_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 05.06.1992.                                      nr. 28
_______________________________________________________________________

W numerze:

 Jacek Arkuszewski - Konstanty "Kot" Regamey (1907 - 1982)
      Witold Pasek - Kadeci Pulaskiego
                   - Sieroty po Mecenasie (Rozmowa z Andrzejem Wyszynskim)
Henryk Modzelewski - Wolnosc, Sprawiedliwosc, czy Chleb
                     (opracowanie artykulu Pawla Boskiego)
     Dariusz Fikus - Targowica
_______________________________________________________________________
Jacek Arkuszewski  


              KONSTANTY "KOT" REGAMEY (1907 - 1982)
              =====================================

Oto kilka slow o bracie ciotecznym mojej matki Kocie opartych raczej
na wspomnieniach osobistych i informacjach rodzinnych, choc bede sie
faktologicznie podpieral jego biografia piora Nicole Loutan-Charbon.

Urodzil sie w 1907 roku w Kijowie w rodzinie o niebywale skompli-
kowanym pochodzeniu: ojciec, nauczyciel muzyki, o krwi szwajcarsko
- polsko - wegiersko - wloskiej  uwazajacy  sie troche za Polaka,
troche za Szwajcara, matka pol Serbka, pol Szwedka uwazajaca sie za
Rosjanke. W domu mowi sie po polsku, rosyjsku, francusku i niemiecku.
Jest jedynakiem, gdzies w 1919  roku rodzice jego rozwodza sie, matka
wychodzi powtornie za maz, ojciec zeni sie, znow  rozwodzi i zeni
ponownie w krotkim odstepie czasu. Z tego okresu pochodzi jego slynne
powiedzenie: "Inne dzieci maja jednych rodzicow i coraz wiecej
rodzenstwa, ja jestem sam i mam coraz wiecej rodzicow".

W czasie wojny domowej  maly  Kot  wraz  z  matka  i  ojczymem
przedostaje sie  przez  Bulgarie  i  Rumunie  do  Warszawy.  W trakcie
tej  podrozy  12-letni  Kot wspiera  mizerne  zasoby finansowe rodziny
dajac koncerty na ktorych wykonuje m.in. swe wlasne  utwory.  Ojciec
jego  zostaje w  Taganrogu,  dokad wyprowadzil sie po rozwodzie i Kot
nigdy w zyciu juz go nie ma ujrzec.

W Warszawie gimnazjum, kontynuacja studiow muzycznych, matura. Ma dobre
stopnie  z  przedmiotow  scislych, wiec zamierza poczatkowo wstapic na
politechnike.  Wie  jednak,  ze  sa  tu studia dlugie i absorbujace
czasowo, a nie chce zrezygnowac  z uprawiania muzyki. Za  namowa zatem
nauczyciela  gimnazjum, indologa podejmuje studia  orientalistyczne i
lingwistyczne na UW. Caly czas komponuje, choc nigdy kompozycji nie
studiowal - zaledwie kilka lekcji w  Kijowie u Gliere, nauczyciela
Prokofiewa. Ale wlasciwie traktuje  muzyke jako  hobby,  nie zamierza
sie jej  oddac  zawodowo.  Drugim  hobby  jest  nauka jezykow ktorych
uczy sie kilka  naraz.  Sanskryt,  tybetanski, chinski, japonski, urdu
i hindi, takze jezyki  skandynawskie. Ma  wrecz  fenomenalne zdolnosci
jezykowe  o  czym  swiadczy nastepujace zdarzenie.

Ciotce Lidzie i Kotu nie powodzi sie  najlepiej - Kot zyje wlasciwie z
korepetycji: uczy jezykow, wyciaga z dwoj. Pewnego dnia  otrzymuje
bardzo  atrakcyjna  finansowo  propozycje przygotowania do matury syna
ambasadora holenderskiego; sek  w tym, ze chlopak zna tylko holenderski.
Kot powiada, ze moze sie tego podjac za trzy miesiace i w tym czasie
uczy  sie holenderskiego, by potem w tym jezyku i to z sukcesem  nauczac
leniwego Holendra. Pod koniec zycia powiedzial mi: "Wiesz, najtrudniej
jest nauczyc sie  pierwszych  dwunastu, pietnastu jezykow - nastepne
przychodza bardzo latwo".

W 1931 otrzymuje dwa dyplomy: filologii klasycznej i filologii orientalnej.
W 1933 podejmuje dalsze  studia orientalistyczne na Sorbonie, ciotka Lida
przenosi sie do Nicei. W 1935  powrot do Warszawy, doktorat i niedlugo
potem  docentura  na  UW  i malzenstwo z Hanka Kucharska. Przyjazn z
niebawem zmarlym Micinskim, Galczynskim, Braunem, Witkacym. Pisuje krytyki
muzyczne do "Wiadomosci Literackich". Od  kilku lat koresponduje ze swoim
ojcem nadal zamieszkalym  w  Kijowie,  w 1937 ojciec zostaje zeslany do
gulagu tylko za to, ze zachowal swoj szwajcarski paszport.
Gulagu nie przezyl.

Kot jest - podobnie jak  ojciec - obywatelem  szwajcarskim, Szwajcarie
jednak poznaje jako turysta dopiero w latach 1930 i 1932.

To wlasnie obywatelstwo umozliwia mu oddanie znacznych  uslug Podziemiu.
Jest to stosunkowo malo znany element jego biografii. Oto co sam pisze
25 Listopada 1944 w raporcie  "dla Londynu" o swojej dzialalnosci:

     "Jako czlonek Prezydium Instytutu Europy Srodkowej mialem
powierzone funkcje  stworzenia  lacznosci  pomiedzy  Krajem  a
panstwami mogacymi  wchodzic  w  sklad  ewentualnej  przyszlej
Federacji Europy Srodkowej. W tym samym czasie powstal projekt
powolania do Delegatury kogos, ktoby specjalnie  zajmowal  sie
lacznoscia z Londynem. Przed tym funkcje te pelnil  p.  Baryka
Gadomski  (pseud.),   kierownik   wydzialu   narodowosciowego,
ktoremu trudno bylo polaczyc obie funkcje razem. Ze wzgledu na
to, iz lacznosc z Londynem odbywala sie glownie przez Wegry  i
kraje  lezace  na  poludnie  od  Polski,  a  ja   mialem   juz
uruchomiony pewien aparat lacznosciowy w tym  samym  kierunku,
zostalem  powolany  do  Delegatury,  by  sie  zajac   sprawami
prowadzonymi dotychczas przez p.  Gadomskiego.  Organizacyjnie
funkcje te powierzono Sekretariatowi Delegata Rzadu,  zostalem
podporzadkowany  bezposrednio  Szefowi   Biura   Delegata   p.
Grabowieckiemu (pozniejszy pseudonim - Romecki). Funkcje  moje
objalem w grudniu 1942 r. [...]"

