USTA *)

Relacja o wydarzeniach z ostatnich pięciu lat będzie zapewne pierwszą na świecie. Były tak nieoczekiwane, że zatkały komputery najwytrawniejszym dziennikarzom i specjalistom od kwestii międzynarodowych. Nawet śmietanka ruchu PoTyN („Pisał o tym Nostradamus”) przemilcza je kompletnie, bo nie ma jak wmówić swoim wyznawcom, że USTA oparte na Trzech Płynach były przewidziane przez Nostradamusa.

Myślę, że właściwym będzie rozpoczęcie relacji od wydarzeń z kampanii wyborczej jesienią roku 2012. Gdy programy tv zaczęły bombardować publiczność reportażami o usychającej Nowej Anglii i Kalifornii, Gallup zarejestrował natychmiastowy wzrost szans republikańskiego gubernatora Alaski, George'a E. Busha III. Wyborczy slogan „Z Bogiem i wodą do przyszłości” jasno sugerował antybrazylijskie stanowisko, które miało cechować jego rząd.

Kryzys wodny trwał od wielu lat. Po zapewnieniu sobie na początku wieku nieskończonych i prawie darmowych źródeł energii, podróżowanie wydawało się łatwe i tanie dla obywateli USA. Lecz wkrótce okazało się, że mało kto miał odwagę korzystać z tej atrakcji. Ryzyko zbrojnego ataku, porwania czy zniknięcia bez śladu w jednym z 50 krajów było tak wielkie, że Departament Stanu postanowił wydać okrojony nieco typ atlasów, uwzględniających jedynie przyjazne państwa. Ale nawet takie kraje jak Kazachstan, Zjednoczone Królestwo czy Fidżi zalecały turystom poruszanie się w samochodach opancerzonych i tylko w niektórych porach dnia.

Ten stan rzeczy z jednej strony podniósł poziom szkolnictwa w Stanach - wieczorowe uniwersytety masowo udostępniały za znikomą cenę ułatwione i rozrywkowe kursy muzyki, pisania haiku czy kolanowej walki z Mikronezji. Pojawiły się nawet zapomniane od lat w tamtejszym szkolnictwie kursy trygonometrii i czytania książek. Jednakże większa część narodu wolała odwiedzanie lokalnych kasyn, studia nad komputerowymi programami z serii „Wirtualna Gastronomia” oraz siedzenie koło domu przy swoich coraz większych podgrzewanych pływalniach.

Już w końcu XX w. sieć pływalni w niektórych stanach była tak gęsta, że można ją było oglądać przez teleskop zainstalowany na Marsie. A kilka lat później, gdy aparaty podgrzewające ponad 200 ton wody do 30°C zaczęto sprzedawać za mniej niż 100 dolarów, nawet najchłodniejsze okolice USA pokryły się pływalniami. Liczne firmy instalowały je w 5 dni i dawały gwarancje przeciw terrorystom, komarom i wirusom.

Cena pływalni i ogrzewania opadała, ale z wodą było nieco gorzej. W styczniu 2006 litr wody kosztował już więcej niż 10 litrów benzyny. Właśnie wtedy, mający nowe kłopoty z rządzeniem Brazylią prezydent Lula wygłosił w Indonezji przemówienie o spłacaniu zadłużenia zewnętrznego eksportem wody.

Prawie wszystkie gazety i stacje tv w USA zalane zostały falą oburzonych korespondencji. Wyrażały one zgodnie tę samą opinię: „nie poddamy się wodnemu terroryzmowi post-komunistów”. Jedynie Wall Street Journal zachował spokój i w serii artykułów wykazał, że opcja „liquidate the debt with liquids” („zlikwidować dług płynami”) była rozważana już od połowy lat 90-tych XX w. Planowano przedtem holowanie lodowych gór z Antarktyki i odsalanie Atlantyku. Jednakże przewidywane koszty były takie, że nie mieściły się w jednej linijce zeszytu.

Wnet zaczęto przygotowywać operację Back to Water („z powrotem do wody”). Z wstępnych analiz wynikało, że zajęcie Brazylii i wypompowywanie jej niewiarygodnych podziemnych zasobów najczystszej w świecie wody byłoby stosunkowo tanie i zabezpieczyłoby USA przed wodnym kryzysem na co najmniej sto lat.

W ciągu paru lat przemyślana i systematyczna propaganda przygotowała społeczeństwo USA na konieczność nowej zwycięskiej wojny. Co prawda Kwartet Niepatriotycznych Staruszków (Noam Chomsky, Michael Moore, Michael Parenti i Gore Vidal) znowu coś tam mamrotał, ale któż by zwracał na nich uwagę gdy szanse na zwycięstwo były wyśmienite a woda w pływalni rozkoszna.

Kampania z końca 2013 była niesłychanym sukcesem. Dzięki zbliżonych strefom czasowym można było przekazywać wieści z brazylijskich frontów przed kolacją typowej amerykańskiej rodziny, w doskonałym oświetleniu i bez niesmacznych scen z trupami na ulicach. W Brazylii bowiem tudo termina em pizza (dosłownie: wszystko kończy się na pizzy, oczywiście idzie o to, że kto by tam naprawdę przejmował się czymkolwiek ponad miarę).

Atakujące oddziały zaopatrzone były w „embedded journalists” - dziennikarzy w łóżkach, nierzadko z towarzyszkami, którym (dziennikarzom) wkładano pod poduszkę gotowe reportaże i wywiady. Wojna miała świetną prasę.

