______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 24.06.1994          ISSN 1067-4020             nr 106
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

               Branley Zeichner - Podroz w czasie przeszlym skonczonym
                  Krzysztof Rak - Kwadratura trojkata
  Eric Behr, Jurek Karczmarczuk - Plotkowanie w pajeczynie
                   Wiktor Marek - Zadania specjalne
            Krzysztof Rutkowski - Instrument melomana
 Jolanta Stouten, Magda Michnik - Staropolskie obrzedy sobotkowe
                                - Listy do redakcji

_______________________________________________________________________

*Od redakcji:* 

Szlachetni Czytelnicy! 

Zamykamy nasz bazar na cale dwa miesiace wakacji letnich. Byc moze
zreszta we wrzesniu nastapia pewne drobne, albo i mniej drobne
zaklocenia, nie wiemy kiedy sie pozbieramy z tzw. sprawami osobistymi. 

Wiec na razie zyczymy Wam milych wakacji. Znajdzcie moze kilka chwil,
zeby cos napisac. Problem w tym, ze jesli wszyscy chca cos czytac, a
nikt nic nie pisze, to wynik wiadomy, grozi nam po prostu uwiad.
Rozwazcie takze nieustajaca propozycje: *potrzebujemy ludzi do pracy
redakcyjnej!* Przydalby sie ktos do prowadzenia korespondencji, do
opiekowania sie archiwum czy do pomocy w kuchni piekielnej zwiazanej z
formatowaniem wersji PostScriptowej. Dzieki nam staniecie sie niechybnie
slawni i przejdziecie do historii, a byc moze zarobicie duzo pieniazkow.
Nie szkoda Wam przepuscic takiej szansy? A na razie zegnamy.

                                         W imieniu redakcji: Jurek K_uk
_______________________________________________________________________

Tytul pierwszej czesci zostal samowolnie zmieniony przez
redakcje na "Podroz w czasie przeszlym dokonanym", wbrew intencji
Autora. Przepraszam. J. K_uk.

Branley Zeichner 

                  PODROZ W CZASIE PRZESZLYM SKONCZONYM
                  ====================================

Wracamy do Krakowa. Spieszymy sie, aby religijni posrod nas
zdazyli na modlitwe do synagogi, piatek wieczor, szabat, szabes.
"Niewierni" maja wolne. Znow na miasto. Spotykam sie z
przedstawicielstwem "Plotek" w Krakowie. Przypomina mi to spotkanie
studenckie lata...
Szabatowa kolacja, troche spiewow. Jeszcze musze zrobic powtorke o
Wawelu. Jutro mam tam oprowadzac.

23 kwietnia, sobota. Dzisiaj mamy "dzien Spielberga". Korzystajac z
wiosennego slonca ruszamy wzdluz Wisly. Na trawie siedza z piwkiem
demobilizowani chlopcy w bardzo kolorowych strojach. Podobno to nowa
tradycja. Widzielismy ich tez w miescie, chodza grupami, wymachuja
butelkami piwa, spiewaja. Malownicze to... Ci na trawce sa spokojni,
widocznie znuzeni  nocna hulanka.

Przy moscie Pilsudskiego skrecamy na Podgorze. Idziemy wzdluz granic
getta. Z rynku widac za kosciolem wzgorze, z ktorego Schindler na koniu
ogladal akcje (wg. Spielberga). W odroznieniu od Warszawy tutaj mozna
isc wedlug adresow i miejsc opisanych m.in. przez Pankiewicza w <>. Sama apteka "Pod orlem" sluzy dzis jako muzeum.
Plac Zgody nazywa sie pl. Bohaterow Getta. Taksowkarze na placu
rzeczywiscie proponuja nam <>. Dziekujemy i nie
korzystamy. Przez most przechodzimy na lewy brzeg. Wchodzimy na
Kazimierz. Widac wysilek restauracyjny wlozony w te dzielnice, widac
wyrazny postep, nawet od zeszlego roku. Synagoga przy synagodze, Stara,
Remu, Jakuba, Tempel... Przy ul. Meiselsa  w budynku bylego <> (rodzaj uczelni rabinackiej) otwarto niedawno Centrum Kultury
Zydowskiej. Miejsce jest bardzo ladnie urzadzone z elegancka kawiarnia
"Sara". Na kawe niestety czasu nie stalo, jak zwykle...