Stary dokument  lezacy  przede  mna liczy ponad piec stron drobnego
maszynopisu- szczegolowy,  suchy  opis  przerzutow  i kontaktow
siegajacych Wegier, Rumunii, Serbii, Chorwacji i Turcji. Oto co dalej
pisze o swojej roli:

     "[...] Mnie jako obywatela panstwa neutralnego zakaz  ten
[podrozowania  koleja]  nie  dotyczyl,  przewozilem  wiec   od
granicy i do granicy nie tylko poczte oficjalna, lecz  rowniez
korespondencje stronnictw. Okres powyzszy byl  bardzo  trudny,
gdyz  ze  wzgledu  na  mala  ilosc  podrozujacych  rewizje   w
pociagach byly bardzo dokladne, a wlasnie w owym czasie poczta
byla szczegolnie obfita, zawierala  nie  tylko  walizki  pelne
prasy zagranicznej, lecz takze  znaczne  przesylki  pieniezne,
wysylane ze wzgledow dla  mnie  niezrozumialych  przewaznie  w
drobnych banknotach, co w sumie  tworzylo  niepotrzebnie  duze
paczki. Przesylek takich nie mozna bylo w  razie  rewizji  ani
ukryc ani wyrzucic. Dwaj kurierzy z  Budapesztu,  ktorzy  mimo
takich warunkow zaryzykowali podroz koleja  w  Kraju,  musieli
wyskakiwac w biegu  z  pociagu  i  stracili  cala  poczte.  Ja
osobiscie  tylko  dzieki  przypadkowi  zdolalem  mimo  rewizji
ocalic kilkanascie milionow no i zapewne zycie."

Opowiadal mi o tym zdarzeniu - pomiedzy  Warszawa a Krakowem podrozowal
zazwyczaj sleepingiem  "Nur  fuer  Deutsche". Owego razu dzielil
przedzial z generalem  SS.  Przed  pojsciem  spac wypili troche koniaku
i "zaprzyjaznili" sie. W Kielcach do wagonu weszli SS-mani z poleceniem
skontrolowania wszystkich, nawet Niemcow - mieli oczywiscie "tip", ze
w  pociagu  jest wazna przesylka i to przewozona w niekonwencjonalny
sposob.  W kolejnych przedzialach slychac bylo  protesty innych Niemcow
nie przyzwyczajonych do tego rodzaju kontroli. SS-mani dotarli wreszcie
do  przedzialu Kota i tu rozwscieczony general poprostu  ich  wyrzucil
nie pozwalajac skontrolowac nawet dokumentow. Gdyby los nie zlaczyl Kota
wlasnie z generalem nastapila by niewatpliwa wpadka.

Powstanie zastaje Kota na ul. Szustra na Mokotowie; opisuje je w
oddzielnym raporcie. Oto jego wyjatki:

     "[...] W dniu wybuchu  powstania  odrazu  wyszly  na  jaw
trudnosci, jakie przedstawialo przejscie ze stamu konspiracji,
opartej jedynie  na  osobistej  znajomosci,  do  stanu  jawnej
dzialalnosci. [...] A wlasnie na Mokotowie, gdzie mieszkalem i
gdzie mnie zastal wybuch powstania, nie mialem wcale kontaktow
konspiracyjnych,  nie  dzialaly  tam  zreszta  poza  policyjna
instytucja PKB zadne wladze Delegatury. Wsrod wladz wojskowych
Mokotowa nie znalem nikogo osobiscie, ktoby wiedzial  o  mojej
pracy w konspiracji. Mimo wiec wielokrotnego zglaszania sie do
tych wladz, traktowany bylem z  nieufnoscia,  zwlaszcza  wobec
mego zagranicznego obywatelstwa. [...] W  tych  warunkach  nie
pozostawalo mi nic innego jak oddac sie  do  dyspozycji  AK  w
charakterze "prywatnego  czlowieka".  Zostalem  wyznaczony  na
niezbyt eksponowane stanowisko wojskowego komendanta bloku,  w
ktorym  mieszkalem  i  funkcje  te  pelnilem  do   kapitulacji
Mokotowa w dniu 28-go wrzesnia. Po kapitulacji podzielilem los
innych mieszkancow i zostalem wyprowadzony do  Pruszkowa.  Nie
usilowalem uciekac w drodze, bedac pewny,  iz  na  mocy  swego
paszportu  zostane  natychmiast  wypuszczony  w  Pruszkowie  i
zdolam bez trudu dotrzec do Krakowa albo  nawet z powrotem  do
Warszawy, gdzie w  prawdopodobnie  nie  jeszcze  nie  spalonym
mieszkaniu mialem ukryte archiwum prasowe z ostatnich miesiecy
prad  wybuchem  powstania  i  z  czasow  samego  powstania.  W
Pruszkowie jednak sie okazalo, iz paszport nie daje mi  prawie
zadnych przywilejow i  wraz  z  wielkim  transportem  zostalem
wywieziony  do  obozu  karnego  w  Stutthofie  pod  Gdanskiem.
Dopiero stamtad na  podstawie mojego  paszportu  zdolalem  sie
wydostac, ale nie na swobode, lecz do innych obozow tym  razem
obozow pracy. Tam dopiero sie okazalo, iz moge  byc  zwolniony
jedynie dla  bezposredniego  wyjazdu  do  Szwajcarii.  W  celu
zalatwienia koniecznych formalnosci pozwolono mi udac  sie  do
Berlina,  natomiast  wszelkie   moje   starania   o   dostanie
przepustki do "Gubernii" nie daly zadnego rezultatu."

Relacja napisana jest w pierwszej osobie, nie mniej caly czas
towarzyszy mu zona.

Wszystkie raporty  Kota  pisane  juz  w  Lozannie pod  koniec listopada
1944 r. i podpisane jego pseudonimem "Drogowski" naleza prawdopodobnie
do pierwszych relacji naocznego  swiadka o przebiegu Powstania
Warszawskiego  i  o  losie  warszawskiej ludnosci cywilnej po jego
zakonczeniu, jakie  przedostaly  sie na  Zachod. Obejmuja  one
sprawozdanie  z  calego  przebiegu Powstania na  Mokotowie,  opisu
Stutthofu i innych obozow, warunkow zycia i sytuacji Polakow w Niemczech.
Raporty w  tych czasach mogace miec dla Rzadu RP i Aliantow ogromne
znaczenie. Kot nigdy nie dowiedzial sie jednak, czy raporty  te  w ogole
dotarly do wlasciwych odbiorcow. Byc moze spoczywaja gdzies w archiwach;
w kazdym razie mam ich kopie i sadze, ze zasluguja na uwage jako dokumenty
zrodlowe.

W Lozannie zaczyna sie nowe zycie w "ojczyznie-obczyznie". Bez dyplomow i
papierow, jedynie z pomoca  zyczliwych ludzi, do ktorych zaliczyc nalezy
znanego  dyrygenta  Ansermet'a,  Kot otrzymuje dwie profesury: literatur
slowianskich  na Uniwersytecie w Lozannie oraz orientalistyki na
Uniwersytecie we Fryburgu. Trzeba tu dodac, ze katedre lozanska
obejmowal niegdys sam Mickiewicz.

Zaczyna sie bardzo owocny okres kompozytorski Kota: w 1947 r. komponuje
jedno z najlepszych swych dziel, kwartet smyczkowy. Nie jestem
muzykologiem i nie potrafie  nawet  faktograficznie podac w sensowny
sposob jego dorobku muzycznego - staje sie jednak w bogatym swiecie
muzycznym Szwajcarii Romanskiej osoba znana i popularna. Jest ponadto
wyjatkowo uroczym czlowiekiem. Jest  osobiscie  zaprzyjazniony z Dalaj
Lama, ktory go specjalnie ceni za biegla  znajomosc  tybetanskiego,
takze z krolowa Sirikith z Thailandii, swoja byla studentka. "Tibetan
Connection" nie konczy sie na  tym:  Kot adoptuje  dwie  male Tybetanki
zamieszkale w Indiach. Jedna z nich, Nima, traci noge w wieku siedmiu
lat w wypadku. Adopcja Kota  mozliwia jej ukonczenie  angielskiej szkoly.
W 1978 r. Nima w  wieku 18 lat przyjezdza do Szwajcarii by otrzymac nowa
proteze. Poznaje tu  w  czasie  swieta tybetanskiego w klasztorze  w
Rikon wychowanego w Szwajcarii Yardonga i oto mamy "coup de foudre" -
Nima zostaje w Szwajcarii. Maja teraz dwie rozkoszne coreczki i
tybetanskiego terriera. Druga przybrana corka Kota tez mieszka
w Szwajcarii.

