_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 12.06.1992.                                      nr. 29
_______________________________________________________________________

W numerze:

Tomasz Jerzy Kazmierski - Na Piecsetna Rocznice Smierci
                             Kazimierza IV Jagiellonczyka
     Jurek Karczmarczuk - O Szkodliwosci Wlasciwego Rozumienia Prawa
           Henryk Dasko - Powrot Leopolda Tyrmanda
         Maciek Cieslak - Dostrzezone - rozwazone
                        - Czas Populizmu? (Rozmowa z Januszem Grzelakiem)
_______________________________________________________________________
Tomasz Jerzy Kazmierski    
[Elektronik, University of Southampton]

      NA PIECSETNA ROCZNICE SMIERCI KAZIMIERZA IV JAGIELLONCZYKA
      ==========================================================

Dwa lata po niefortunnej wyprawie i smierci Wladyslawa III pod Warna,
17 wrzesnia 1446 r., na zjezdzie rycerstwa obojga narodow w Brzesciu nad
Bugiem wybrano krolem Polski drugiego syna Jagielly, osiemnastoletniego
Kazimierza. W wystawionym wtedy akcie nadano nowe, solidne podstawy
zwiazkowi Polski z Litwa:
     "Za jednomyslnym obustronnym postanowieniem, wola i zgoda zlaczylismy,
     naklonilismy i przywiedli Krolestwo Polski i Wielkie Ksiestwo Litwy
     do braterskiego zwiazku, chcac byc ich panem i rzadca".

Ducha owych czasow dobrze oddaja slowa Profesora Jana z Ludziska,
oficjalnego oratora Akademii Krakowskiej, wygloszone w czasie koronacji na
Wawelu 25 czerwca 1447 r.:
     "Z wstapieniem krola Kazmierza na tron wiaza sie nadzieje, iz krol
     (...) zniesie niewole chlopow, ktora jest najgorsza kara z wszelkiego
     zla, ktora jest ciezsza od wszelkiej meki i ze wprowadzi wolnosci dla
     chrzescijanskich mieszkancow Krolestwa Polskiego. Jest bowiem
     oczywiste, ze natura wszystkich ludzi uczynila wolnymi".

O ostatnim z Piastow mowiono, ze "zastal Polske drewniana, a zostawil
murowana". O Kazimierzu IV Jagiellonczyku nie ma podobnego przyslowia, ale
Pawel Jasienica [1] tak pisze o glownej zasludze, jaka oddal on krajowi:
"Odzyskal dla Polski Pomorze, wjechal do Malborka jako jego wlasciciel. Los
odmowil mu talentu wodza, a nawet zwyklego wyczucia wojny. Monarcha
powetowal to energia, nieustepliwoscia, wielkim wysilkiem osobistym."

Odzyskanie Pomorza bylo wynikiem trzynastoletniej wojny z Krzyzakami
w latach 1454-1466. W lutym 1454 r. szukajacy zwiazku z Polska Zwiazek
szlachty i miast pruskich, wywolal powstanie antykrzyzackie i zwrocil sie
do krola polskiego z prosba o inkorporacje Prus do Polski. 22 lutego Polska
wypowiedziala wojne Zakonowi, a Akt Inkorporacji zostal wydany 6 marca. W
akcie tym czytamy:
     "Wszystkich biskupow, rycerstwo, ziemian, miasta i mieszkancow ziem
     rzeczonych rownamy co do praw, stanu i wlasnosci z mieszkancami
     Krolestwa Polskiego".

Zgodnie ze zwyczajami sredniowiecznej Europy zmiana panujacego nie
niweczyla odrebnosci lokalnej i nie tylko nie naruszala istniejacych
przywilejow, ale przynosila nowe. Takimi oto sposobami Rzeczpospolita
przyciagala do siebie sasiadow.

Wojna z Krzyzakami rozpoczela sie od przegranej bitwy pod Chojnicami
18 wrzesnia 1454 r., co mialo istotny wplyw na wewnetrzna polityke panstwa.
Po klesce krol zwolal pospolite ruszenie we wszystkich wojewodztwach za
wyjatkiem ruskich, zagrozonych przez Tatarow. W zamian rycerstwo zazadalo
nowych swobod i kazda ziemia otrzymala osobny egzemplarz nowego przywileju.
Wszystkie te przywileje, ktorych wersje nieco sie miedzy soba roznily,
otrzymaly nazwe Statutow Nieszawskich. Najwazniejszy z nich (w redakcji dla
ziem wielkopolskiej i sieradzkiej) brzmi:
     "Aby Rzeczpospolita na przyszlosc zdrowszym sposobem byla kierowana,
     stanowimy, zeby zadne nowe urzadzenia prywatna narada nie byly
     wprowadzane, (...) lecz wszystkie rzeczy nowego pomyslu aby na
     sejmikach przez ogoly ziemskie przedtem obradzone byly ustanawiane."

Nowe swobody rycerstwa nie we wszystkim przyniosly zmiany na lepsze.
Znamienny jest przypadek rycerza Andrzeja Teczynskiego zabitego w 1461 r.
przez pospolstwo krakowskie, po tym jak poklocil sie on z platnerzem
Klemensem o zaplate za naprawiona zbroje i osmielil sie go pobic do
nieprzytomnosci w jego wlasnym domu. Proces winnych odbyl sie w grudniu
1461 r. w Korczynie w obecnosci krola i rady koronnej. Pozwani odpowiadali
przed tzw. zwyklym, dwuosobowym sadem szlacheckim, co bylo jaskrawym
pogwalceniem starego przywileju Kazimierza Wielkiego z 1358 r. dajacego
mieszczanom prawo odpowiadania za zabojstwo szlachcica przed monarcha i
trybunalem miejskim. Co wiecej, kara byla niewspolmierna do winy: 15
stycznia 1462 r. scieto szesc osob, miedzy innymi burmistrza Krakowa, dwoch
rajcow i przelozonego pacholkow grodzkich. W sredniowieczu wladze miejskie
odpowiadaly gardlem za wszystko, co sie w miescie dzialo.

Lekcewazenie praw miast i ich upadek polityczny mialy sie w
przyszlosci srogo na Rzeczypospolitej zemscic.

Wojna z Zakonem zakonczyla sie zwyciestwem Polski i traktatem
podpisanym w Toruniu 19 pazdziernika 1466 r. Panstwo Krzyzakow zostalo
podzielone na wcielone do Polski Prusy Krolewskie (czyli Pomorze Gdanskie)
z wlasnym sejmem i na Prusy Wschodnie ze stolica w Krolewcu, pozostajace
jako lenno krola polskiego pod kontrola Zakonu. Norman Davies [2] tak o tym
pisze: "W historii Niemiec ten okrutny 'rozbior Prus', ktory tak obruszyl
Carlyle'a, mial byc pozniej uzyty jako pretekst do rozbiorow Polski
zainicjowanych przez Fryderyka Wielkiego w XVIII wieku." [tlum. moje, TJK].

Jan Dlugosz, naoczny swiadek owych wydarzen, tak o tym pisze w swoich
 "Kronikach slawnego Krolestwa Polskiego":

     "I ja, piszacy te 'Kroniki', czuje niemala pocieche z ukonczenia wojny
     pruskiej, odzyskania krajow z dawna od Krolestwa Polskiego odpadlych
     i przylaczenia Prus do Polski (...). Teraz szczesliwszym mienie siebie
     i sobie wspolczesnych, ze oczy nasze ogladaja polaczenie sie krajow
     ojczystych w jedna calosc (...)."