Na Rynku pelno ludzi. Mickiewicza prawie nie widac spod mlodziezy
siedzacej na nim. Przez Sukiennice przecisnac sie trudno. Oltarz mistrza
Stwosza robi wielkie wrazenie. Sluchamy Hejnalu. Przechodzimy obok
Cyganerii, kiedys kawiarni <>. W grudniu 42 r. grupa
mlodziezy z Zydowskiej Organizacji Bojowej wrzucila kilka granatow
zabijajac kilku oficerow. W tej samej akcji rozwiesili flagi polskie na
mostach i zlozyli kwiaty pod pomnikiem Mickiewicza. Aby uniknac odwetu w
getcie, GL zapisalo te akcje na swoje konto.

Dalej, Collegium Maius, Wawel, piekny witraz Wyspianskiego w kosciele
Franciszkanow.

Na Plantach zielono. Nie wierze wlasnym oczom, ale kasztany zaczynaja
kwitnac. Za PRL-u kwitly dopiero w polowie maja. Byl to dla nas znak, ze
koniec roku szkolnego za pasem. Powoli wracamy do hotelu. Wszyscy mamy
rozmarzone spojrzenia. Jestesmy absolutnie zakochani w tym grodzie.

Po kolacji - niespodzianka. Wystep zespolu w prawdziwych krakowskich
strojach. Krakowiaki, piosenki ludowe - folklor dla turystow, ladne.
Rozmawiamy z czlonkami zespolu, sa oni wszyscy po studiach muzycznych,
czy humanistycznych.

Chalturza aby sie utrzymac. Statystowali u Spielberga, probuja
sprzedawac zdjecia z plenerow. Nie bardzo to idzie, widocznie nie
jestesmy typowymi turystami.

24 kwietnia. Niedziela. Opuszczamy Galicje - Malopolske, wracamy do
Warszawy.

Pusta autostrada jedziemy na zachod, kolo Myslowic skrecamy na polnoc.
Chcemy zdazyc na jedenasta, na msze na Jasnej Gorze. Wzdluz szosy, haldy
zarastajace brzozkami, widac tez wieze wyciagowe i kominy Slaska. Prawie
jak w domu (w Walbrzychu). Pogoda nadal nam sprzyja. Przed Czestochowa
moja kolej opowiedziec o klasztorze. Tu nie mam problemu. W Jerozolimie
odwiedzilem Dom Polski prowadzony przez Elzbietanki i w tamtejszej
bibliotece znalazlem pelno materialu.

Opowiadam o Opolczyku i twierdzy belzskiej, falszowanych husytach i
stole Marii Panny, ks. Kordeckim i Chorwacji. Dojezdzamy. Na parkingu
dosyc pusto. Mozliwe, ze ludzie zaplanowali pielgrzymki na 3 Maja. Po
zwiedzeniu dziedzincow wchodzimy do kosciola. Przepych, bogactwo ozdob
nie do opisania (na pewno nie przeze mnie, daltoniste). Odbywaja sie
dwie msze rownolegle, w kosciele i w bazylice. Jeden ze straznikow
ostrzega nas przed doliniarzami. Slyszac, ze szwargoczemy po obcemu,
pyta sie on skad my. Odpowiadam ze z Izraela.

- Aa, z Ziemi Swietej?! - i prowadzi nas bocznym przejsciem przed
Obraz, na podium zaproszonych gosci. Dziekuje mu paroma szeleszczacymi.