Pamietam, jak pierwszy raz po wojnie przybywa do Warszawy. Do naszej
nedznej rozwalonej, mroznej Warszawy przybywa elegancki Kot jak przybysz
z innego swiata. Ze szwajcarska czekolada. Jest rok 1947, wlasnie zaczyna
sie najbardziej mroczny okres stalinizmu i Kot jest osoba w Polsce
niepozadana. Moze dlatego, ze jest przyjacielem  Brauna? Do Warszawy moze
przybyc dopiero w 1956 r. Potem przyjezdza juz corocznie, zwlaszcza
w okresie Warszawskiej Jesieni Muzycznej. W czasie jednego z owych
pobytow rozmawia  w TV o muzyce z Witoldem  Lutoslawskim. Kot jest w tym
czasie czlonkiem prezydium Zwiazku Kompozytorow Szwajcarskich i
jednoczesnie jego prezesem. Audycja idzie "live" na antene i Lutoslawski
majac  kolosalna  treme  przedstawia Kota jako "czlonka kompozytorow
szwajcarskich". Kot ledwo moze powstrzymac smiech i gdy opowiada o tym
zdarzeniu nazajutrz w trakcie kolacji  u przyjaciol, starsza pani, matka
gospodyni powiada powaznie: "Bo u nas to tak zawsze, panie profesorze,
nie sprawdza, a mowia." To tylko jedna z jego anegdotek.

Podobnie anegdotyczna jest historia odnalezienia przyrodniej siostry
Swietlany. Z rzadkiej korepondencji ze swoim ojcem jeszcze z lat 20-tych
Kot wie, ze ma siostre. W 1962 r. ma okazje pojechac do Moskwy jako
pianista, ktorym zreszta wlasciwie nie jest. No, ale przyjmuje te
propozycje tylko  w celu odnalezienia Swietlany. Sytuacja wlasciwie
beznadziejna, Swietlana niewatpliwie wyszla za maz i zmienila nazwisko.
Urodzila sie w Kijowie, jak mizerne sa szanse, ze bedzie mozna ja z
Moskwy odnalezc. W owym czasie w Moskwie istnialy tzw. "Sprawocznoje
Biura": kioski na ulicy, gdzie za 5 kopiejek mozna bylo uzyskac adresy.
W dzien koncertu Kot udaje sie do takiego biura i oto sukces! Swietlana
Markus-Regamey, zachowala panienskie nazwisko, mieszka w Moskwie. Dzisiaj
nie ma juz czasu na szukanie Swietlany, zrobi to nazajutrz. Tymczasem
przed sala koncertowa czeka ona juz na niego - po prostu nazwisko Kota
jest rozplakatowane po calym miescie. Rozpoznaja sie bezblednie.

Swietlana jest architektem, podobnie jak jej maz. Borys jest do tego
Bohaterem CCCP za swe wyczyny jako batalionowy "politruk"w trakcie walk
przy slawnej Szosie Wolokolamskiej. Odznaczenia tego Borys nie uzyskal
tylko jako polityczny komisarz - nie  ma oka i czesci czaszki,
zgruchotana i pozbawiona palcow dlon. Jego opowiesci o wojnie finskiej,
obronie Moskwy i dalszych walkach w ktorych uczestniczyl az po Bulgarie
i Wieden sa pasjonujace.

W  nastepnych latach Swietlana z synem  Kostia  odwiedza kilkakrotnie
Lozanne. Kot komponuje opere-bajke dla dzieci "Mio mon Mio" i cykl
piesni z sanskryckimi slowami. Czesto przyjezdza do Polski, choc w
okresie po 1968 roku nie dostaje parokrotnie wizy - maja go za Zyda.
Jak to; i Polak i Szwajcar i obce nazwisko, do tego muzyk - to moze byc
tylko Zyd. Od 1977 r. moze kompozycji poswiecac wiecej czasu, przechodzi
na emeryture. W 1980 r. rak kregoslupa poraza go w ciagu kilku godzin
prawie calkowitym paralizem - od tego czasu wegetuje przed telewizorem
w lozanskim szpitalu kantonalnym.

Odwiedzam go co pare tygodni - Kot wraz z Hanka to nocne Marki, wiec
nawet mimo choroby wizyty te trwaja do 2-gej a nawet 3-ej w nocy.
Kot zachowuje doskonala sprawnosc umyslowa, rozmowy z nim sa pasjonujace.
Od filozofii tybetanskiej i skladni Farsi, przez matematyczne podstawy
kompozycji do historii Polski, tlustych kawalow i anegdotek. Ale nie moze
tak dluzej trwac - odchodzi cicho i niespodziewanie 27 Grudnia 1982.
Jeszcze przesiaknieta lzami biala jedwabna chusta wrzucona przez Nime
do grobu i nie ma juz Kota, uczonego, artysty, postaci wrecz renesansowej.

Jacek Arkuszewski

_______________________________________________________________________

Witold Pasek

                            KADECI PULASKIEGO
                            =================

[Zycie Warszawy, 28.XII.1991, przytoczyl Zbyszek Pasek]



Wlasciwie zadna uroczystosc polonijna odbywajaca sie na terenie
stanow Nowy Jork, New Jersey, Pennsylwania i Connecticut nie
moze sie obyc bez udzialu Kadetow Pulaskiego.

Podczas tych oficjalnych wystepow ubrani sa zawsze w swe
tradycyjne uniformy: granatowe spodnie z czerwonymi lampasami,
biala kurtke mundurowa, czerwono-zloty pas i czarne czako z
kita czarnych pior i wielkim, zlocistym orlem.

A zaczelo sie to wszystko tak...

W marcu roku 1778, w czwartym roku rewolucji amerykanskiej,
general Kazimierz Pulaski (polecony przez Franklina Waszyngtonowi
i mianowany przez tego ostatniego dowodca kawalerii
amerykanskiej przedlozyl Kongresowi projekt zorganizowania
niezaleznego legionu. Na miejsce formowania tej jednostki
wybrano Baltimore.

15 wrzesnia 1778 "Pulaski Legion" wyruszyl na front. Pozniej
przyszly bitwy pod Egg Harbor, Minisink, Charleston i wreszcie -
juz w pazdzierniku 1779 roku - fatalne oblezenie Savannah,
podczas ktorego general Pulaski zostal smiertelnie ranny.

Po wojnie Legion Pulaskiego zostal odkomenderowany do obrony
portu nowojorskiego, gdzie po kilku latach zatracil swa "polska"
tozsamosc.

Dopiero w roku 1833 potomkowie dawnych zolnierzy Legionu
Pulaskiego utworzyli "wlasna" kompanie nazywana Pulaski Cadets
(formalnie nalezala ona do 11 pulku gwardii miejskiej stanu Nowy
Jork, ale miala prawo do swej tradycji, a przede wszystkim do
swych historycznych mundurow).