Jedynie los zmotoryzowanej stodrugiej dywizji został chwilowo przytajony przed dziennikarzami. Ale po dwóch tygodniach okazało się, że wszyscy są żywi i zdrowi, choć z problemami żołądkowymi spowodowanymi życiem na nieoczekiwanie wysokim (3,5 km n.p.m.) poziomie. Otóż mapy z okresu prezydentury Reagana opisywały La Paz jako stolicę Brazylii i dzielna dywizja wylądowała w Andach bez ciepłych zupek za to z ogromnym zapasem aparatów do nurkowania.

Plan podzielenia Brazylii na 64 zony i jej przebudowy musiał ulec sporym modyfikacjom. Okazało się, że przemysł brazylijski jest już kierowany przez kadry z USA i napędzany technologią z północnej półkuli.

I właśnie wtedy gdy sprawa zdawała się szczęśliwie i raz na zawsze rozwiązana, pojawił się czynnik „Governador Valadares”.

Chodzi o miasto w stanie Minas Gerais. Zdumiewające. W swojej prawie 300-letniej historii nosiło ono już 6 nazw. Liczy sobie prawie ćwierć miliona mieszkańców. Od połowy lat 70-tych zeszłego wieku eksportowało rocznie ponad sto tysięcy mieszkańców do USA i ciągle miało tę samą ilość obywateli. Początkowo mozolna i ręczna, z czasem zautomatyzowana i skomputeryzowana, lokalna produkcja północno-amerykańskich green cards, polis ubezpieczeniowych, paszportów, praw jazdy i świadectw urodzenia należała do najlepszych na świecie. Na początku wieku mieszkało w USA ponad 3 miliony byłych obywateli tego ćwierćmilionowego miasteczka.

Zaradni i solidarni, wspinali się w swoim nowym społeczeństwie tak finansowo jak i społecznie. Nie wyróżnialiby się w zasadzie we wnętrzu sławnego tygla etnicznego gdyby nie okresowe przypływy nostalgicznych szlochów.

Jeśli w jakiejkolwiek metropolii świata w słoneczny dzień napotyka się człowieka dobrze ubranego, wyraźnie dobrze odżywionego a płaczącego publicznie jak bóbr, można mieć pewność, że to tęskniący za domem Brazylijczyk. Nie idzie tu o nostalgię, tęsknotę czy smutek. Rzecz w nieprzetłumaczalnym słowie saudades.

Masy Brazylijczyków cierpiących w USA na saudades znienacka dojrzały swoją szansę. Zarysowała się przed nimi możliwość pracy w USA bez oddalania się od domu, gdzie samba, pagode, futebol, feijoada oraz tudo azul. Proszę pamiętać, że azul czyli niebieski to w dawnej Brazylii kolor szczęścia, pogody.

Przypomnijmy, że klasa brazylijskich polityków wyśmienicie przetrwała inwazję z północy. Nic w tym dziwnego. Mają to we krwi. Już od 500 lat trzymają się u władzy. A unia tych dwóch klas: pazernych, nadętych i przebogatych polityków oraz byłych João Ninguém czyli żyjących w Stanach Jasiu Nikto okazała się czynnikiem decydującym o kolejnych zdarzeniach. Kupowanie hurtem: całego parlamentu, wszystkich radnych, wszystkich intelektualistów było starą brazylijską tradycją. W Stanach nie znano owego sportu. Ponadto, na Północy uważano kwotę jednego miliona dolarów za doskonałą łapówkę. Wychowanie szkolne, domowe i religijne przygotowało obywateli do powiedzenia NIE gdy ktoś im proponował nielegalny zarobek w tej wysokości. Ale pięćdziesiąt milionów na łeb?! To było coś nowego. Senat z Waszyngtonu, DC został załatwiony w parę dni. W niewiarogodnym rytmie wszystkie stanowe i rządowe agencje USA pracowały nad przyłączeniem nowych 26 stanów brazylijskich.

Pierwotne opory „Moral Majority” („Większości Moralnej”) zanikły, gdy okazało się, że oficjalnie nie było w Brazylii ateistów, odsetek alkoholików ten sam w obu krajach a teoria ewolucji była nauczana w brazylijskich szkołach só para inglês ver (tylko, żeby Anglik zobaczył czyli „na niby”). Zwrot pochodził z XIX w. gdy Cesarz Imperium Brazylii nakazywał palić publicznie pewną ilość banknotów pod nadzorem kontrolerów z Imperium Brytyjskiego, dowodząc w ten sposób, że inflacja w kraju jest kontrolowana.

Większość populacji dawnych Stanów umiejscawiała Brazylię gdzieś powyżej Gwatemali. A więc wszystko w porządku, weźmiemy ich. Nielicznych, niechętych intelektualistów przekonano mocnym i prawdziwym argumentem, że ów kraj nazywał się już kiedyś Estados Unidos do Brasil, Stany Zjednoczone Brazylii. Jeśli byli jeszcze jacyś sceptycy, to caipirinha czyli pita grupowo pinga, wóda z trzciny cukrowej, rozwiewała ostatnie opory.

Od chwili powstania nowego kraju, United States of Two Americas, „Stanów Zjednoczonych Obu Ameryk”, ropa naftowa, czysta woda i słodkawa pinga przelewają się do woli po tej półkuli. Mam mocne wrażenie, że dla świata dobrze to się nie skończy.


Pierwotnie umieszczone na Makutrynie w „Zdalnym kursie portugalskiego”, V/03, odcinek 28

*) Czasami wyobrażałem sobie, że znam polski język. Jacek Jarecki przekonał mnie do odmiennego punktu widzenia gdy mi delikatnie zasugerował ponad setkę poprawek. Ze skruchą i wdzięcznością włączyłem je do tekstu.