Msza i samo miejsce robia na naszej grupie wielkie wrazenie, mimo ze
wiekszosc z nas bywala w swiecie. Konczymy nasza wizyte zakupami
widokowek i ruszamy w droge. Jednym ciagiem do Warszawy.

W Warszawie szybkie lokowanie sie w hotelu i do pracy. Zaczynamy od
pomnika Powstancow Warszawy. Dyzurny przewodnik wyklada o Teheranie i
bohaterstwie.

Stamtad idziemy pod pomnik Walczacych Dzieci, uczymy sie o Szarych
Szeregach. Dalej Starowka, tu znowu, kolo posagu Syrenki, moja kolej.
Opowiadam o Warsie i Sawie, Januszu i Zygmuncie III, o Kilinskim,
ktorego pomnik minelismy wczesniej i o ostatnim krolu, o rozwoju
miasta w XIX-XX wieku i o jego zniszczeniu w 1944 roku. Zwiedzamy
Starowke, podziwiamy pietyzm, z ktorym zostala odbudowana. W muzeum
Starego Miasta zamawiamy na wtorek bilety na film, przedstawiajacy to
zniszczenie i powstanie z popiolow.

25 kwietnia. Poniedzialek, przedostatni dzien podrozy. Wyjezdzamy z
Warszawy na wschod. Po raz pierwszy jade w te czesc Polski. W moich
autostopowych wojazach jakos nie wyszlo mi zwiedzic polnocno-wschodnich
katow. Jedziemy w strone Tykocina. Po drodze Ostrow Mazowiecka. Dlaczego
Ostrow Tumski, czy Wielkopolski a tu Mazowiecka? Jedziemy przez rowninne
pola Mazowsza. Tu i owdzie widac traktory, obok plugi zaprzezone za
koniem, jeszcze gdzie indziej chlop z plachty wysiewa sztuczny nawoz.
Powoli wioski rzadsze i chyba biedniejsze. Na skrzyzowaniu przed
Tykocinem czeka na nas radiowoz i z ta honorowa eskorta wjezdzamy do
miasteczka. Tu po Potopie oswiadczyl Janusz Radziwill, ze skonczyla sie
tolerancja religijna w Polsce.

W Tykocinie od XVI wieku istniala duza i zamozna gmina zydowska.
Niedawno odrestaurowano tutaj synagoge z tamtego okresu i otworzono w
przyleglym domu muzeum zydowskie. Zreszta wszystkie stare domy w
Tykocinie sa oznaczone tabliczka Konserwatora Wojewodzkiego. Kiedys, na
pograniczu Litwy i Mazowsza byl tu wazny osrodek handlowy. Dzisiaj
trudno powiedziec, czy to miasteczko, czy tez duza wies. We wrzesniu
1939 r. weszli tu Niemcy i po kilku dniach wycofali sie za Bug. Do
czerwca 41 r. panowali tu Sowieci. Front przeszedl szybko i minelo kilka
tygodni wzglednego spokoju. 24 sierpnia do miasteczka przyjechal oddzial
SS i oglosil, ze nastepnego ranka wszyscy Zydzi powinni sie stawic na
targowym placu z 25 kg. bagazu na osobe. Pogloski o masowych
rozstrzeliwaniach juz doszly ale nie bardzo im wierzono. Zydzi widzieli,
ze w G. G. Niemcy panowali juz od dwoch lat, sa getta, glod,
przesiedlenia, terror ale o masowych egzekucjach nikt nie slyszal.

Wchodzimy do synagogi. Budynek duzy, o grubych murach, z baszta, w
dawnych czasach sluzyl tez do obrony. Odnowione kolorowe freski, swietna
akustyka. W bocznej sali makieta miasteczka z lat miedzywojennych. Widok
z wiezy przekonuje nas, ze niewiele sie tu zmienilo. Mimo to, cos nie
tak samo. Na scianach synagogi wisza dlugie listy, nazwisko po nazwisku,
porzadek alfabetyczny, rodzina po rodzinie - okolo 3000 mieszkancow -
Zydow. Lista zawiera tych ktorzy zyli tu 24 sierpnia 1941 r.

