SPIS
TREŚCI
TREŚĆ
SPISU
Ab ovo
Dowód odmienności
Drabina marzeń
Ipanema, bar na chodniku
Jednonocna przystań
Je t'aime, Françoise
Mikrokosmos
Momenty
Największy cud
Niewielka pojemność
Oda do silniejszych
    
Opis skrócony aktu urodzenia
Pocztówka z Fata-Morgany
Przeczekiwanie
Przemiany
Rymy zdrożne, zadufane
Syntaktyka
Unik
Wielkanoc (rekolekcje)
Włosy
Wojna światów
 

 

 

 

Syntaktyka

Próbowali złożyć się w poemat
Bo przypadek zrymował ich gesty
A natura – ich żądze.

Nie brakowało łączników
Ale treść oczywista
Rozmyła dźwięk przymiotników
I rozbiwszy rytm
Rozsypała po świecie
Ciepłe jeszcze
Lecz niezborne słowa.

 

 

 

Je t'aime, Françoise

Ile nocy nie spałem przez ciebie
Gdy minęły wraz z tobą niespane…
Zawiódł organ, gardło me strachliwe.
Oto spadek, słowa niewyznane.

 

 

Włosy

Paryż 1977
dla Robin

„Twoje włosy są naprawdę śliczne” powiedział. Uśmiechnęła się czesząc je. „Ale czemu nigdy nie pozwalasz mi dotknąć ich?”

Zawahała się na chwilę i jakby skrępowana odpowiedziała „Widzisz, one ciemnieją gdy ktoś ich dotyka.”

„Na zawsze?” spytał powątpiewająco.

„Tak mi się wydaje.”

„Czy mogę sprawdzić?” spytał nie ruszając się z miejsca.

Zachmurzyła się.

„Nie wierzysz mi?”

„Ależ skądże, jasne, ze wierzę” zapewnił ją.

„To znaczy, że ten kolor nie podoba ci się?”

„No co za pomysł, naprawdę uwielbiam go!”

Zdecydowała się.

„Dobrze, dotknij ich.”

Uczynił to.

„Czy widzisz jak się zmieniły?”

Zatrzymał uważne spojrzenie na jej głowie i w końcu powiedział: „nie, nic a nic nie widzę. Wydaje mi się, że wcale się nie zmieniły”.

Zaczęła w milczeniu płakać.

„Co się stało?! Daję ci słowo, że się nie zmieniły.”

„Właśnie dlatego płaczę” odparła cicho.

„Dlatego, że nie zmieniły koloru?”

„Nie, dlatego, że ich przedtem nie widziałeś.”

Jego oczy rozwarły się. Powiedział powoli „Zupełnie nie rozumiem o czym mówisz.”

„Wiem o tym” powiedziała przepraszająco.

Spojrzała w lustro. Ujrzała swoją twarz, tę samą co i przed chwilą. Bez żadnych zmian, zaledwie włosy o jeden ton ciemniejsze i parę łez staczających się po policzkach.

oryginalny tekst

 

 

 

Rymy zdrożne, zadufane

Rymy zdrożne, zakurzone,
Przygnębione hałasami
Szos, hoteli, jadłodalni
Dalsze od nieznanych celów
Niż zrównanie zimy z latem
Przycupnęły w notatniku
I nieskore do wysiłku
Mówią, że to tu ich ziemia,
Że tak dobrze, że nie trzeba,
Że zostawmy, że i po co.
Ale w oczkach coś im miga.

To światełko pokazuje
Że w szufladzie oczekują
Na rozmowę z Królem Larry.

 

 

 

Mikrokosmos

Zduszone brakiem przestrzeni
wiszące niedbale
w chmurze czasu
Wyzwania, pułapki, nadzieje,
Związane ukłuciem pineski
Metafizyką przypadku.
Sprzedam ładne szczenięta
Drukarka prawie nowa
Chcesz kredyt? Ładne brunetki
Schudnij sto kilo ciąg dalszy
to szybki gest
zerwania
bo nie ma już lub
nie trzeba
Kto tego się dowie.
Detektyw na wszelkie potrzeby
Czy wiesz wszystko o mężu?
Wieczorny kurs filozofii
Mieszkanie w pobliżu. Chcę poznać
Blondyna może być rozwiedziony.
Chiński łatwo. Prasuję.
Spa z marzeń. Masaż wewnętrzny.
Kupię duszę, dzwoń nocą na numer.
Wiara w trwałość pluskiewki.