Byla to kompania tak elitarna, ze oficerowie armii federalnej -
czesto absolwenci West Point - rezygnowali ze swych stopni, by
moc sluzyc w Pulaski Cadets jako zwykli zolnierze.
Nic wiec dziwnego, ze w momencie wybuchu wojny secesyjnej prawie
wszyscy zolnierze tej formacji zostali mianowani oficerami i
byli rozeslani na stanowiska dowodcze do wielu jednostek Unii.
Po wojnie oficerowie ci wrocili jednak do swej kompanii.

W roku 1868 kompania Pulaski Cadets zostala wlaczona - dekretem
legislatury stanu Nowy Jork - w sklad gwardii narodowej tego
stanu; utworzono nawet specjalny Batalion Weteranow Milicji
Stanowej, ktorego pododdzialy zachowaly prawo do swych mundurow.

Niestety, podczas pierwszej wojny swiatowej zaginela tradycja
Pulaski Cadets i tzreba bylo az siedemdziesieciu lat, by ja
"reanimowac" - dopiero w roku 1985 Kadeci Pulaskiego zostali,
glownie dzieki staraniom generala Jana K. Krepy, przyjeci
oficjalnie do Old New York Guard (jednostka ta tworzy cos w
rodzaju "kompanii honorowej" gwardii narodowej i wystepuje
podczas wszystkich uroczystosci oficjalnych).

W kronice Kadetow Pulaskiego zanotowano "wersje dla dam i
duchowienstwa": oto kiedy podczas defilady z okazji rocznicy
powstania Stanow Zjednoczonych zaprezentowano mundury
wszystkich jednostek uczestniczacych w walkach o niepodleglosc,
ale zapomniano o Kadetach Pulaskiego, General Krepa
zaprotestowal u amerykanskiego generala dowodzacego parada i
uslyszal w odpowiedzi, ze "to Polacy musza sami zadbac o to, by
organizacja o tak pieknych tradycjach zostala odbudowana".

W rzeczywistosci odbylo sie to nieco inaczej: po suto
zakrapianym obiedzie pulkownik Michael zapytal jakiegos
amerykanskiego generala, dlaczego w historyczne mundury nie
przebrano po prostu, jak to bylo w innych wypadkach, zolnierzy
US Army. ""Because it's your Polish dirty fuckin business" -
brzmiala odpowiedz ("bo to wasz wlasny polski pieprzony
interes"). I tak doszlo do powstania Pulaski Cadets.

Obecnie - po smierci pierwszego dowodcy, generala Krepy -
komendantem Kadetow Pulaskiego jest pulkownik Ludwik E. Michael,
z zawodu architekt (obecnie na emeryturze), a z powolania
zolnierz (kampania wrzesniowa i francuska, pozniej w 1 Dywizji
Pancernej generala Maczka; dwukrotnie odznaczony Krzyzem
Walecznych).

Major Tadeusz Wieniawa-Dziekanowski, zastepca komendanta i
fundator sztandaru Kadetow Pulaskiego, jest "w cywilu" rzeznikiem
i wlascicielem najwiekszej w USA polonijnej masarni "Teddy's
Provision". Podczas wojny byl wiezniem hitlerowskiego obozu
koncentracyjnego w Mauthausen, a po wyzwoleniu obozu przez
aliantow zdecydowal sie na osiedlenie w USA.

Kapitan Wiktor Cwalinski, oficer sztabowy Kadetow, ma z kolei
zajecie zwiazane ze swa wojskowa specjalnoscia: jest czlonkiem
ochrony osobistej Karoliny Kennedy, corki prezydenta Kennedy'ego
(do USA przyjechal z Polski, gdzie pracowal jako radca prawny w
Ministerstwie Finansow, na poczatku lat 70).

Kapitana Zenon Kowalski, szef wyszkolenia, pracuje jako
elektryk. Z Polski zostal wywieziony jako dziecko - w 1939 roku -
przez Rosjan. Trafil na Sybir, a pozniej jako kadet ewakuowal
sie z armia Andersa do Iranu. Nastepnie Wlochy, Anglia i
wreszcie Stany Zjednoczone. Jako kapral USA Army walczyl w
Korei.

Kapitan Jan Sroczynski, kwatermistrz, zarabia na zycie jako
zarzadca Jasnej Polany; polozonej w New Jersey posiadlosci
Barbary Piaseckiej-Johnson. On takze opuscil kraj jako dziecko i
trasa przez Syberie, Indie i Palestyne dotarl wreszcie - na
poczatku lat 50 - do USA.

Do kompletu brakuje jeszcze kapitana Adama Zamoyskiego - oficera
prasowego, ksiedza kapitana Rudolfa Zubika (kapelana) oraz
porucznika Franciszka J. Folty (adiutanta).

Szczegolnie ten ostatni posiada sporo fachowej wiedzy wojskowej,
gdyz przed wyjazdem z Polski (w roku 1969) sluzyl - jako
podporucznik - w 6 Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej (byl
m.in. reprezntantem Polski na mistrzostwach Europy w skokach
spadochronowch w 1959 roku).

Poza nimi "bawi sie" w Kadetow jeszcze ponad dwiescie osob
(najmlodszy ma 21 lat, najstarszy 76); sa wsrod nich biznesmeni,
prawnicy, architekci, wlasciciele prywatnych przedsiebiorstw...

Przyjmujac nowych kadetow zwracamy uwage na cztery rzeczy:
sprawnosc fizyczna, wiedze wojskowa, stabilizacje zawodowa i
ekonomiczna oraz opinie wsrod Polonii - podkresla porucznik
Folta. Gdyby nie ta ostra selekcja, mielibysmy tu juz caly
pulk.

Chetnych nie odstraszaja nawet forsowne cwiczenia - zwykle w
weekendy, kiedy inni odpoczywaja nad morzem, kadeci "bawia sie w
wojne" na blotnistym poligonie w Camp David - ani niezwykle
nuzace "obowiazki reprezntacyjne"; do swoistego "szyku"
polonijnego nalezy pokazanie sie w mundurze kadeta.

Witold Pasek
_______________________________________________________________________

                        SIEROTY PO MECENASIE
                        ====================
       (Zadna demokracja nie wystawi zamowienia na piramidy)

[Rozmowa z Andrzejem Wyszynskim, znanym architektem,
 wspolwlascicielem prywatnej pracowni architektonicznej;
 "Spotkania", 2-8 kwietnia, 1992, przytoczyl Zbyszek Pasek]


- Czy plajta finansowa i kompromitacja moralna socjalistycznego,
panstwowego mecenasa polskich architektow zmienila sytuacje i
samopoczucie tego srodowiska?

- Oczywiscie. Tak naprawde bowiem do 1989 roku niemal wszyscy
architekci pracowali w panstwowych biurach, dostajac czasem w
nagrode zgode na tzw. chalture, albo - od jakichs dziesieciu lat
- rysujac (niby to w czynie spolecznym dla parafii) kosciolek.
Taka byla rzeczywistosc jednego klienta i jednego mecenasa. I
powiem szczerze: mozna tego mecenasa przeklinac, ale trzeba go
tez blogoslawic. Najwieksze bowiem systemy totalitarne i tyranie
to bardzo dobrzy klienci dla architektow. Na piramidy albo na
bazylike sw. Piotra zadna demokracja nie wystawi zamowienia, bo
to nie przejdzie w zadnym glosowaniu.

- Zgodzi sie Pan jednak, ze wspolnym dzielem tyranow i
pieszczonych przez nich architektow bywaja rzeczy kuriozalne. Czy
w Polsce istnieje cos takiego jak odpowiedzialnosc architekta za
to, co wybudowano wedlug jego projektu?