Polityka dynastyczna Kazimierza Jagiellonczyka jest godna wzmianki.
Z jedenasciorga dzieci jedynie przedwczesnie zmarly krolewicz Kazimierz,
krotko po smierci uznany za swietego, nie nosil na glowie korony jakiegos
domu europejskiego. Synowie Jagiellonczyka zasiedli na tronach w Pradze i
Budzie, rozszerzajac panowanie rodu daleko na poludnie od Karpat, az do
wybrzeza Adriatyku. U schylku zycia krol Kazimierz IV z duma mogl patrzec
na mape kontynentu. Wszak nie ma dzis rodziny krolewskiej w Europie, ktora
nie zaliczalaby go do swych antenatow.

W maju 1492 r. 65-letni krol zachorowal na biegunke. Bracia bernardyni
kurowali go litewskim razowcem i pieczonymi gruszkami, co podobno pomoglo,
ale nie na dlugo. Zmarl w Grodnie 7 czerwca 1492 r.

Wspanialy, "przewyzszajacy wszystko, co dotychczas w Polsce ogladano",
pogrzeb odbyl sie w Krakowie 11 lipca. Tlumy krakowian - a wsrod nich 19-
letni student jagiellonskiej wszechnicy, Mikolaj Kopernik - ogladaly
przepysznych, zakutych w zelazne zbroje rycerzy i patrzyly, jak chorazowie
niesli za trumna zmarlego dwadziescia choragwi dwudziestu ziem rozleglego
krolestwa.

Niecaly miesiac pozniej, 3 sierpnia 1492, w odleglym hiszpanskim
porcie Palos wloski pirat Krzysztof Kolumb podniosl zagle na swych trzech
okretach Santa Maria, Pinta i Ninia.

W Piotrkowie, cztery lata po smierci Jagiellonczyka, wstep do uchwal
sejmowych wyraznie okreslil nowa role Izby Poselskiej Sejmu Walnego, ktorej
czlonkowie odtad mieli reprezentowac "cale cialo Krolestwa, z zupelnym
pelnomocnictwem nieobecnych".

Tak skonczylo sie sredniowiecze. Rzeczpospolita wchodzila w swoj Zloty
Wiek.
------------------------------------------

Bibliografia
[1]  P. Jasienica, "Polska Jagiellonow", PIW, 1975, tom I, str. 220, 232-
     237, 249-250, 294.
[2]  N. Davies, "God's playground - a history of Poland", Oxf. Uni. Press,
     1981, vol 1, str. 124.
[3]  "Zarys historii Polski", Red. J. Tazbir, PIW, 1980, str. 144-146, 148-
     149, 151, 156-157.
[4]  M. Siuchninski i S. Kobylinski, "Ilustrowana kronika Polakow", KiW,
     1967, str 47-49.


Tomasz Jerzy Kazmierski, Southampton, 6 czerwca 1992r.

_______________________________________________________________________
Jurek Karczmarczuk


              O SZKODLIWOSCI WLASCIWEGO ROZUMIENIA PRAWA
              ==========================================


Ostatnie historie z dekomunizacja Rzeczpospolitej jeszcze raz pokazaly,
ze prawne uregulowanie zaszlosci jest bardzo trudne, tym trudniejsze im
wieksze jest nalozenie sie i przemieszanie kategorii prawnych i moralnych
i im wieksze jest rozdraznienie ludzi. I sformulowanie "nie wiadomo czy
smiac sie, czy plakac" nabiera od razu wiecej sensu, z retorycznego
powiedzenia staje sie cialem.

Bo swiat jest tak dziwnie urzadzony, ze granica miedzy tragedia a komedia
czesto sie zaciera. W ogole to powiem wiecej: przytlaczajaca wiekszosc
dowcipow polega na tym, ze komus dzieje sie cos zlego. Nie wiem dlaczego
tak jest, ale znowu znalazlem pare przykladow, ktore JESLI SIE BARDZO
CHCE, to mozna uznac za wesole, ze az strach!

W "Polityce" z  18.01.1992, w artykule  "Sad nad ofiarami", Janusz
Wojciechowski, sedzia sadu apelacyjnego w Warszawie i dosc aktywny
publicysta, zwraca uwage na idiotyczne patologie towarzyszace realizacji
'ustawy z 23.02.1991 o uznaniu za niewazne orzeczen wydanych wobec osob
represjonowanych za dzialalnosc na rzecz niepodleglego bytu Panstwa
Polskiego'.

A wiec de-stalinizujemy, to dobrze. Ale sedzia Wojciechowski jest
zmeczony i zniesmaczony. Zauwaza rutyne i bezdusznosc sadow. Widzi
starych ludzi czekajacych na swoja kolejke miedzy bandytami i sutenerami.
Zauwaza, ze rozwiazanie problematyki odszkodowan jest postawione na
glowie. Sad Wojewodzki stosuje krzyzowy ogien pytan wobec bylej ofiary
rezimu tak, ze ten czlowiek juz po prostu nie wie, czy jest w sadzie, czy
na UB, gdzie go kiedys masakrowano.

Janusz Wojciechowski zwraca uwage na niejasnosc sformulowan ustawy, na
niezrozumiale oceny faktow i zdarzen, i na podejrzana wykladnie
przepisow.

Wnioskuje, ze sprawami tymi powinny sie zajmowac specjalne komisje, a nie
sady. Ale jest w mniejszosci. Wladze i organizacje spoleczne uznaly, ze
bedzie czysciej, jesli zajmie sie tym standardowy aparat prawny, gdyz
nalezy polskie standardowe prawo oczyscic i wycofac skandaliczne wyroki!
Mozna to zrozumiec. Notabene dlatego tez prawnicy bez wahania odrzucili
prosby niektorych dzialaczy polskiej opozycji, aby ich NIE rehabilitowac
- chca dalej nosic etykietki skazanych za walke z rezimem. Prawnicy
zauwazaja jednak, ze wyrok dotyczy dzialalnosci szkodliwej dla Polski,
jest sprzeczny z normalnym rozumieniem sprawiedliwosci i rehabilituja ich
na sile. Wesole, nie? I obie strony maja moralne racje.

Ale mamy i jeszcze zabawniejsze przyklady

PRZEDWOJENNY komunista za pieniadze wydal policji swoich towarzyszy, za
co zostal skazany w latach piecdziesiatych, czyli za rezimu
stalinowskiego. Czy bylo to skazanie za dzialalnosc dla niepodleglego
bytu panstwa Polskiego? Czy te uprzejme donosy sluzyly niepodleglosci
Polski i nalezy sie mu rehabilitacja? A moze jest szansa, ze niektorzy z
tych komunistow byli wrogami Zwiazku Radzieckiego...