25 sierpnia 41 r. na placu targowym stawilo sie 1500 Zydow. Reszta
uciekla do lasu albo ukryla sie po domach sasiadow. Kobiety, starcy i
dzieci zaladowano do ciezarowek. Mezczyzn pogoniono pieszo. Niedaleko,
kilka kilometrow do lasu w Lopuchowej. Nastepnego dnia Niemcy i litewscy
pomocnicy zrobili oblawe w miasteczku i w okolicznych lasach. Zlapano
prawie wszystkich i pogoniono w tym samym kierunku.

Wsiadamy do autobusu. Radiowoz jako pilot przodem. Kilka minut jazdy i
jestesmy w lesie. Idziemy sciezka, wiosna na calego. Kilkaset metrow i
jestesmy na miejscu. Tutaj, 53 lata temu, byly gotowe doly. Kilka dni
wczesniej chlopi okoliczni, zmobilizowani przez Niemcow wykopali je, aby
pochowac zwloki poleglych w walkach pare tygodni temu zolnierzy
sowieckich. Tak im powiedzieli Niemcy. Tu w ciagu dwoch dni rozstrzelano
3000 tykocinskich Zydow. Uratowalo sie tylko 17 osob.

Z Lopuchowej wracamy na glowna szose i wracamy na zachod. Jedziemy do
Treblinki. Mijamy stacje w Malkini. Wioska Treblinka wyglada na bardzo 
zaniedbana i biedna.  Dojezdzamy. Teren bylego obozu zaglady to tylko
pomnik. Z czasow jego dzialania w 1942-1943 r. nie zostalo nic, oprocz
popiolow 700~000 Zydow z calej Europy. Pierwsze transporty przywieziono
w czerwcu 1942 r.

Po powstaniu wiezniow w sierpniu 43 r. Niemcy zrownali wszystko z ziemia
i posadzili z powrotem las. Dzis jest tutaj pomnik. Idziemy wzdluz
duzych betonowych blokow, ulozonych jak podklady kolejowe, az do rampy.
Na lewo rozlegly teren z rozrzuconymi duzymi glazami granitowymi -
17000 w sumie. Okolo 17~000 gmin zydowskich, z ktorych przyjechaly pelne
wagony, a wrocily prozne.

26 kwietnia. Wtorek. Ostatni dzien. Idziemy Trasa Bohaterstwa od pomnika
Bojownikow Getta do Umschlagplatzu na Stawkach. Wzdluz tego krotkiego
odcinka jest rozstawionych kilkanascie pamiatkowych plyt uwieczniajacych
m. in. Anielewicza, Lewartowskiego, Korczaka...

Z ul. Stawki jedziemy na Starowke obejrzec zamowiony film o zrujnowaniu
i odbudowie Warszawy. Teraz wychodzac na Rynek mozna zrozumiec ogrom
wysilku wlozonego w restauracje tego miejsca. Ja jeszcze pamietam haslo:
"Caly narod buduje swoja Stolice" i te cegielki na swiadectwach
szkolnych.

Wolny czas na zakupy prezentow. Probuje sie dodzwonic do redakcji
<>. Nie ma nikogo. Szkoda, lakocie wroca do Izraela. Zwiedzam
stragany na placu Defilad (bylym). W przejsciu pod Marszalkowska trudno
przejsc pomiedzy  straganami Wietnamczykow. Kupuje kilka ksiazek i map w
ksiegarni Libre kolo Uniwerku, kilka paczek ptasiego mleczka dla dzieci,
CD Skaldow dla zony, butelke Chopina dla gosci i do hotelu. Jeszcze
jedziemy na spacer do Lazienek. Pieknie tam jak zawsze.