- Mysle, ze w kategoriach ideowych i artystycznych - nie istnieje
nigdzie na swiecie. Z historii znam tylko jeden przypadek
ukarania architekta - Speera, i to tez nie za projekty,  ale za
to, ze byl ministrem Rzeszy. To jest bardzo delikatna sprawa.
Trudno na przyklad winic architekta za to, ze wybudowal osrodek
wypoczynkowy dla komunistycznych notabli albo nawet "internat" w
stanie wojennym, tak jak trudno winic kogos za to, ze kladl
asfalt dla komunistow.

- To bylby oczywisty absurd. Ale wezmy warszawskie osiedla za
Zelazna Brama. Ilekroc znajde sie tam w ktorejs z komorek
mieszkalnych, pytam, czy czlowiek, ktory to projektowal, myslal
co robi?

- To bardzo dobry przyklad. Na projekt tego osiedla rozpisano
konkurs i wygral, wyprzedzajac konkurencje o dwie dlugosci,
naprawde modernistyczny projekt. Z dwoma rzeczami nie mozna bylo
wowczas dyskutowac: z tzw. normatywem mieszkaniowym (tzn. ze M-3
ma miec tyle metrow kwadratowych, a M-4 - tyle) i normatywem
urbanistycznym. Reszta nalezala do architektow i zrobili oni cos,
co wtedy oznaczalo absolutny top: bloki ustawione w kierunku
wschod-zachod, czyli optymalnie oswietlone wszystkie mieszkania,
duza odleglosc miedzy blokami, wokol park, zielen, parkingi -
wrecz ponad miare, na dole w blokach olbrzymie hole, kluby
mieszkancow, kioski, pierwsze w Warszawie szwedzkie windy,
pralnie, wozkownie, sklepy spozywcze... To sie zestarzalo,
zdegradowalo, zaczyna przypominac slums.

- Czyz nie dlatego, ze architekt uwierzyl w jakas absurdalna
science fiction?

- Oczywiscie, ze uwierzyl. Ci ludzie dzialali w najlepszej
wierze. Doktrynie modernizmu dali sie poniesc swiadomie i z
entuzjazmem, a z drugiej - socjalistycznej, w sytuacji jednego
mecenasa, ulec musieli. Starali sie najlepiej jak mogli. Jedni
byli przy tym kretynami, inni - dobrymi architektami. Jest ich
wina, ze robili te bloki, ale dopiero dzis wiemy, ze jest to
pomylka. WYobraza sobie pani osiedle Bemowo lub Chomiczowka za
dziesiec lat? Radiowozem bedzie tam strach przejechac. Amerykanie
powiadaja, ze polskie slumsy sa w niezlym stanie, bo u nich sa
wypalone mieszkania. Juz teraz trudno jest sprzedac mieszkanie w
bloku na peryferyjnym osiedlu. Wina projektantow jest brak
wyobrazni. Mnie jest oczywiscie latwo mowic, bo zaczynalem
kariere zawodowa w koncu lat siedemdziesiatych. Nie narysowalem
ani jednego bloku. Wtedy bylo juz dla mnie oczywiste, ze to
pomylka.

- Dzialal Pan w architektonicznej opozycji?

- Gdy powstala grupa Czeslawa Bieleckiego "Dom i Miasto", do
ktorej nalezelismy z moim obecnym wspolnikiem, mowilismy, ze nie
trzeba budowac osiedli, ale domy w miastach przy placach i
ulicach; bylismy uwazani za wstecznikow, ktorzy chca wracac do
XIX wieku i budowac ciemne podworka. Mysmy chciali wrocic do
ciaglosci kulturowej, z ktora zerwali modernisci.
  Gdy architektura staje sie przedsiewzieciem o takiej skali
spolecznej jak budowa miasta, to czlowiek - nawet fenomen jak Le
Corbusier - czujac sie demiurgiem tworzy bzdure. Skala
szkodliwosci spolecznej staje sie ogromna, bo nie starcza
ludzkiego umyslu, by przewidziec wszystkie skutki tego
przedsiewziecia. Mozliwosc takiej nieograniczonej dzialalnosci w
Polsce spowodowala, ze architekci skompromitowali sie jako
srodowisko. Trudno dzisiaj wmawiac, ze mamy genialnych
architektow, nawet jesli ci sami, ktorzy budowali bloki,
wygrywali jednoczesnie miedzynarodowe konkursy.

- Jak sie odbywa tworzenie srodowiska?

- Teraz jest okres zametu. Wali sie pewna uporzadkowana
struktura, w ktora wpisani byli architekci w roznych rolach.
"Wielki klient" podzielil ja na sluzby wedlug roznych kluczy:
terytorialnego, branzowego, tematycznego. Wiadomo bylo, ze
mleczarnie moze zaprojektowac tylko - powiedzmy - Mleczoprojekt,
a o garazu na Mokotowie decyduje glowny projektant Mokotowa.
Resztki tego systemu istnieja i bronia sie przed zaglada.

- A stara struktura ma jeszcze jakas bron?

- Podstawa do obrony sa stare znajomosci i przyzwyczajenia oraz
prawo autorskie, ktore nadal dziala na opak, jako prawo wlasnosci
do terenu i klienta, a nie do dziela. Zdarza sie, ze glowny
projektant osiedla stawia przed sadem kolezenskim kogos, kto w
miejscu, w ktorym on zaprojektowal smietnik, chce postawic garaz
- osmiesza to srodowisko. Najgorsze, ze ludzie z wyzyn starej
struktury garna sie teraz do tworzenia nowych zasad etyki
zawodowej utrzymujacych te absurdy. Z kondycja zas pracowni
panstwowych jest tak, ze probuja one teraz ratowac sie,
wynajmujac np. polowe swej powierzchni prywatnym biurom albo
wchodzac w spolki z wlasnymi pracownikami.

- Czyli zarobic na nie swojej wlasnosci?

- Dokladnie tak. Szefowie pracowni i glowni projektanci to sa ci,
ktorzy maja najwiecej do stracenia. Inni probuja  ich podgryzc
lub wejsc na puste pola. Dzialaja dla nowej klienteli, projektuja
warsztaciki, fabryczki, rezydencje lub domy jednorodzinne.

- Czy to nie daje wymarzonej wolnosci tworczej?

- Zaczac trzeba od tego, ze boom na takie budownictwo byl bardzo
krotki i juz wlasciwie minal. W latach osiemdziesiatych
wystarczylo wyjechac powiedzmy na rok na Zachod i mozna bylo za
zarobione pieniadze budowac dom. Dzisiaj w Portugalii czy na
wschodnim wybrzezu USA mozna kupic dom taniej niz w Polsce. Poza
tym, budownictwo funkcjonuje tam, gdzie sa tanie kredyty, gdzie
stopa refinansowania jest w miare stala. Nigdzie na swiecie,
gdzie istnieje normalna gospodarka, domow nie kupuje sie z
kieszeni. To jest mozliwe tylko tam, gdzie istnieje ogromna
ekonomiczna "szara" strefa, czyli tam, gdzie robi sie szybkie
interesy i szybko ucieka sie z pieniedzmi.

- Czy Pan chce powiedziec, ze architekci zostali teraz zepchnieci
wraz ze swymi klientami do tej "szarej" strefy gospodarki?