Wiec sady maja niezly zgryz. I prawnicy jak to prawnicy. W przypadkach
watpliwych otaczaja sie szara i gesta oponcza FORMALNOSCI. Rozbieraja
sprawy BARDZO dokladnie i do samego konca. Probuja nawet stosowac
formalne metody oceny INTENCJI wnioskodawcow. Tez mozna to zrozumiec, bo
jak stosowac aparat prawa w sprawach bardzo ludzkich i metnych tak, zeby
nie narobic szkod? A oto jeszcze pare skutkow takiej postawy sadow:

Pewna kobieta pomagala w latach czterdziestych podziemnej organizacji
niepodleglosciowej  wylacznie z milosci do jednego z czlonkow tej
organizacji. Skazana w latach piecdziesiatych. Nasz sad wyczytal to z
pozoklych akt, przeanalizowal pobudki i dopatrzywszy sie osobistego, a
nie patriotycznego motywu, skwapliwie odmowil uniewaznienia wyroku.

Skazano rolnika za pieniezne wsparcie pewnej organizacji. Przed sadem
wojskowym bronil sie, ze byl to wymuszony grozba okup, ze nie mial
zadnego wyboru. Wtedy nie uwierzono, stalinowski sad wojskowy skazal go
na 13 lat. Nieprzyjemni byli ci sedziowie, zaufania za grosz nie mieli do
ludzi, ot, co! Bledu tego juz wiecej nie popelnimy. Czterdziesci lat
pozniej sad wojewodzki uwierzyl temu rolnikowi, a jakze. I co? I odmowil
przyznania odszkodowania. Skoro tamten nie z wlasnej checi dal skladke,
tylko byl zmuszany, to nie byla to dzialalnosc na rzecz niepodleglego
bytu.

Byly tzw. klasyczne przypadki grzeszenia uszami i strojeniem min. NIE
UNIEWAZNIONO stalinowskiego wyroku za wesolosc w dniu smierci Stalina, bo
taka radosc, a takze i sluchanie Wolnej Europy (za co tez bylo pare
wyrokow z donosow) nie zostalo uznane przez Sad za dzialalnosc dla
niepodleglego bytu. No i do czego sie tu przyczepic? Jesli ktos sie upil
z radosci w 1953 i po pijaku powiedzial cos, za co dostal 8 lat lagru, to
nie to samo co strzelanie po lasach...

Co jeszcze na wokandzie? Ano, kwestia jurysdykcji. Ustawa dotyczy
wylacznie represji przez wladze POLSKIE. Otoz pewien zolniez AK w
listopadzie 1944 zostal zatrzymany przez NKWD, potem byl przesluchiwany
przez Rosjan w polskich aresztach i wozony polskim sprzetem milicyjnym, a
nawet trzymany w polskim wiezieniu, wreszcie wywieziony za Ural. Caly
czas byl pod opieka wyzwolicieli w nie-naszych mundurach, wiec co nam do
tego? Nie bedzie uniewaznienia zadnego wyroku, bosMY zadnego wyroku nie
wydawali. Formalistycznie rzecz biorac bardzo slusznie.

I jeszcze jeden zabawny aspekt, zwlaszcza dla tych fundamentalistow, co
nie uznaja formacji panstwowej powstalej w 1944 i nazywaja to okupacja.
(W Polsce ta postawa sie zdarza raczej rzadko, bo jest wysmiewana, ale
wsrod emigracji czesciej).

Otoz niepodlegle panstwo, III Rzeczpospolita, nie moze odpowiadac za
szkody wyrzadzone przez okupanta, nie moze placic jego dlugow. Nie moze
wiec byc mowy o zadnych prawach do odszkodowan. Rehabilitacja skazanych
jest zreszta zupelnie niepotrzebna, wszak przesladowanych przez okupanta
rehabilitowac nie trzeba.

Tu juz Wojciechowski konczy. Ale mozna to ciagnac dalej. Ciemiezycieli z
UB nie za bardzo jest za co skazac, bo nie mozna ich traktowac jako
Polakow, ktorzy kolaborowali z wrogiem, gdyz nie byli polskimi
obywatelami. Jedynie chyba za zbrodnie wojenne, a tu sprawa dosc cienka,
nieprzedawnianie obowiazuje tylko za zbrodnie przeciw ludzkosci, a to po
pierwsze nie jest latwo zadekretowac, a po drugie nie wyczerpuje calosci
'grzeszkow' funkcjonariuszy MSW.
                                 * * *

Zrobimy teraz mala ekwilibrystyke umyslowa i przeanalizujemy opublikowany
w tym samym numerze Polityki dosc smutny list Czeslawa Kuinskiego,
dzialacza Stowarzyszenia Polakow poszkodowanych przez III Rzesze
Niemiecka. List nosi tytul: .

Kuinski protestuje przeciwko formalistycznemu podejsciu do odszkodowan
niemieckich dla Polakow wywiezionych na roboty do Rzeszy. Uwaza, ze
sztywne, biurokratyczne traktowanie starych, zmeczonych, czesto chorych
ludzi jest zwyklym skandalem. Ze dzielenie wlosa na czworo, podzial na
kategorie mniej i bardziej poszkodowanych jest po prostu nieludzkie i
nieprzyzwoite.

Kuinski pisze: "Nalezy koniecznie dokonac korekty skreslajac wyraz
'najbardziej' (pozostawiajac jedynie 'poszkodowanej', 'potrzebujacej').
Takie sformulowanie mogl stworzyc jedynie ktos, kto nie ma nalezytego
rozeznania. Najbardziej poszkodowani jestesmy my wszyscy, przymusowi
robotnicy III Rzeszy Niemieckiej - bez wyjatku! (Tragiczny wyjatek moga
jedynie stanowic osoby zmarle z tej przyczyny.) Wojna, niewola, roboty
przymusowe juz odebraly badz skutecznie skracaja nasze zycie [...]
I jak tu stosowac podzial: mniej poszkodowany, bardziej poszkodowany,
mniej chorowity, bardziej chorowity, mniej potrzebujacy, bardziej
potrzebujacy itd.?

Rekompensata nalezy sie nam wszystkim, a podstawowym miernikiem jej
wysokosci powinien byc wylacznie okres (lata) robot przymusowych kazdego
z nas. [...]"

Tak wiec Kuinski zauwaza podobne zjawisko jak Wojciechowski, tylko w
kontekscie bardziej osobistym. I proponuje ostre, ryczaltowe rozwiazanie,
ktorego sedzia Wojciechowski jako prawnik pewnie nie moglby zglosic.
Kuinski idzie jednak dalej i uwaza, ze wspolczesne Niemcy powinny po
prostu przestac sie wyglupiac z formalistycznym stawianiem sprawy i po
ludzku po prostu placic. I z niejakim przerazeniem dalej czytamy u
Kuinskiego nastepujacy passus:

"Wszystkim rzecznikom 'drogi sadowej' stawiam jednak pytanie, czy
zastanowili sie nad popelnionym w stosunku do nas nietaktem. Czy po
latach niewoli mamy w ten sposob dochodzic swych praw? To przeciez NAS
zabrano przymusowo naszym rodzinom, rodzicom, dzieciom. Zabierano tez
calymi rodzinami. Bylismy niewolnikami. Prace wykonywalismy sumiennie - z
mniejszym lub wiekszym przekonaniem. To miedzy innymi takze naszej pracy
(ponad trzech milionow robotnikow polskich) Republika Federalna Niemiec
zawdziecza dzisiaj w czesci swoja pozycje ekonomiczna i polityczna w
swiecie. A zatem raczej zasluzylismy na nagrode, a nie na rozprawy sadowe
*w walce o swoje*. To my w stosunku do Niemcow jestesmy wierzycielami.
[...]"