Wieczorem pozegnalny program. Wczesnym rankiem wracamy do cieplych
krajow. 


Do tych, ktorzy dobrneli razem ze mna z powrotem na Okecie: dlugo
zastanawialem sie nad nazwa dla powyzszego dziennika podrozy. Pisalem
go w czasie terazniejszym, ale wiekszosc objasnien przewodnikow byla w
czasie przeszlym - tu byl, tam dzialala, tu zyli... Czasu
terazniejszego uzywano na ogol gdy mowiono: -To jest pomnik, teraz tu
jest muzeum, tu lezy pogrzebany.

Ale zauwazylismy tez rozbudowujaca sie Polske. Czesto szara, zmeczona
codzienna bieganina, czasami swietujaca w swietnie zaopatrzonych
sklepach, czy po prostu mloda na krakowskim rynku. Ci z nas, ktorzy tu
byli dwa, trzy lata temu, twierdzili ze roznica jest bardzo duza. Aleks
robil nam prawie codziennie prasowke, ja tez mialem czesto co nieco do
opowiedzenia. Czytalismy tez z zapalem napisy na murach, bardzo rozne.
Jako najbardziej oryginalny jednoglosnie uznalismy nastepujacy:

            *Szatan wymyslil wojsko, Bog stworzyl dezertera*

W ramach wycieczek z uczniami, planowane sa tez spotkania z polskimi
licealistami. Na razie malo jest szkol z wysokim poziomem angielskiego,
nasza mlodziez tez nie cala zna ten jezyk, ale z doswiadczenia wiadomo
juz, ze byly te spotkania bardzo owocne. A, zebym nie zapomnial,
mlodziez spotyka sie bez obecnosci doroslych. My bedziemy pili herbatke
w pokoju nauczycielskim (pewnie wejde tam ze strachem, jak przed
laty...). W Liceum im. Wyspianskiego w Krakowie jest juz klasa jezyka
hebrajskiego.

W samolocie do Izraela lecial z nami minister obrony narodowej adm.
Kolodziejczyk, podpisac umowe o wspolpracy. Lecialo tez niemalo
przedstawicieli roznych firm, polskich i izraelskich. Sa kontakty
kulturalne, tlumaczy sie ksiazki.

Mysle ze absolwenci mojego kursu doloza swoja cegielke do normalizacji
stosunkow miedzy dwoma narodami i do wzajemnego zrozumienia.

_______________________________________________________________________

"Wprost", 22.05.1994, wpisal J.K_uk

Krzysztof Rak

                          KWADRATURA TROJKATA
                          ===================

*30 marca 1994 r. marszalek Jozef Oleksy podczas rozmow z
przewodniczacym Dumy Panstwowej, Iwanem Rybkinem, zaproponowal, aby
Rosjanie przylaczyli sie do wspolpracy parlamentarzystow Polski, Niemiec
i Francji. Tego samego dnia, po rozmowie z ministrem spraw
zagranicznych, Andriejem Kozyriewem, dodal, ze nie chodzi o propozycje
przeksztalcenia Trojkata Weimarskiego w czworokat czy pieciokat, lecz o
wspolprace wspomnianych trzech panstw z parlamentem Rosji i Ukrainy.*

Trojkat Weimarski to idea corocznych konsultacji ministrow spraw
zagranicznych Polski, Francji i RFN, zainicjowana przez Hansa-Dietricha
Genschera. W jego zamysle trojkat mial stanowic jedynie pewna
konstrukcje pomocnicza - intrument trojstronnych konsultacji dotyczacych
wyzwan i perspektyw, jakie przyniosly bezkrwawe rewolucje w krajach
Europy Srodkowo-Wschodniej. W deklaracji podpisanej w 1991 r. w
Weimarze, gdzie odbylo sie pierwsze tego rodzaju spotkanie, Francja i
Niemcy uznaly Polske za glownego partnera w realizacji wspolnej polityki
wobec Europy Srodkowo-Wschodniej. Rok pozniej w Bergerac zobowiazaly sie
do wspierania wysilkow Polski, majacych na celu uzyskanie pelnego
czlonkostwa w EWG (dzis Unii Europejskiej) oraz do trojstronnej
wspolpracy na rzecz procesu jednosci europejskiej w ramach NATO, Unii
Zachodnioeuropejskiej (UZE), Rady Wspolpracy Polnocnoatlantyckiej (NACC)
i Rady Europy.