- W latach osiemdziesiatych, grupujac sie np. wokol "Muratora",
popieralismy ja programowo sadzac, ze skutecznie tworzy ona
zdrowe wyrwy w owczesnym systemie. W 1989 roku naiwnie
wierzylismy, ze teraz bedziemy juz we "wlasnym domu", ze wszystko
zacznie normalnie funkcjonowac. Tymczasem fiskalizm epoki
Mazwieckiego i Balcerowicza spowodowal wliczanie honorariow
autorskich do funduszu plac. Od zamowienia np. wartosci 350 mln
zl grozilo naliczenie karnych odsetek popiwkowych w wysokosci
poltora miliarda. Zmusilo to architektow do tworzenia firm, by
otrzymac zamowienia na duze projekty. Zaczeto tez szukac nowych
form wykonywania zawodu, z gorycza patrzac na firmy handlujace
szamponem, zwolnione z jakichkolwiek podatkow, i na swoja prace,
ktora tez jest produkcja - tyle, ze glowa - grabiona 40-
procentowym podatkiem.

- A duzo jest jeszcze takich klientow, ktorzy nie potrzebuja
rachunkow i usiluja z architektem "ubic interes", omijajac
przepisy podatkowe?

- Nie, teraz wszyscy chca rachunkow, liczac na ulge inwestycyjna.
Ale powaznych zlecen brakuje. Dwa lata temu, jesli ktos zaczynal
urzadzac sklep, to chcial robic to z rozmachem, po europejsku.
Teraz swiadom, ze w kazdej chwili urzad moze mu wymowic
dzierzawe, bo znajdzie kogos, kto da wiecej, ogranicza sie do
pobielenia scian. Wsrod zamowien zdarzaja sie palace, rzadziej
domy, bo wykruszaja sie klienci srednio zamozni.

- Czy ci nowi bogaci klienci daja wam przynajmniej pole do
artystycznej swobody? Kim sa ci ludzie, czego oczekuja? Czy daja
wam szanse stworzenia jakiegos specyficznie polskiego stylu?

- Na swiecie domy mieszkalne jakos sie nazywaja: jest dom
wiktorianski, prowansalski, bawarski. Czasem sa to karykatury
tych stylow. Kazdy z tych domow przeniesiony na grunt polski przy
tutejszym poziomie wykonawstwa moze stac sie karykatura
karykatury, a to juz jest rzecz straszna. W Polsce nie istnieja
prawie zadne wzory, jedyny - to dworek, ale przeciez to nie jest
architektura miejska. Wiec my rowniez nie mamy w naszej pracowni
zadnego kanonu, poszukujemy roznych inspiracji i kierujemy sie
kontekstem otoczenia.

- Czym kieruja sie klienci?

- Moda. Byla juz moda na klub w piwnicy, teraz w modzie jest
basen, duzo lazienek, wanna z biczami wodnymi. Jesli ludzie maja
juz jakis wzor - to jest to wzor amerykanskiego bungalowu.

- A co jest ambicja takiej pracowni jak wasza? Nie jest nia
stworzenia wlasnego stylu?

- Raczej nie, bo to niesie niebezpieczenstwo powielania pewnych
chwytow. Oczywiscie, chcemy miec odroznialny "charakter pisma" i
marke. Nasza ambicja jest raczej normalne wykonywanie tego
zawodu. W Polsce klient wciaz kupuje tylko dokumentacje. Potem
sam to wszystko przerabia, z gory wie, jak sobie ten dom
pomaluje, ulega podpowiedziom roznych panow Kaziow, ktorzy mu to
buduja w ramach fuchy. Czlowiek poswieca sie budowie domu, trwoni
na tym lata, wychodzi z calej tej inwestycji oszukany, nabrany,
przeplacajac. Buduje drogo, wolno i zle. Za normalny tryb budowy
domu ludzie nie chca placic. Normalnie architekt to jest
czlowiek, ktory dom projektuje, potem organizuje przetarg na jego
budowe, kompletuje firmy, nadzoruje budowe, odbiera ja i na jego
polecenie wyplacane sa pieniadze. Na Zachodzie tego typu
budownictwa strzeze surowy system ubezpieczen: nikt nie
ubezpieczy domu, jesli nie zostal on zaprojektowany i wybudowany
przez fachowcow. To gwarantuje rzetelnosc zawodowa, wykluczajac
powszechne w Polsce fuche i chalture. Dwa lata temu wydawalo sie,
ze sporo architektow, ktorzy wyemigrowali z Polski, sciagnie
biznesmenow, aby robili najnormalniejszy w swiecie interes:
kupowali ziemie, budowali na niej domy albo biura pod klucz i
potem je sprzedawali lub wynajmowali. Ale rozpoczela sie wielka
propagandowa heca z "wyprzedaza majatku narodowego" itd.
Pieniadze na tego typu dzialanosc juz do Polski nie wroca..
Szanasa zostala zaprzepaszczona. Jesli jednak mowie o
architektach projektujacych na Zachodzie, to wcale nie znaczy, ze
maja tam oni idealna, uslana rozami droge. Tam inwestor, ktory
dba o zarobek, skresla z planu wszystko, co zbedne: nie przejdzie
zaden balkonik, za ktory klient nie zechcialby w przyszlosci
zaplacic. A wiec to, ze czekamy na kapitalizm z prawdziwego
zdarzenia, wcale nie oznacza latwego zycia. Jedni sie tego boja,
inni na to licza i staraja sie przygotowac do wolnej konkurencji.

_______________________________________________________________________
Henryk Modzelewski, opracowanie artykulu Pawla Boskiego


                   WOLNOSC, SPRAWIEDLIWOSC CZY CHLEB
                   =================================


[Na podstawie "Wolnosc, sprawiedliwosc czy chleb?"
 Polityka, 9/XI/91, Pawel Boski]

Pawel Boski w swoim artykule w Polityce przedstawia wyniki badan,
przeprowadzonych przez Instytut Psychologii PAN, dotyczacych ostatnich
wyborow parlamentarnych w Polsce. Badania mialy wyjasnic przyczyny 60%
absencji wyborczej oraz mialy sluzyc interpretacji wynikow wyborow.

Autor nie przedstawil blizej kryteriow doboru ankietowanej grupy ani
oceny jej reprezentatywnosci. Ograniczyl sie do stwierdzenia, ze byla
ona "skrzywiona prowyborczo", jako ze tylko 36% deklarowalo (na krotko
przed wyborami) brak intencji glosowania.

Pierwszym z, wysnutych na podstawie badan, wnioskow byla znaczaca, wsrod
wyborcow, nieznajomosc zarowno partii (ich skrotow lub symboli) jak i
czolowych postaci zycia politycznego. Okolo 22% ankietowanych nie
wiedzialo co to jest UD, 32% SdRP, 19% PSL, 45% ZChN, 28% KPN, 56% POC,
56% KLD i 37% PPPP. Powszechnie znana byla tylko NSZZ "S". Srednio,
osoby deklarujace udzial w wyborach, znaly 9 partii, a nie
zainteresowani 7 (na ponad 20, ktore znalazly sie w Parlamencie - H.M.).
Powszechnie znanymi politykami byli J.Kuron, T.Mazowiecki, A.Michnik,
J.K.Bielecki i L.Balcerowicz. 10% nie znalo L.Moczulskiego, B.Geremka i
R.Bartoszcze. 16% nie wiedzialo kto to sa J. i L.Kaczynscy, 60% nie
znalo obecnego premiera J.Olszewskiego, a 65% nie slyszalo o J.Sliszczu.
P.B. stwierdza, ze zgodnie z wynikami badan, oprocz braku znajomosci
partii i politykow na odmowe glosowania mialy wplyw dodatkowo: wysoki
poziom alienacji politycznej, wysoki poziom pesymizmu oraz obawy o
przyszlosc. Zaskakuje fakt, ze bierne osoby bierne wyborczo
charakteryzowaly sie orientacja swiecko-socjalistyczna. Wskazuje to, w
przeciwienstwie do potocznej opini, ze SDL mogl odniesc wiekszy sukces
gdyby nie apatia wyborcza jego zwolennikow.