Czytelnik zapyta: a co mnie tu przerazilo?

No bo wyobrazmy sobie powazne potraktowanie uwag pana Kuinskiego przez
prawnikow, ktorzy chca mu pojsc na reke i ustanowic prawa do odszkodowan
dla robotnikow przymusowych w sposob ludzki, uwzgledniajacy fakt, ze byli
ekonomicznie bardzo przydatni naszemu zachodniemu sasiadowi.

Bardzo szybko, w sposob logiczny i naturalny stwierdza, ze ci wywiezieni
na roboty budowali potege panstwa hitlerowskiego, zwiekszali potencjal
militarny Niemiec hitlerowskich i przez nich zginelo wielu zolnierzy
aliantow i ludnosci cywilnej. Wniosek prosty: pan Kuinski i inni
przymusowi robotnicy winni byc nie nagradzani, a sadzeni za zbrodnie
wojenne. Ponura sprawa.

No wiec jak to jest z tym prawem? Czy w przypadkach slabo okreslonych
prawo winno byc formalnie uzupelniane o ekstra przepisy, czy tez nalezy
puscic wszystko na ludzki, sympatyczny zywiol? (A poniewaz WSZYSTKIEGO
sie nie da i tak w koncu na jakiejs ISTNIEJACEJ bazie prawnej trzeba
bedzie oprzec decyzje, zwlaszcza finansowe, wiec i tak skonczy sie na
papierkach, tylko moze nie takich jakie bysmy sobie zyczyli?) Za duzo
tego prawa, czy za malo? Jak zintegrowac dwie komplementarne funkcje
prawa: represyjna i opiekuncza tak zeby i owca byla syta i wilk dostal w
skore?


Jurek Karczmarczuk

_______________________________________________________________________

Henryk Dasko

                     POWROT LEOPOLDA TYRMANDA
                     ========================

[Ex Libris, dodatek Zycia Warszawy, kwiecien 1992,
  przytoczyl Zbyszek Pasek]

[...]

Tyrmand zjawil sie w USA w roku 1966, w przelomowym dla Ameryki
momencie, gdy caly kontynent dokonywal wielkiego zwrotu w lewo.
Konflikt wietnamski, zabojstwa braci Kennedych i pastora Kinga,
wielkie marsze protestacyjne i strajki studenckie podsycaly ogien,
w ktorym rodzila sie nowa, inna, bardziej radykalna Ameryka. Moglo
sie wydawac, iz dla nastepnych generacji Che Guevara stanie sie nowym
Zbawicielem, a pogarda dla obowiazujacych norm i tradycji -
nowa Ewangelia.

Zaden z aspektow lewicowej ideologii kontestatorow - polityka,
sprawy spoleczne, estetyka, nie byl dla Tyrmanda do zaakcepto-
wania. Mial wszak za soba doswiadczenia dwudziestu lat w systemie
i wlasnego, krociutkiego z nim romansu; mierzil go fakt, ze jezyk
mlodych, zbuntowanych niewiele odbiega od propagandowego zargonu
komunistycznych srodkow informacji. Z Polski wywiozl nieprawdziwa
i wyidealizowana wizje Ameryki, Ameryki pozbawionej konfliktow,
swiata konserwatywnych, mieszczanskich wartosci, ktory zapewne nie
istnial juz nigdzie. Obrazala go wulgarnosc nowych, antytradycyjnych
tendencji tak w kulturze, jak i w obyczajowosci. "Przybylem do
Ameryki" - mawial - "aby bronic jej przed nia sama". Jako publicyste
i komentatora spraw spolecznych interesowala go niemal wylacznie
obrona tradycyjnych wartosci kultury mieszczanskiej i temu poswiecil
kilkanascie ostatnich lat swojego zycia.

Jego kariera amerykanska wygladala przedziwnie. Wkrotce po
przyjezdzie nawiazal wspolprace z "New Yorkerem", czolowym
tygodnikiem kulturalno-spolecznym Ameryki; to tam ukazywala sie
wiekszosc tekstow, ktore zlozyly sie na "Zapiski dyletanta".
Poczatkowo pisal z pazurem i swada, jezykiem podobnym do tego,
ktory w Polsce zjednal mu slawe swietnego narratora i stylisty.
Ale radykalizacja Ameryki przybierala na sile i glos Tyrmanda,
konsekwentnie zwalczajacego wszystko, co pachnialo mu Nowa
Lewica, powoli stawal sie niepozadany nawet w zachowawczym "New
Yorkerze". W roku 1971 nastapil ostateczny rozlam: "New Yorker"
odrzucil zamowiona uprzednio "Cywilizacje komunizmu" i zaden
tekst Tyrmanda nie ukazal sie juz nigdy w tym pismie.

Po kilku latach udalo mu sie zdobyc nowa trybune: byly nia
stworzone specjalnie dla niego periodyki "Chronicles of Culture"
i "Rockford Papers", ktore sam redagowal. Konserwatywny,
fundamentalistyczny niemal Rockford Institute i niewielkie,
prowincjonalne miasto o tej samej nazwie gdzies w srodku Ameryki
staly sie dla niego domem, w ktorym pozostal do konca. Ci, ktorzy
go znali, twierdza zgodnym chorem, iz byl czlowiekiem szczesliwym
i pelnym pogody; powtarzal, ze wreszcie robi to, o czym zawsze
marzyl.

Przez blisko dziesiec lat pisywal szkice i eseje, o ktorych nie
da sie powiedziec, ze podbily Ameryke; miesiecznik "Chronicles of
Culture" mial naklad ponizej dwoch tysiecy egzemplarzy, z ktorych
kilkaset rozsylano bezplatnie do bibliotek. Apologeci Tyrmanda
twierdza dzis, ze w kraju do szalenstwa rozmilowanym w Hanoi i
'tupamaros' jego glos byl glosem Savonaroli, co moze i byloby
niezla konstrukcja dramatyczna, ale prawda wygladala nieco
inaczej. Leopold Tyrmand, pisarz, ktorego fraza i obraz po dzis
dzien potrafia zatrzymac dech w piersiach, pisal po prostu
niedobrze.

Uwazal sie za pamfleciste politycznego i prowadzil bezkompromi-
sowa walke ze wszystkim, co wedlug niego reprezentowalo "kulture
liberalna". W niej wlasnie widzial "Nasienie Zla" ogarniajacego
Ameryke, rozsiewnik terroryzmu, narkomanii i zboczen seksualnych.
Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze Tyrmand pod ow
Pomiot Bestii podciagal Styrona, Updike'a i Vonneguta, "Newsweek",
"New York Times" i "Time", hollywoodzka kinematografie i sieci
telewizyjne ABC, NBC i CBS.