Efekty pierwszych dwoch lat istnienia trojkata sprowadzaly sie jedynie
do corocznego podpisywania deklaracji, ktorych tresc nie wykraczala poza
to, co zostalo ustalone podczas wczesniejszych kontaktow dwustronnych:
polsko-niemeckich, polsko-francuskich i niemiecko-francuskich. Mozna
zatem stwierdzic, ze

*do roku 1992 trojkat nie tworzyl w zasadzie nowej jakosci w naszych
stosunkach z Paryzem i Bonn.*

Wydaje sie, iz jego mala skutecznosc polityczna mozna bylo tlumaczyc
brakiem spojnej koncepcji celow i strategii polityki wschodniej naszych
partnerow. 

Polityka RFN w latach 1984-1992, okreslana mianem genscheryzmu, polegala
- z grubsza rzecz biorac - na probie osiagniecia wzglednej rownowagi
pomiedzy polityka europejska, a polityka wschodnia wobec ZSRR i jego
satelitow. Priotytetem byla oczywiscie scisla integracja
polityczno-ekonomiczna z EWG i polityczno-wojskowa wspolpraca z NATO. 
Jednakze powtorne zjednoczenie Niemiec moglo sie dokonac tylko za zgoda
Moskwy. Totez Genscher staral sie nadac stosunkom niemiecko-rosyjskim
charakter uprzywilejowany i uniezaleznic je - na tyle, na ile bylo to
tylko mozliwe - od polityki Zachodu jako calosci. W konsekwencji
oznaczalo to uznanie Europy Srodkowo-Wschodniej za strefe wplywow
Moskwy. Po upadku muru berlinskiego swiat przeksztalcil sie jednak ze
struktury dwubiegunowej w wielobiegunowa. Panstwa postkomunistyczne
przestaly byc wasalami Kremla i staly sie samodzielnymi podmiotami.
Niestety, Genscher nie zdazyl, a byc moze nie potrafil, wypracowac
zasady nowej <>. Podal sie do dymisji w maju 1992 r. po
spotkaniu w Bergerac.

Punkt wyjscia i stanowisko Francji bylo rownie, jesli nawet nie
bardziej, skomplikowane. Od czasow generala de Gaulle'a francuska
polityka zagraniczna byla prowadzona na przekor faktowi bipolarnego
podzialu swiata, co najczesciej powodowalo jej niezbornosc. Klopoty te
nie ominely rowniez rzadow socjalistycznych. Tandem Mitterand-Dumas
stanal na poczatku lat 90 przed nierozwiazywalnym dylematem. Pierwsza
bowiem zasada polityki francuskiej bylo ograniczenie obecnosci
polityczno-militarnej USA na starym kontynencie. Druga - proba
oslabienia wplywow politycznych Bonn, wynikajaca z obaw przed hegemonia
Niemiec w jednoczacej sie Europie. Dzis widac wyraznie, ze
urzeczywistnienie obu tych celow, jesli w ogole nie sa to cele
wykluczajace sie, jest malo prawdopodobne, poniewaz ewentualnym
sprzymierzencem w neutralizacji potegi Niemiec moglyby byc w zasadzie
tylko Stany Zjednoczone.