Floripa, wrzesień 2007

 

 

 

Niewielka pojemność

Wszyscy już w okularach? A maski?
To teraz
Proszę o włożenie wiersza między szklane płytki
I zanurzenie go powoli w roztworze.

Proszę nie zwracać uwagi na drgnięcia czy skręty.
Niestety
Musimy zachować spokój i uwagę
Jeśli mamy rozważać jedynie jego wnętrze.

Choć całość zmieścić można w formacie A6,
Dziękuję –
Nawet A7 przy zmniejszeniu czcionek
To łatwo o pomyłkę w ocenie wymiaru.

Będziemy stopniowo zmieniać powiększenie
Ostrożnie!
Stężone uczucia to zawsze ryzyko
Ta sieć nerwów prowadzi od słów do słownika.

Jednorodność słowników to wymóg badawczy
Aczkolwiek
Stopa mutacji tych wierszy wyraża
Drwinę z poszukiwań zupełnej ścisłości.

Można zamknąć już książki, włożyć do szuflady.
Na dziś
To wystarczy. A od przyszłej środy
Zaczniemy czytanie między linijkami.

 

 

 

Opis skrócony
aktu urodzenia

Na początku było Słowo
I po środku było Słowo.
I na końcu było Słowo.
A wszystko co słowem nie było
Musiało być jeszcze nazwane
Bo było tylko pre-realną
Mgłą projektu, wariantem, ułudą,
Niespamiętywalną możliwością.

 

 

 

Ab ovo

„Na Początku było Jajko”
- ogłosiło Jajko Światu.
Ale Jajka Nikt nie słuchał
Bo mówiło sobie w Próżni.

Było Pierwsze, z dykcją świetną
I w Zasadzie Rację miało.
Ale Rację zbiło Prawo
Które rzecze, że Dyskursy
Sprzed BigBangu są Zbukami.

 

 

 

Największy cud

Z wody zrobić wino, dać życie zmarłemu,
gamę barw ślepcowi, wymowność niememu –
cudowne to sukcesy i godne szacunku...

lecz nic nie zmieniły w historii gatunku.

 

 

 

Przemiany

Śpiewną poezja jest bez krytyka,
Radosnym wyścig bez mecenasów,
Ciepłą religia nim wzniosą kościół,
Rozważnym władca bez hord fagasów.

Jak treściom przetrwać bez szat ochronnych?
Istnienie uczy sztuki sztafażu.
I stąd dylemat bez rozwiązania:
Jak zostać sobą, choć w makijażu?

 

 

 

Oda do silniejszych

Słowa pokryły idee,
   Jesienie chmury skropliły.
Wahania przewiały miłość,
   Poranki sny rozjaśniły.

 

 

 


Drabina marzeń

Gdybym miał absolutny smak, wkładając udko kurczaka do ust odczułbym od razu: pobratymstwa genetycznie siedemdziesiąt trzy procenty; a przy kapuście: osiemnaście i pół.

Gdybym miał absolutny węch, nie cierpiałbym tyle nocy przed ulgą odkrycia skąd to wspomnienie: „wysokie trawy, nad ranem, puszta za Szegedem”.

Gdybym miał absolutny wzrok, w mgnieniu oka odróżniałbym który diament ma w sobie blask i nadzieję a który skrzep krwi.

Gdybym miał absolutny słuch, ostrzegałbym przyjaciół: „gdy mówi on `zrobimy' ma to podźwięk rzezi, jego nosowe samogłoski cuchną egoizmem, jego `jacie' w słowie `przyjaciele' niesie zapowiedź zdrady”.

Gdybym miał absolutny dotyk, parę innych kobiet (jak Lena owego wieczoru) rozpadały by się w miliony ciepłych, drżących komórek.

Gdybym miał absolutną łatwość ruchów w czasie, wróciłbym do Pantanal, do Ziemi sprzed tysięcy lat. Znowu żółte drzewa ipê przesuwałyby się powoli do tyłu, źle ociosane kłody aligatorów łypałyby leniwie przedpotopowymi oczami a kapibary trzęsłyby na brzegu swe brunatne zady. Słońce i ptaki i ptaszki nade mną, piranie, piranie pode mną, spokój i pokój we mnie.

Gdybym miał absolutną bezczelność, użyłbym „exploita” by wejść do Chat Room Olympus i napisałbym na ich monitorze: „Drodzy Bogowie, Miłe Boginie, dosyć tej hipokryzji. Zanieście te swoje uśmiechy na Ziemię i przynieście tu właśnie te wszystkie Wasze jatki. Sprawdźcie uprzejmie bez naszego udziału kto tu z Was lepszy, wieczniejszy, silniejszy”.