Starzy przyjaciele twierdza, ze zawsze miewal tendencje do
popadania w doktrynerstwo. Okreslenie jego pozycji ideologicznych
jako skrajnych musi sie dzis wydac eufemizmem: Micka Jaggera,
soliste grupy Rolling Stones, oraz pisarza Gore Vidala uwazal za
osobnikow rownie zezwierzeconych co masowi mordercy, Charles
Manson i pastor James Jones ze Swiatyni Ludu. O homoseksualistach
wyrazal sie per "dewianci" i "inwertyci", twierdzac, ze cierpia
na rodzaj choroby; nigdy - pisal - ludzkosc nie zaakceptuje ich
jako osobnikow normalnych. Do jednego kotla wrzucal feminizm i
Czerwone Brygady, "New York Review of Books" i hitlerowskie "Blut
und Boden", dewiacje seksualne i Elvisa Presleya. O "Chicago
Tribune", jednym z najpowazniejszych dziennikow amerykanskich,
pisywal, iz niewiele rozni sie od "Prawdy" czy "Izwiestii".

Czytelnika obeznanego z polska tworczoscia Tyrmanda musi w
obliczu jego amerykanskich tekstow ogarnac oslupienie. Oto na
kilka zaledwie miesiecy przed ukazaniem sie swiezo zredagowanego
"Dziennika 1954", w ktorym obficie traktuje na temat swoich
przewag erotycznych (ze wspomne tylko rozwazania o - prosze
wybaczyc - ksztalcie lechtaczki obslugujacej go sasiadki, pani
Nuny), Tyrmand pisze nastepujace slowa, i pisze je serio:
"...przypadkowy seks obniza wartosc zycia tak bardzo, ze czyni je
nudnym i zredukowanym do bezsensownej wegetacji. Dlatego wlasnie
wymyslilismy seksualne zasady milosci, obyczaju, konwencji,
cnoty, skromnosci, normalnosci".

"Lolo" - napisal Tadeusz Konwicki - "troche zegzazerowal".

Oczywiscie, Tyrmand przesadzal celowo i swiadomie. Pragnal w ten
sposob zwrocic uwage na spoleczne niebezpieczenstwa, jakie jego
zdaniem stwarzalo bezmyslne poddawanie sie neolewicowym pradom,
tak charakterystyczne dla amerykanskiej "kultury liberalnej".
Byla to teza, z ktora z powodzeniem mozna by podjac dyskusje, ale
metoda, jaka obral Tyrmand, na dobra sprawe uniemozliwiala
jakakolwiek polemike. Przez cale lata przedstawial superkontrastowa,
pozbawiona polcieni i przez to nieprawdziwa wizje rzeczywistosci,
nalezaca moze do swiata plakatow propagitu i pryncypialnych
wstepniakow, ale nie mieszczaca sie w ogolnie przyjetych ramach
publicystyki politycznej Stanow Zjednoczonych. Zdarzalo mu sie pisac
rzeczy nieprawdziwe, co widac juz w pisanej po polsku "Cywilizacji
komunizmu". Zapewne dlatego pozostal raczej na peryferiach
amerykanskiego konserwatyzmu, choc to on wlasnie w eseju
"The Media Shangri-La" sformulowal teze o monopolistycznym i
antydemokratycznym charakterze amerykanskich
mediow.

[...]

Pisal angielszczyzna nieskonczenie bogata i precyzyjna, ale nie
byl to jezyk, ktory czyta sie z przyjemnoscia. Obral maniere
nabzdyczonego patosu, koturnowej, sztucznie skomplikowanej
skladni, wyszukanych okreslen, domagajacych sie halasliwie, by
zwrocic na nie uwage. [...]

Dla mojego pokolenia i srodowiska byl, obok Hlaski, legenda.
Olsniewal kunsztem technicznym: jezyk polski ukladal mu sie pod
piorem w sposob niezrownanie plastyczny, naturalny i pozbawiony
szwow. Znalismy na pamiec i potrafilismy odgrywac miedzy soba nie
tylko cale strony "Zlego", ale takze fragmenty jego znakomitych
opowiadan sportowych czy nieporownane sceny erotyczne z
"Jonathana Millera".

Ale Tyrmand obiecywal cos wiecej. "Filip" byl dla nas
podrecznikiem metody przetrwania, laczacym zarowno tych, ktorzy z
komunizmem nie mieli nigdy nic  wspolnego, jak i tych, ktorzy
wlasnie zaczynali brac z nimi robrat. "Zly" ukazywal czysta,
westernowa wizje swiata wypranego z wszechobecnej ideologii.
Tyrmand stawal sie naszym pierwszym wprowadzeniem do 'innych
regul gry'.

Trudno nie zauwazyc, ze w pewnej chwili cos mu sie wymknelo. Przy
calym ogromie swojej inteligencji i wspanialego talentu nie
potrafil pojac pewnych spraw prostych i wazkich. Nie rozumial, ze
wielkosc Ameryki polega na wolnosci dla wszelkich form zycia, na
uznawaniu za normalne tego, co pod inna szerokoscia potrafia
oglosic kalectwem. Nie przekonywaly go argumenty o mechanizmach
samoregulacji, wbudowanych w tkanke demokracji amerykanskiej.
Sam, z wlasnego wyboru - nalezy to uszanowac, choc trudno sie z
nim zgodzic - przesuwal sie na pozycje coraz bardziej skrajne,
coraz bardziej odlegle od centralnego nurtu zycia Ameryki.
Przyjal teorie, a takze i mentalnosc "oblezonej twierdzy", nie
zdajac sobie sprawy, ze najwiekszym bogactwem tego kraju jest
tolerancja bez ograniczen, pozwalajaca - by sparafrazowac jego
wlasne slowa - Tyrmandom pisac o sobie zle.

Wbrew pozorom nie byl czlowiekiem sentymentalnym. Z Polski zabral
niewiele pamiatek: drewniane putto z pomorskiego kosciola, ktore
opisal w ksiazce "Siedem dalekich rejsow", i pare bursztynowych
spinek. Putto wisi dzis na scianie mieszkania w Brooklynie, gdzie
mieszka Mary Ellen Tyrmand z bliznietami o imionach Rebecca i
Matthew.

Jego bursztynowe spinki trzymam na biurku, kolo lampy, na malym,
krysztalowym talerzyku.

Henryk Dasko

_______________________________________________________________________
Maciek Cieslak    


                       DOSTRZEZONE - ROZWAZONE
                       =======================

       (Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 30.05 - 11.06.92)

                           >>DOSTRZEZONE<<

   5 czerwca w przeddzien trzeciej rocznicy wyborow z 89 roku, po
dramatycznej debacie sejmowej, ktora ogladalo w TV siedem milionow
Polakow, upadl pierwszy rzad III RP, premiera Jana Olszewskiego.
Sformulowany w wyniku ponad miesiecznych negocjacji, sprawowal swe
funkcje przez pol roku.

                             #  #  #

   Jeszcze przed wyborem nowego premiera Frakcja Prawicy Demokratycznej
w UD (lider - Aleksander Hall) prowadzila intensywne konsultacje z PC,
ZChN i PL, odnosnie wystawienia swojego kandydata. Po powolaniu przez
Sejm nowego premiera poslowie tych klubow wyrazili sprzeciw wobec wyboru
lidera PSL - Waldemara Pawlaka, jako "osoby o komunistycznym rodowodzie
i niedotrzymujacym umow koalicyjnych". PSL popieralo oficjalnie rzad
Olszewskiego a glosowalo za jego dymisja.