Co spowodowalo taki brak orientacji na mapie partii politycznych kraju,
nawet wsrod idacych do urn wyborczych? P.B. stwierdza, ze jest to
wynikiem zamazanego obrazu tych partii, pogmatwanych programow, braku
wyraznych orientacji politycznych przejawiajacym sie w zatarciu
tradycyjnego podzialu: "Lewica-Centrum-Prawica". W programach nastapilo
pomieszanie tresci lewicowych z prawicowymi, kwestii dotyczacych
dystrybucji bogactwa i zroznicowania spolecznego z tresciami
narodowosciowymi i religijnymi. Wszystko to doprowadzilo do
dezorientacji spoleczenstwa. (Moim skromnym zdaniem (H.M.) do chaosu
przyczynila sie dodatkowo: mnogosc partii oraz fatalnie przeprowadzona,
w srodkach masowego, przekazu kampania wyborcza. Przygladalem sie
uwaznie pierwszej i drugiej rundzie, i przyznam szczerze, ze po kilku
programach Studia Wyborczego przestalem dostrzegac jakiekolwiek istotne
(z punktu widzenia sytuacji w kraju) roznice w programach prezentowanych
partii. Ten fragment kampani byl dla mnie po pierwsze przepychanka na
temat 'ktora partia jest "naprawde" kontynuatorka jakiej partii z
okresu miedywojennego', po drugie jedna wielka deklaracja 'nigdy nie
bylismy i nie bedziemy komunistami' nawet jezeli z programu az bilo
czerwienia.)

Przy calej tej programowej plataninie warto zdac sobie sprawe czym
charakteryzuje sie myslenie polityczne Polakow? Odpowiedz na to pytanie
badajacy starali sie znalezc nie tylko w sferze wartosci abstrakcyjnych
i gornolotnych hasel, ale tez w realnych, nurtujacych ludzi problemach,
bedacych przedmiotem dyskusji publicystycznych i kampani politycznych.
Badanych stawiano przed wyborem sposrod przeciwstawnych pogladow.

I tak 28.3% spoleczenstwa stwierdzilo, ze celem panstwa powinno byc
stymulowanie i wspieranie prywatnej przedsiebiorczosci, ktorej
pomyslnosc spowodowala by wzrost dobrobytu dobrobytu calego
spoleczenstwa. 71.7% zgadzalo sie, ze celem panstwa powinna byc glownie
obrona godziwego poziomu zycia rodzin gorzej usytuowanych oraz
ograniczenie, za pomoca sytemu podatkowego, mozliwosci zbytniego
wzbogacania sie jednostek.

Inny dylemat brzmial: kraj katolicki czy swiecki. Tutaj zdania badanych
byly zrownowazone. 45.9% opowiadalo sie za panstwem katolickim,
odzwierciedlajacym nauki Kosciola odgrywajacego wazna role w zyciu
publicznym. 54.1% stwierdzilo jednak, ze panstwo powinno byc
zdecydowanie swieckie a swiatopoglad religijny nie powinien miec
znaczenia poza murami Kosciolow.

Przedstawione powyzej dylematy pochodza z listy 17 par pozwalajacych na
klasyfikacje elektoratu wedlug wyznawanych wartosci. Z badan wylonily
sie dwie osie podzialu spoleczenstwa.

Pierwsza z nich, rozciagajaca sie od laicko-lewicowego panstwa
europejskiego do antykomunistycznego panstwa religijno-narodowego,
charakteryzowala sie nastepujacymi wartosciami: panstwo raczej swieckie
niz koscielne, demokratyczne i obywatelskie raczej niz 'Polska rzadzona
przez Polakow dla Polakow', socjalizm to idea raczej piekna niz
sprzeczna z natura czlowieka, afery to raczej cecha wprowadzanego
kapitalizmu niz przejsciowe zaklocenia w odchodzeniu od komunizmu.

Druga os, rozciagajaca sie od liberalnego kapitalizmu do opiekunczego
panstwa socjalistycznego, charakteryzowala sie nastepujaco: bezrobocie
sprawa raczej naturalna niz plaga spoleczna, dazenie do Europy bez
barier ekonomicznych raczej niz strzezenie wlasnych granic, zachecanie
obcego kapitalu raczej niz ochrona przed nim i radzenie sobie tylko
wlasnymi silami, ochrona poziomu zycia raczej niz pobudzanie biznesu,
bezplatne swiadczenia socjalne raczej niz regula 'panstwa nie stac na
wszystko dla wszystkich', socjalizm raczej sprzeczna z natura czlowieka
niz piekna ale zle realizowana idea.

Jak na tych osiach plasuje sie elektorat partii, ktore odniosly
najwieksze sukcesy wyborcze? Otoz wyrazna opcja na rzecz polaczenia
ekspansji kapitalistycznej gospodarki wolnorynkowej z umiarkowana
orientacja religijna skupia sie wokol KLD. Laicka wersja powyzszego to
PPPP. Kolejna wyrazna opcja to polaczenie orientacji religijno-narodowo-
antykomunistycznej z opiekunczo-socjalistyczna reprezentowana przez
WAK/ZChN. Ostatnia wyrazna opcja to zwolennicy SDL/SdRP opowiadajacy sie
za polaczeniem postkomunistycznego ateizmu z panstwem opiekunczym.
Profile orientcji wartosciujacych elektorat innych partii sa znacznie
mniej wyraziste.

Jesli chodzi o politykow to L.Balcerowicz ma poparcie wsrod zwolennikow
liberalnego kapitalizmu, J.K.Bielecki i przywodcy POC wsrod osob, ktore
kapitalizm wzbogacaja o wartosci narodowo-religijne. A.Kwasniewski,
L.Miller, A.Miodowicz i S.Tyminski wspieraja sie na obroncach swiecko-
opiekonczego socjalizmu. Z.Bujak i A.Michnik popierani sa przez
reprezentantow swieckich wartosci obywatelskich. Za przewodcami UD,
B.Geremkiem, T.Mazowieckim i J.Kuroniem stoja zwolennicy centrum na
osiach socjalizm a kapitalizm oraz panstwo religijno-narodowe a
obywatelskie. Zwolennicy Prezydenta wiaza sie z nim znacznie bardzej
przez symbol w klapie niz przez haslo 'przyspieszenia'.

Wnioski? Zdaniem P.B. racje maja ci, ktorzy zwracaja uwage na szersze
spektrum wartosci niz to reprezentowane przez haslo "Reforma,
Kapitalizm, Europa".  Wydaje sie, ze dla Polakow istotne sa zarowno
sprawy dotyczace modelu gospodarki i zasad podzialu dobr, jak i kwestie
odnoszace sie do wartosci narodowo-katolickich, swieckich czy
obywatelskich. P.B. sugeruje politykom brac pod uwage  na jakim
organizmie operuja. Pokazuje, ze najmniej w Polsce jest zwolennikow
kapitalizmu laicko-kosmopolitycznego. Dementuje tragizujace opinie o
zagrozeniu reformy pod warunkiem, ze bedzie to 'reforma z ludzka twarza'
czego, zgodnie z wynikami badan, zada zarowno aktywna wyborczo jak i
pasywna wiekszosc spoleczenstwa.