Ta niekonsekwencja musiala sie rowniez odbic na polityce Paryza wobec
panstw srodkowej i wschodniej Europy. Europa Zachodnia, poszerzona o
Polske, Czechy, Slowacje i Wegry, ma szanse powiekszenia swojego
potencjalu, przez co stanie sie silniejszym partnerem w stosunkach z
USA, Japonia i Rosja. Mogloby to wzmocnic wiezi wewnatrzeuropejskie, a
oslabic euroatlantyckie. Poza tym Paryz tradycyjnie dazac do
rownowazenia wplywow Niemiec, dostrzega w Polsce naturalnego
sprzymierzenca w realizacji swojej polityki wschodniej. Mimo tych
korzysci, *politykow francuskich paralizowala obawa, ze otwarcie sie
Unii Europejskiej na Wschod rozszerzy niemiecka strefe wplywow.*

Druga, nie mniej istotna, przeszkoda w rozwoju wspolpracy w ramach
Trojkata Weimarskiego byla roznica strategii politycznych Bonn i Paryza
wobec krajow Europy Srodkowo-Wschodniej. RFN dazyla - i nadal dazy - do
jak najszybszego wlaczenia tych panstw w struktury polityczno-
ekonomiczno-militarne jednoczacej sie Europy, poniewaz - po pierwsze - w
ten sposob otworza sie nowe rynki zbytu dla towarow niemieckich, a po
drugie - tzw. granica stabilizacji przesunie sie na wschod, wskutek
czego RFN przestanie pelnic funkcje "panstwa frontowego". Francuzi
natomiast chcieli opoznic rozszerzenie UE i NATO, gdyz nie wierzyli, ze
dotrzymaja Niemcom kroku w rywalizacji w tym regionie. Powyzsze
sprzecznosci powodowaly, iz instytucja Trojkata Weimarskiego miala
ograniczone znaczenie nie tylko dla calosciowo rozumianej polityki
europejskiej, ale rowniez jako instrument polskiej polityki
zagranicznej.

Ostatnie warszawskie spotkanie (w listopadzie 1993 r.) ministrow spraw
zagranicznych Polski - Andrzeja Olechowskiego, Francji - Alaina Juppe
i Niemiec - Klausa Kinkela wydaje sie stanowic wyrazny przelom w
dotychczasowej historii Trojkata Weimarskiego. W podpisanej deklaracji
rzady Francji i Niemiec zobowiazaly sie wspierac "dazenia Polski i
innych krajow Europy Srodkowej do uzyskania czlonkostwa w europejskich i
transatlantyckich strukturach bezpieczenstwa", co w praktyce ma
oznaczac, ze kraje stowarzyszone z Unia Europejska otrzymaja status
czlonka stowarzyszonego UZE. Ministrowie wypowiedzieli sie za dalszym
rozwojem kontaktow miedzy silami zbrojnymi Francji, Niemiec i Polski.
Strona polska zasygnalizowala chec ustanowienia kontaktow z Eurokorpusem
("zbrojnym ramieniem" UZE), co zostalo przyjete z uwaga. W kotekscie
styczniowego szczytu NATO stwierdzono, ze Pakt Polnocnoatlantycki
powinien wyrazic zasadnicza gotowosc do otwarcia sie na nowych czlonkow.

*Deklaracja o wspolpracy z UZE byla najbardziej konkretnym ustaleniem
warszawskiego spotkania.*

Poza tym potwierdzono gotowosc przyjecia panstw srodkowoeuropejskich w
poczet czlonkow UE w chwili spelnienia po temu warunkow.

Po spotkaniu ministrowie Francji i Niemiec stwierdzili: "Polska jest dla
nas wazna, a przyklad wspolpracy polsko-niemiecko-francuskiej moze miec
wazne znaczenie dla przemian, jakie dokonuja sie w naszej czesci
Europy". Klaus Kinkel w wywiadzie prasowym tak podsumowal jego efekty:
"Obserwujemy nie bez satysfakcji, jak ogromny wysilek wzieliscie na
siebie, by zdazac do integracji z Europa Zachodnia. A to oznacza, ze tym
bardziej bedziemy wspierac polskie dazenia. Chcemy w tak waznej dla was
sprawie byc waszym adwokatem. Czujemy sie wobec was zobowiazani".