  Oto okazja, by krotko przypomniec historie partii premiera:
PSL wywodzi sie z ZSL, ktore wspolnie z SD "po 40 latach poddanstwa
wobec PZPR wypowiedzialo posluszenstwo komunistycznej koalicji" i
poparlo Walese z OKP, w wyniku czego powstal rzad T. Mazowieckiego.
Liczaca ponad 200 tys. czlonkow partia przemianowala sie na
PSL - "Odrodzenie" . Na tzw. Kongresie Jednosci, 5 maja 1990r, dokonala
fuzji z czescia kilkutysiecznego, reaktywowanego PSL (tzw. PSL wilanow-
skim) pod przywodztwem Romana Bartoszcze. Bartoszcze otrzymal stanowisko
prezesa a nowa partia przyjela oficjalnie nazwe PSL. W drugiej turze
wyborow prezydenckich, wobec wyeliminowania R.Bartoszcze, PSL poparlo
Lecha Walese. W marcu 91 roku prezes Bartoszcze zapowiedzial dekomuniza-
cje szeregow partii i sojusz z NSZZ "S" RI i PSL "Solidarnosc", czyli
zjednoczenie ruchu ludowego. Wywolalo to uaktywnienie starego
ZSL-owskiego  aparatu skupionego wokol przewodniczacego Rady Naczelnej
Romana Jagielinskiego. Bartoszcze zostal zawieszony w funkcji prezesa
a nastepnie 19.06.91 usuniety sila ze swego gabinetu w siedzibie PSL
w Warszawie. Doszlo do rozlamu. Bartoszcze zalozyl nowa, mala partie -
Polskie Forum Chrzescijansko-Ludowe "Ojcowizna". Na nadzwyczajnym
kongresie PSL 29.06.91 wybrano nowe wladze partii z prezesem Waldemarem
Pawlakiem na czele. Aktualnie PSL jest najliczniejsza partia w Polsce -
ma blisko 190 tys. czlonkow. Do PSL nalezy Wydawnictwo Ludowe i
trzy gazety: "Tygodnik Ludowy", "Zielony Sztandar" i "Wiesci".
Wszystkie organy terenowe prowadza dzialalnosc gospodarcza.

   Po glosowaniu nad wyborem premiera, reporterka RWE zapytala rzecznika
Prezydenta o motywacje wystawienia tej kandydatury. "- Mamy do czynienia
za zjawiskiem zmiany pokoleniowej" -odpowiedzial na pytanie A.Drzycimski,
po czym szczegolowo opisywal sylwetke 32-letniego Pawlaka - cierpliwego
i zgodnego chlopa, wlasciciela "skomputeryzowanego" gospodarstwa pod
Plockiem. (W.Pawlak ukonczyl Politechnike Warszawska; w ZSL od 1985 r.)

    Po poludniu tego samego dnia Marszalek Sejmu Wieslaw Chrzanowski
skladal dymisje, ktora wycofal na prosbe prezydenta.

                               #  #  #

   Tuz przed czwartkowym posiedzeniem sejmu poslowie otrzymali teczki
z "informacjami o znajdujacych sie w dyspozycji MSW materialach
dotyczacych osob pelniacych funkcje publiczne od wojewody wzwyz oraz
poslow i senatorow".  Rzecznik MSW kilkakrotnie podkreslal, ze
ministerstwo nie podejmuje sie decydowac kto istotnie wspolpracowal.
Jednoczesnie, przed tygodniem w jednym z wywiadow min. Macierewicz
wykluczyl mozliwosc udostepnienia poslom sfalszowanych akt.
W GW tytul: "Pycha Macierewicza". Mimo wyjasnien czesc prasy uzywa
okreslenie potocznego: "listy agentow UB".

  We wtorek (9.06) Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Realizacji
przez MSW Uchwaly Sejmu o Ujawnieniu Agentow SB i UB" przez ponad 4
godziny przesluchiwala "urlopowanego" Min. Spraw Wewnetrznych
A. Macierewicza. Jej przewodniczacy A. Ciemniewski (UD) poinformowal po
zakonczeniu spotkania, ze minister "wyczerpujaco odpowiadal na pytania
komisji". Wedlug relacji innego czlonka komisji, Macierewicz mial
oswiadczyc, ze byl szantazowany, ale odmowil odpowiedzi przez kogo, az
do czasu rozmowy z nowym premierem. Sam minister odmowil wszelkich
komentarzy. Po przesluchaniu Komisja zazadala dostepu do sejfu UOP,
gdzie znajduja sie najwyzszej wagi materialy dotyczace agentow UB.
"- Zawartosc sejfu stanowi jedna z najbardziej dramatycznych i
tajemniczych spraw." - powiedzial nazajutrz dziennikarzom Macierewicz.
Komisja otworzyla sejf. Znaleziono tylko jedna teczke, wysokiego
funkcjonariusza a bylego agenta o kryptonimie "Bolek". Skandal wybuchl,
gdy okazalo sie, ze drzwi opieczetowanego przez Naimskiego sejfu
otworzyl wczesniej bez zadnych konsultacji nowo mianowany zarzadca
MSW A.Milczanowski.

   Kluby ZChN, PSL-S, "S" i PC przekazaly marszalkowi sejmu pisemny
protest przeciw trybowi powolywania przez premiera Pawlaka kierownikow
ministerstw MSW, MON i URM. Okreslili je jako niezgodne z prawem i
Konstytucja. Sejm odwolujac rzad powierzyl pelnienie obowiazkow
bylym ministrom az do czasu powolania nowego rzadu.

                              #  #  #

   Politycy polscy o lustracji:

Krzysztof Wyszkowski (KLD):  Moja intencja bylo odblokowanie archiwow
MSW, by skonczyla sie epoka pomowien.() Kazdy obywatel powinien miec
prawo dostepu do wlasnej teczki, jesli taka istnieje. Wiele srodowisk
politycznych zna skale agentury i ma dokladne informacje. Nie ujawnione
teczki moga byc przedmiotem manipulacji i gry politycznej. To jest
skandal. () Tylko otworzenie archiwow likwiduje polowania na czarownice.

Krzysztof Kozlowski (UD, b.szef MSW):  Ile razy trzeba powtarzac rzeczy
oczywiste? () 90 proc. dokumentow to materialy sporzadzone przez
oficerow operacyjnych. Takich teczek jest 3 miliony. Gen. Kiszczak zadal
od kazdego oficera conajmniej 10 tajnych wspolpracownikow. Widzialem
dokumenty swiadczace o tym, ze niektorzy oficerowie mieli ich 36!
Nie mozna obsluzyc takiej liczby. Coz prostszego jak wezwac kogos, kto
sie stara o paszport i sporzadzic z tego notatke. () Potem nadaje sie
pseudonim i agent gotowy.

Antoni Macierewicz (ZChN) : Rzecza najwyzszej wagi dla istnienia panstwa
polskiego i utrzymania niepodleglosci jast dalsze realizowanie sejmowej
uchwaly o ujawnianiu tajnych wspolpracownikow SB i UB, pelniacych
aktualnie wazne funkcje panstwowe" (ze srodowej wypowiedzi dla prasy)

Jozef Oleksy (SdRP) :  My nie mamy sie co obawiac ujawniania teczek.
Jesli komus moze to zaszkodzic, to tylko dawnej opozycji.