Henryk Modzelewski

_______________________________________________________________________
Dariusz Fikus

                               TARGOWICA
                               =========

[Rzeczpospolita, 27 kwietnia, 1992]


Mija wlasnie 200 lat od tego nieszczesnego aktu, ktory zostal
nazwany od pogranicznego miasteczka na Ukrainie - Targowicy -
Konfederacja Targowicka. Jak to zwykle w Polsce, data 14 maja
1792 roku byla data falszywa. Naprawde rzecz zostala przygotowana
w Petersburgu, jeszcze zima, pod okiem Katarzyny II i jej czulym
patronatem. Faktycznie konfederacja zostala zawiazana 27 kwietnia
1792 r. Na czele jej staneli najemnicy, magnaci: Szczesny
Potocki, jako marszalek hetman, dwoch bezrobotnych hetmanow
Franciszek Ksawery Branicki i Sewryn Rzewuski oraz bracia
Kossakowscy. Wymierzona byla w Konstytucje 3 maja i cale dzielo
Sejmu Czteroletniego. Znosila postanowienia tej konstytucji i
przywracala stare prawa kardynalne. W jej nastepstwie w maju 1792
r. wojska rosyjskie przekroczyly granice Polski, rozpoczynajac
kontrrewolucyjna kampanie skierowana przeciwko demokratycznej
rewolucji. Jak napisal Norman Davies: "W oczach carskiej
biurokracji sejm oczywiscie beznadziejnie sie skompromitowal.
Jego kontakty z francuskim Zgromadzeniem Narodowym uznano za
dowod istnienia miedzynarodowej konspiracji rewolucyjnej. Trzeba
wiec bylo go zdlawic, razem ze wszystkimi jego dokonaniami".
Znalezli sie, jak to bywa w historii, chetni do wykonania tego
obrzydliwego zadania. Konfederaci bez powodzenia usilowali
utworzyc wlasne wojsko. Posuwali sie wraz z armia carska,
ustanawiajac swoje wladze najpierw w Brzesciu Litewskim, potem w
Grodnie i konsekwentnie usuwajac organy powolane przez Sejm
Czteroletni. Poczatkowo przystepowali do konfederacji ludzie
zalezni od Potockiego materialnie, pozniej takze ze strachu przed
przesladowaniami, w koncowej fazie, juz masowo, rowniez
przeciwnicy opozycji magnackiej. W czerwcu 1792 r. Austria i
Prusy zlozyly wspolna deklaracje uznajaca rosyjska interwencje w
Polsce za uzasadniona. Krol Stanislaw Poniatowski traktowal walke
jedynie jako srodek nacisku i bedac naczelnym dowodca prowadzil
ja w sposob niezdecydowany. Wojsko dowodzone przez ks. Jozefa
Poniatowskiego bilo sie dzielnie. Krol w strachu o utrate korony
i pod naciskiem Katarzyny przystapil rowniez do Targowicy. Lud
warszawski sie burzyl, ale kleska byla juz nieodwolalna. Rzady
objeli targowiczanie, niszczac dzielo reformy, nie oszczedzajac
nawet Komisji Edukacji Narodowej.

Drugi rozbior Polski stal sie faktem. Patrioci szukali
schronienia na emigracji. Rozpoczely sie represje wobec
przywodcow obozu 3 maja. 15 XI 1793 r. w czasie sejmu w Grodnie
Konfederacja Targowicka zostala rozwiazana, spelnila bowiem swoje
zadanie. Okryla sie hanba na wieki, jak pisal Tadeusz Korzon:
"zasluzyli sobie na jednomyslne przeklenstwo narodu".

Mozna powiedziec, iz w jezyku polskim pojecie "targowicy" od tego
czasu jest symbolem zdrady narodowej. Tak traktuje to pojecie
rowniez "Wielki SLownik Jezyka Polskiego" pod redakcja Witolda
Doroszewskiego.

Paradoksalnie mozna powiedziec, ze historia Targowicy powtorzyla
sie w XX wieku. Rosjanie, podobnie jak Katarzyna II, po
zwycieskiej wojnie przekazali wladze w rece swoich wybranych
protegowanych. Zeby bylo jeszcze smieszniej, rowniez sfalszowano
date uchwalenia, napisanego w Moskwie, a ogloszonego w Chelmie,
Manifestu Lipcowego. Antydatowano inne wazne dokumenty. Jak na
szyderstwo rozmowy w sprawie Tymczasowej Rady Jednosci Narodowej
toczyly sie w Moskwie rownolegle z procesem przywodcow Polski
Podziemnej. O ksztalcie rzadu decydowal Stalin przy akceptacji
naszych sojusznikow, czyli wielkiej Brytanii i Stanow
Zjednoczonych. Swieto narodowe Polski 3 Maja zastapione zostalo
swietem 22 Lipca, rzekoma data powstania Polski Ludowej. Historia
zadrwila sobie z nas okrutnie. Norman Davies, historyk angielski,
autor historii Polski pod tytulem "Boze igrzysko", nazwal te
wydarzenia Targowica wspolczesnej Polski. I sie nie mylil. Byla
to rzeczywiscie wspolczesna Targowica.

Rowniez komunisci w okresie stanu wojennego siegali do pojecia
"targowicy". Pamietam slynny plakat Witolda Mysyrowicza (dzisiaj
czolowego grafika urbanowego "Nie") przedstawiajacy stary dab z
rozgalezionymi konarami i korzeniami. Na pniu tego drzewa
znajdowal sie wlasnie napis TARGOWICA, a na galeziach nazwiska:
Seweryna Blumsztajna, Miroslawa Chojeckiego, Zdzislawa Najdera,
Bogdana Cywinskiego, Zbigniewa Bujaka, Jozefa Piniora, Jerzego
Giedroycia, Zdzislawa Rurarza i Gustawa Herlinga-Grudzinskiego,
na korzeniach zas napisy: "rzadza wladzy", "sprzedajnosc",
"zaslepienie" itd. Mialo to znaczyc, ze ludzie ci "pochodza z
pnia narodowej zdrady", zaprzedali sie Stanom Zjednoczonym,
zdradzili socjalizm. Bylo to strzelanie kula w plot, wielka
mistyfikacja. Narod bowiem jednoznacznie rozumial i kojarzyl to
pojecie juz od 1945 roku. Targowica znaczyla zaprzedanie sie
Rosjanom i nic wiecej.

Dariusz Fikus
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
[przyp. Introligatora Dyzurnego. Jest rocznica. Jest artykul.
 Osobiscie jestem zawiedziony banalnym potraktowaniem tematu przez
 Dariusza Fikusa i uwazam, ze przylepianie do wydarzen 1944 tej samej
 etykietki co w 1792 jest zubozaniem zagadnienia. Trudno porownywac
 zmasakrowana Polske z lat 1944/45 z okresem sprzed 200 lat. Gdzie w '44
 byl ten krol obawiajacy sie utraty korony i ci bezrobotni hetmani?
 I gdzie ten Sejm Czteroletni?
 Jakie to "reformy" nasze polityczne podporzadkowanie ZSRR skasowalo?
 Wrecz przeciwnie, "reformy" wtedy dopiero nastapily!, Ha!
 A ponadto: Narod rozumial to pojecie "juz od 1945 roku"? Hm. Moze jednak
 troche wczesniej? Wiec nie krzywdzmy tez naszej swiadomosci politycznej
 i nie nazywajmy mialkich glupot mialkiego plakacisty "wielka mistyfi-
 kacja". A moze Czytelnicy maja jakies inne zdanie? Jurek K-uk]

_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Copyright (C) by Jerzy Karczmarczuk 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: 
(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 28___________________________