Gdybym miał absolutną odwagę, nie przerwałbym w zimnym pocie mego snu, do którego powrócić nie umiem. Snu, za którym tęsknię, snu gdzie w pędzie przez magmę i cząstki, przez ery i wiry w Kosmosie, pierwszy Człowiek, pierwszy Polak, pierwszy Ja, goniłem do samego początku Bezczasu.

Floripa, 28/III/02

 

 

 

Wielkanoc (rekolekcje)

„Dziennika o świcie” nieuważnie słucham;
Coś było, skończyło się źle i daleko.
Na małym palniku jajecznicę smażę
I patrzę czy z garnka nie ucieka mleko.

Ach, oni mówili o spalonym domu
I że w jakimś kraju może skończą wojnę.
Muszę zbudzić Józka, żeby się nie spóźnił.
Pożary, wypadki, czasy niespokojne.

Wszyscy gonią, krzyczą, żyjemy w pośpiechu,
Pracuję od świtu i długo po zmroku.
Marzę tylko o tym, by gdy przyjdą Święta
Odespać się wreszcie za całe pół roku.

Pousada Pinheral, styczeń 2006

 

 

 

Momenty

Zrodzony między zbyt wielkim planem rozwoju
oraz zbyt małym domowym budżetem,
wyrwany ze spokoju nieludzkim wrzaskiem matki,
niechętnie przywitany gderaniem położnej
(chciała na matysiaków) przyszedłem w sobotę.
Miałem przez rok czekać na pierwsze oklaski.

Na gwiazdkę po maturze matka obiecała
wyjątkowy bal w Rzymie. Wyszło coś innego
wyjątkowego. Na rok tata zanikł. Miałem
powielacz. Tata wrócił, mnie wzięli. Nie bili
już wtedy, a nawet karmili. Tego z dołu
karmili na siłę. Ciekaw byłem przyszłości.

Głosowałem dwa razy. Buddysta, żonaty,
pijany, zdradzony, samotny, znów pijany.
Nie zamknęli mnie więcej. Firmy zamykają.
Po rozwodzie śpiewałem. Guru rzekł: „oddychaj,
stań się tchnieniem”. Na Wigilię znów oczekuję
jakiegoś prezentu co mi życie odmieni.

Floripa, sierpień 2007

 

 

 

Dowód odmienności

dla Melusiny
 
Urodziłem się tam gdzie nie trzeba
Jak może papierek głosić chwałę Norzyc
na litewskim druku z niemiecką pieczątką

więc także i pora była niewłaściwa

Moje znaki szczególne są takie szczególne
że ich nikt nie dostrzega, dlatego
trzeba bardzo mnie kochać aby w nie wierzyć

staram się ale żaba mąci taflę stawu

Wzrost? powolny i żmudny a kiedyś
wzrost miałem na wyrost i nawet patrzałem
na pomniki. Lecz tam trzeba bagnetu

by odpierać ataki niedouków gołębi

Oczy czarne choć czasem bywają zielone
to zależy od oczu które mam przed sobą
odbijam przyciągam odpływam szybuję

dziwne me korzenie, nieczepne, powietrzne...

Floripa, październik 2008

 

 

 

Pocztówka z Fata-Morgany

Palma wyrasta na niczym.
W tropikach jest wiele niczego
Więc palmy tu patrzą do góry
Wskazując ziemię na plaży.

(O plaży już Hegel napisał
że to jest ni morze, ni ziemia.)

Owocem palmy jest smutek
A jej przyszłością nijakość.
To widać jasno pod palmą
Gdzie słońce do mnie dociera.

(W koncertach wierzby na bis płaczą
W collage palmy koktajle piją.)

Helas! Jak bezmyślnie
  By innych zadziwić
    Sklejamy marzenia:

Hurysy bez twarzy,
  Żądze bez przyjaźni,
    Badyle bez cienia.

 

 

 

Przeczekiwanie

Gardłowe są myśli Indian z interioru
Ich kobiety mają dwie piersi i gotują maniok.
Pytają czy mszę zawsze tańczymy powoli.
Do żony mówią narzeczem innym niż do wroga.
Nie można ich tłumaczyć, bo żyją w gęstwinie.

Ogłaszają ze śmiechem: „Słychać jutro. Jest wiatrem”.
Mają wielu bogów, gasnących o zmierzchu
Gdy przychodzą mniejsi. Do tych modlą się całą
Noc przed huka-huka. Walka trwa trzy sekundy
I na rok przyszły wstyd przynosi – lub sławę.