                            >>ROZWAZONE<<

    Przegladajac gazety i sluchajac radia nie mozna oprzec sie wrazeniu
ze pod powierzchnia ostatnich wydarzen toczy sie jakas arcywazna gra,
o ktorej wiedza tylko politycy. Padaja dwuznaczne okreslenia, niedopo-
wiedziane zdania, sugestie. Nawet opinie "Gazety Wyborczej" i Antoniego
Macierewicza po raz pierwszy sa zgodne: przezywamy najdramatyczniejszy
moment od czasow wyborow w 89 roku. Gra idzie o Polske. Nie wiem, byc
moze to prawda. Ale fakty podane "do wiadomosci publicznej" nie o
tym mowia. Fakty mowia o niebezpieczenstwie plynacym skadinad. Stad, ze
polityka przerasta dzis wszystko, bez opamietania.

    W czwartek w sejmie budowniczy nowego ustroju i panstwa prawa
zapomnieli "poprosic" rzadu o przedstawienie bilansu jego dzialalnosci.
Jak by nie bylo jest taki zwyczaj. Niekiedy zada sie nawet "Raportu
o stanie panstwa", tak jak w przypadku dwoch ostatnich ekip.
A zwlaszcza gdy slychac naokolo, ze panstwo jest rozchwiane.
Nie poprosili. Pewnie byli zbyt zajeci obalaniem rzadu, teczkami,
no i zapomnieli. A moze nie zapomnieli, tylko zwyczajnie, nie zdazyli
- takie tempo, taka temperatura na sali i taka karkolomna gra, a jeszcze
siedem milionow widzow przed telewizorami! Nie mozna wymagac zbyt wiele!
Moze przy okazji nastepnego obalania... Za jakies pol roku. W tej
nastepnej rundzie, w nastepnym klinczu, gdy beda slaniac sie na nogach
i dla swietego spokoju zgodza sie na te postsolidarnosciowa, programowa
wielka koalicje.

   A tymczasem...
   Negocjacje, bloki, przymierza. Za wszelka cene. Chocby z diablem.
Zeby odstawic na bok tamtych zarozumialcow!
Liberalowie z chlopami, "odpowiedzialna" Unia z "nieodpowiedzialnym"
KPN, solidarnosciowcy z postkomunistami. Poloneza czas zaczac!
Gdzie wodzirej? Gdzie Prezydent? A ta pani w czerwonej sukni co z
nadzieja wyglada az do tanca poprosza? Nie poprosza? Poprosza, poprosza.
Juz niedlugo. Do polskiego dance macabre.


Maciek Cieslak

_______________________________________________________________________
Rozmowa z prof. Januszem Grzelakiem z Instytutu Psychologii
Uniwersytetu Warszawskiego

                          CZAS POPULIZMU?
                          ===============

[Zycie Warszawy, 24 marca, 1992, rozmawiala Inka Slodkowska,
 przytoczyl Zbyszek Pasek]

- W czasie wyborow czerwcowych w 1989 roku byl pan szefem zespolu
promocji w Krajowym Biurze Wyborczym "Solidarnosci". Okazalo sie,
ze organizujac kampanie wyborcza dla "druzyny Lecha", tym samym
kreowaliscie nowa elite polityczna i rzadzaca. Szybko jednak
zaczeto mowic o nie spelnionych przez nia nadziejach. W
spolecznym zawiedzeniu szukano przyczyn sukcesu Tyminskiego,
ktorego jednak chyba nie udalo sie nikomu powtorzyc w ostatnich
wyborach parlamntarnych.

- I tak i nie. Nieoczekiwany przeciez duzy sukces Sojuszu Lewicy
Demokratycznej i KPN w ostatnich wyborach mozna po czesci
wyjasniac podobnie jak dobry wynik Tyminskiego sprzed poltora
roku. Jest to miedzy innymi reakcja na "ogolna niepewnosc". Moim
zdaniem, teraz ten mechanizm niepewnosci dziala dalej. Jestesmy
ciagle w bardzo trudnej sytuacji przejscia miedzy starym
porzadkiem, w ktorym wiedzielismy jednak jak sie poruszac - i
nowym - wciaz dla nas nieznanym. Zasady starego systemu mogly byc
uwazane za nieprzyzwoite, ale byly znane i jakos dzialaly. Ludzie
wiedzieli, co maja robic i czego nie robic, kiedy chcieli zrobic
kariere, pieniadze, osiagnac pozycje zawodowa.

Najlepiej bylo zapisac sie do partii albo przynajmniej byc jej
lojalnym, dac lapowke gdzie trzeba, zabiegac o protekcje - i
tylko czasem warto bylo byc madrym i kompetentnym. Wprawdzie i
wtedy twierdzilismy, ze "laska panska na pstrym koniu jezdzi", bo
gwarantowanych regul nie bylo. Np. "wladza" - zapewne celowo
nawet partyjnym paszportow czasem nie dawala. Nikt zatem nie mogl
sie w istocie czuc pewnym tej laski, choc jedni bardziej niz
inni.

Owczesna niepewnosc byla jednak niczym w porownaniu z
niepewnoscia, ktorej teraz doswiadczamy na codzien. Lojalnosc
wobec partii sie nie liczy, nie wiadomo, kto i czy w ogole
lapowke przyjmie (choc szanse sa niemale) i czy nie przestanie
byc urzednikiem zanim sprawe zalatwi... A przede wszystkim nie
wiadomo, ku czemu to wszystko zmierza i jakie beda reguly gry
jutra. Teraz reguly wlasciwie sie zalamaly, choc nie calkiem.
Niby wszystko sie zmienilo, ale w najblizszym otoczeniu na ogol
niewiele. Niewiele, ale zarazem nie mozna zachowywac sie tak, jak
poprzednio. To rodzi bezradnosc, poczucie zagubienia.

W tej sytuacji ten, kto powie: ja wiem, jak z tego zagubienia
wyjsc (wszystko jedno, czy wie naprawde i czy ten ktos jest z
partii X, czy KPN) lub ten, kto powie, ze dawniej wiadomo bylo
przynajmniej jak zyc - ma szanse wsrod najbardziej zagubionych,
najmniej rozumiejacych, co sie dzieje. Zwlaszcza wtedy, gdy
przynajmniej czesc z tych, ktorzy dawniej byli madrzy, sama
uczciwie przyznaje sie, ze nie wszystko rozumie. Jest to uczciwe,
ale cena takiej uczciwosci jest odstraszanie tych, ktorzy i bez
tego juz sie boja.

- Czy moze dlatego coraz czesciej slyszymy glosy, ze demokracja
to nic innego jak brak wszelkich regul?

- Nie dziwie sie wcale, ze pojawily sie hasla, utozsamiajace
demokracje z anarchia. Zbudowalismy w kraju zreby demokracji, ale
to nie oznacza, ze ona istnieje, jak to obwiescilismy juz dwa lata
temu. Demokracja to droga, ktora trzeba przejsc, a nie np. fakt,
ze odbyly sie wolne wybory. Nie mamy jeszcze kultury
demokratycznej, nie umiemy poslugiwac sie procedurami
demokratycznymi. Jesli wiec ktos mowi dzisiaj, ze demokracja to
brak regul, jest to zrozumiale, choc oczywiscie mysli w tym
miejscu nie o demokracji, ale o stanie przejsciowym.

