możliwych różnic między UB i SB są odmienne od moich – więc dla własnego pańskiego spokoju ducha mogło by być przydatne sądowe wykazanie odmienności tych instytucji. O ile to możliwe, rzecz jasna.

Przyznaję, że są to niesłychanie złożone sprawy. Sołżenicyn pisze o tym, że społeczeńswo radzieckie jest zatrute koniecznością współżycia z masą przestępców co działali w GUŁagu – szacuje on ich ilość na 200 tysięcy – i chciałby widzieć dla nich jakąś odmianę procesu z Norymbergi. Nie wiem ilu wśród pańskich starszych kolegów jest patologicznych morderców i sadystów; skłonny jestem szacować ich ilość na jakieś 5 tysięcy – i wiem, że mało jest sądownie akceptowalnych dowodów ich zbrodni. Nie mam zielonego pojęcia jak rozwiązać tem problem. Współżycie z tymi kryminalistami zatruwa społeczeństwo, wytłuczenie ich stworzyło by dwukrotnie większą rzeszę zabójców. Nie znam z historii jednego jedynego przypadku gdzie rozwiązano by podobne zadanie bez przekazu okropności na następne pokolenia. Być może z czasem będę coraz mniej o tym myślał, bo jak być może wie pan z listów słanych przeze mnie (i to wcześniej niż ich adresaci) wkrótce wyjadę do Brazylii i krajowe problemy będą mi powoli zmniejszać swą wagę.

Przychodzi mi do głowy tylko jeden pomysł. W książce Andreja Amalrika o zabawnym tytule „L'Union Soviétique survivra-t-elle en 1984?” pisze on, że jego wywody powinny zainteresować sowietologów tak jak zainteresowałaby ichtiologów wypowiedź ryby. A co by pan na to powiedział by napisać książkę „Co zrobić z nami, ubekami?” Gwarantuję, że znaleźli by się wydawcy, a co do czytelników, to nawet z Brazylii natychmiast zamówiłbym sobie jej egzemplarz.


 po polsku     spis odrzutów


 

 

Kornel Morawiecki. Fizyk, później polityk. (Dopisek z 2002)

 

 

Nie zapisałem tych moich teorii w żadnej postaci – no i nie mam dziś pojęcia o co mi tu chodziło. (Dopisek z 2001)

 

 

Alex Wajnberg znany kardiolog z Harvardu. (Dopisek z 2001)