Floripa, sierpień 2007

 

 

 

Wojna światów

Kto zabił, ma ludzkie prawa.
Chce snu i obrońcy, posiłku, napoju.
Martwemu przystoi cisza
Lecz nocą przysparza żywym niepokoju.

Kto wygrał, ustalił prawdę.
Z niej lepi historię, pomniki i ody.
Przegrani zamarli w walce,
Mrocznymi zwidami sieją pęd niezgody.

Istnienie, nagroda dzielnych.
Skoro tu jesteśmy, dla nas słońce świeci.
Zwątpienie, podziemia sygnał,
Przeszłością nas straszy, bezradnych jak dzieci.

Pousada Pinheral, styczeń 2006

 

 

Ipanema, bar na chodniku

Moja chata? Tam u góry.
A ja zawsze w dole jestem.
Kto się skarży?! Stawiaj piwo
To dam rapa. Ma się gest ten.

Raz do kina se poszedłem
Strachu w ciemnie ludzie chcieli
Śmieli się z wampirów. Wstałem.
Po trzech strzałach już go mieli.

Dali my skok do teatru.
Skład mundurów był! Bierzemy
I na szosie blitz robimy.
Pierwszy raz a żadnej tremy.

Ile lat mam? Już szesnastkę.
Sprostowanie. Nie licz, misiu
Trzech lat co mnie poprawiano.
Lepiej by mi było w kiciu.

A co teraz? Dobra sprawa.
W proszku, bracie, moje życie.
Czysty towar, bez podatków.
Mam na baby i na picie.

Z dżentelmena mam niewiele:
Tenis zdjety w parku z typa.
Ale wszyscy mnie szanują,
A jak nie to będzie stypa.

U nas wiek dwudziesty pierwszy.
A z liczeniem nieźle u mnie.
Więc wiem, że to pięć lat minie
Zanim mnie położą w trumnie.

 

 

 

JEDNONOCNA PRZYSTAŃ


  Mówi Drzewo

Ogłuszone, podeptane, znam ten precyzyjny nieład.
Opadają mnie ich klucze; tupot, swary, plotkowanie.
Do ostatniej smugi światła osiadają w moją zieleń.
Koję ich znużone skrzydła i po ciemku bajkę szumię.
Wnet odfruną gwarnym świtem; zacznę nowy rok czekania
Na wizytę jakże krótką moich wnuków śnieżnobiałych.

 

  Mówi Czapla

To drugi mój przelot. Przewodnik
Trzy razy dziś na mnie się zeźlił.
Przestrzega mnie, że mogę zostać
Deserem dla pumy z Boliwii.

Niech starym to gada. Ja w genach
Od jajka mam tę mapę, Niebo
Choć byłam tu raz to dziś pierwsza
Z daleka znalazłam to Drzewo.

 

  Mówi Mistyk

Dziennikarki pytają mnie zawsze tak samo.
"Panie Frans, rzeźba to paradygmat nośności?
A węzły skręconych gałęzi to przenośnia
By wyrazić złożone bóle współczesności?"

Odpowiadam, bo muzea nie kupią od niemowy.
Przez lata znając różne mowy, mówić nie umiałem
Wypaliło mi duszę. Ogień był z Kozienic,
Z Radomia i z Kielc. Nawet nazw się bałem.

Od wspomnień rozmiary São Paulo chroniły
Lecz i tam mnie straszyło nazizmu widmami.
By ich nigdy nie spotkać znikłem w Pantanale.
Czekało tu mnie Drzewo Pokryte Czaplami.

W chwili gdy spływała pierwsza chmura ptaków
Poraziła mnie wiedza, że choć bez chałatów
Był to właśnie mój lud co miał mnie nauczyć
Jak dojść do trudnego przymierza z Wszechświatem.

Co roku tu czekam, siwy nikt w zieleni
By spóźniona czapla dotarła do drzewa
I okrywam biały falujący moduł
Kopułą miłości splecioną z cierpienia.

 

  Mówi Czerw

Sursum corda, bracia Czerwie!
Niecodzienna to wieść ranna:
Nocą spadła nam pod Drzewem
Gigantyczna kasza manna!

 

Floripa, 21/IX/02

 

 

 

Unik

Mój budzik, snów gilotyna
Swą miałkość w powietrzu rozniesie
Gdy w sztuce co nie ma autora
Akt całkiem odmienny dolepię.

Po głośnym bytu antrakcie
Bez widzów, w momencie wielkości
Cieniem w tkaninę snów wniknę
W kosmicznej wyśnionej nicości.