Demokracji nie da sie po prostu proklamowac, trzeba sie jej
nauczyc, a uczyc sie nie jest latwo. Na codzien od obywateli nie
zalezy bowiem wiele. Zeby zobaczyc efekty dzialania mechanizmow
demokratycznych, trzeba cierpliwie przez lata poczekac. Kiedy
politycy obiecuja, ze wszystko moze byc bardzo szybko poprawione
i zaraz po objeciu wladzy okazuje sie to niemozliwe, ludzie
goraczkowo szukaja drogowskazow. Taka role moga spelniac miedzy
innymi nowe osoby na scenie politycznej, szczegolnie takie, ktore
sprawiaja wrazenie, ze dobrze wiedza, jak powinno byc. Juz samo
to, ze jest ktos, kto mowi glosno i bez watpliwosci: "Ja wiem",
przyciaga ludzi. Nie tak jak kolejni premierzy, ktorzy wpierw
mowia, ze wiedza, a potem zmieniaja zdanie i z "przyspieszenia"
robi sie "spowolnienie". Dlatego boje sie, ze nadchodza czasy
przywodcow, ktorzy glosza populistyczne hasla, dajace nadzieje na
szybka zmiane.

- Narzuca sie porownanie z latami kryzysu przed ostatnia wojna
swiatowa. Sporo jest podobienstw: recesja, bezrobotni i bezdomni,
nadprodukcja w rolnictwie i nadmiar pauperyzujacej sie
inteligencji... Czy skutki tego dzis moga okazac sie podobne?

- Sytuacja w panstwie: coraz mniejszy prestiz instytucji
panstwowych oraz autorytetow spolecznych i moralnych, pesymizm i
apatia spoleczna, zdecydowanie sprzyjaja wszelkiej propagandzie
populistycznej, nacjonalistycznej badz totalitarnej (np.
"demokracje trzeba wprowadzac twarda reka"). Mozna sie wiec
obawiac wzrostu popularnosci ludzi, obiecujacych rozwiazania
latwe i proste, a obdarzonych charyzmatycznym darem przekonywania
innych. Zagrozenie to nie jest moze takie wielkie, ale niepokoic
musi, ze malo kto w ogole zdaje sie je doceniac.

- W czerwcu 1989 roku nadzieja byla ogromna. Czy sa szanse na
pobudzenie jej na nowo?

- Wymaga to spelnienia kilku warunkow. Jeden z nich to koniecznosc
odrodzenia niezaleznych elit intelektualnych. Zauwazmy, ze
intelektualisci na ogol znalezli sie dzis w ktorejs z partii
politycznych i stali sie intelektualistami partyjnymi. Potrzeba
zas ludzi, ktorzy zapomnieliby o walkach partyjnych, o wladze, o
stanowiska ministerialne i jakby z boku potrafili ocenic to, co
sie dzieje.

- Czy ktokolwiek by ich jeszcze sluchal? Czy opinia spoleczna nie
jest w duzej mierze ksztaltowana przez gazety, poczytne wlasnie
dlatego, ze kwestionuja wszelkie mozliwe autorytety: polityczne,
spoleczne, moralne, lansujac zarazem rozwiazania latwe, a
chwytliwe?

- Sa poczytne, bo zobaczmy, co sie dzieje. Najmadrzejsze glowy
nie daja zadnego zgodnego, zrozumialego wyjasnienia procesow
przejscia od komunizmu do demokracji i wolnego rynku. Widzimy
jedno, jest nam coraz gorzej, ma byc lepiej, ale wiadomo, ze nie
szybko i wciaz nie wiadomo, jak do tego "lepiej" dojsc. A
czlowiek nie znosi pustki informacyjnej. Jezeli od wybranych
przez nas ludzi nie dostajemy odpowiedzi na nasze pytania, to
szukamy jej gdzie indziej. Stad sukces niektorych gazet, ktore
daja proste wyjasnienia: jest nam zle, bo sa afery, wszyscy
kradna, a wladza patrzy na to przez palce, lub sama bierze w tym
udzial.

Spiskowe teorie historii zyskuja najwieksza popularnosc w
czasie kryzysow, poniewaz sa wlasnie najprostsze i wskazuja na
"winnych". Dlatego tez polityk, ktory glosi podobne hasla, ma
dzisiaj duze szanse. Nie wiem, czy ma szanse wygrania - a tym
samym doprowadzenia do katastrofy - moze jednak zdobyc spora
popularnosc. Mam nadzieje, ze zanim to sie stanie, nauczymy sie
nie wierzyc tym, ktorzy mowia, ze "mozna prosto". Chociaz smutne
slowa, ze "musi byc trudno" juz do ludzi nie trafiaja.

- Wydawac by sie moglo, ze politycy, ktorzy dzis rzadza, nie maja
wiekszych szans, jesli beda - jak dotad - powtarzac: "musi byc
trudno". Czy zatem stoja przed alternatywa: rezygnacja albo
rzadzenie bez wiekszego poparcia spoleczenstwa? A moze jest inne
wyjscie, np. skuteczne zapelnienie tej pustki informacyjnej, o
ktorej mowilismy?

- To jest cos, czego ani my w rzadzie Mazowieckiego nie umielismy
zrobic, ani ekipa Bieleckiego nie potrafila nad tym zapanowac,
ani - jak widze - nie radzi sobie z tym ekipa Olszewskiego.
Pomysl jest zas bardzo prosty i nieslychanie uczciwy zarazem. Nie
jest bowiem pomyslem na zadna manipulacje, tylko na uczciwosc i
szczerosc - tyle, ze wymagajacych prawdziwego wysilku, wkladanego
w wyjasnianie, na czym naprawde polegaja zachodzace dzis procesy,
w ktorych wszyscy uczestniczymy. Przeslanka ich powodzenia jest
bowiem to, aby kazdy rozumial, w czym bierze udzial, czujac sie
swiadomym elementem calego wielkiego nurtu. Nawet nie mogac
samemu specjalnie wiele zrobic, mozna przynajmniej dobrze
wiedziec, dokad i po co ten prad prowadzi. Sama taka wiedza daje
juz poczucie uczestniczenia w procesie zmian, poczucie
mobilizujace.

Aby pojawily sie takie wlasnie postawy, dajac poparcie
dzialaniom wladz, potrzeba nieslychanie duzo wysilku
edukacyjnego. Trzeba rozmawiac ze spoleczenstwem. Najlepszym zas
tego wzorem bylo, moim zdaniem "okienko" ministra Kuronia.

Rozczarowania i frustracje staja sie grozne dla spoleczenstwa
wtedy, kiedy ich przyczyny sa niewytlumaczalne. Dlatego szanse
politykow w duzej mierze zaleza dzisiaj od sily ich rzeczywistej
motywacji do komunikowania sie z ludzmi i od rzetelnosci
przedstawianych przez nich wyjasnien. Inaczej mowiac - od
umiejetnosci znajdowania na codzien sposobow radzenia sobie z tym,
co wydaje sie byc niezbyt mozliwe do osiagniecia.

Rozmawiala Inka Slodkowska

_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Copyright (C) by Jerzy Karczmarczuk 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: 
(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 29___________________________