Deklaracja warszawska, w odroznieniu od dwu poprzednich, tworzy wlasnie
nowa jakosc, konstytuuje samoistnosc trojstronnych stosunkow
polsko-niemiecko-francuskich, wykraczajac poza dotychczasowe rezultaty
kontaktow dwustronnych. Owa nowa jakosc polega glownie na tym, ze
Francja i Niemcy, mimo znaczacych roznic w celach i strategii polityki
wschodniej, potrafily wypracowac rozwiazanie kompromisowe, jakim jest
propozycja czlonkostwa krajow Europy Srodkowej w UZE. Ten kompromis byl
mozliwy dzieki zmianie punktow ciezkosci w polityce zagranicznej naszych
partnerow. 

Od roku 1990 obserwujemy stopniowy proces politycznego upodmiotowienia
panstw naszego regionu. Niemcy tradycyjnie uwazaja go za jeden z
najwazniejszych obszarow realizacji swoich interesow, glownie w sferze
bezpieczenstwa i ekonomii. Po odzyskaniu niepodleglosci wschodni
sasiedzi RFN zaczynaja odgrywac coraz bardziej znaczaca role w polityce
europejskiej. Stanowi to naturalne wyzwanie dla Bonn i w konsekwencji
musi doprowadzic do stopniowego uniezaleznienia niemieckiej polityki
wschodniej od czynnika rosyjskiego. Dowodem na to, iz taki proces
zachodzi, jest przychylne stanowisko RFN wobec rozszerzenia NATO na
Wschod. Moze to rowniez swiadczyc o zarysowujacym sie konflikcie
interesow Bonn i Moskwy w polityce wobec panstw Europy
Srodkowo-Wschodniej. Szczegolnie po ostatnich sukcesach wyborczych
Zyrinowskiego |Niemcy zaczynaja postrzegac Rosje i WNP jako jeden z
najpowazniejszych czynnikow destabilizacji sytuacji miedzynarodowej.| W
tym kontekscie Francja, jako tradycyjny partner Polski, staje sie waznym
sojusznikiem RFN w realizacji polityki wschodniej.

W wypadku Francji nalezy zwrocic uwage na trzy istotne zmiany.
Wynikajace z procesu zjednoczeniowego trudnosci ekonomiczne zmniejszaja
obawy Paryza dotyczace ekspansji niemieckiej na Wschod. Wzrasta rowniez
zainteresowanie kapitalu francuskiego rynkami wschodnioeuropejskimi.
Wreszcie - zblizenie amerykansko-rosyjskie stanowi dla Francji dobry
pretekst do czynnej rozbudowy wspolpracy wewnatrzeuropejskiej, zwlaszcza
w dziedzinie bezpieczenstwa (wzrost roli UZE), przy jednoczesnym graniu
na oslabienie wplywow USA i Rosji w Europie.

Francja i Niemcy to "lokomotywa" jednoczacej sie Europy. Wszelkie
zgrzyty w ich wzajemnych stosunkach maja bezposredni negatywny wplyw na
proces integracji europejskiej. Tylko bliska wspolpraca z tymi panstwami
moze otworzyc nam droge do dobrobytu zachodniej Europy. Na drodze tej
Paryz i Bonn to nasi najwazniejsi partnerzy. Wspolpraca trojstronna jest
dla nas szczegolnie korzystna, poniewaz kazdy z tych krajow (a w
szczegolnosci Niemcy) przerasta nas swoim potencjalem
ekonomiczno-gospodarczym. W ukladzie trojstronnym jestesmy w
stanie za pomoca odpowiedniego balansowania wygrywac roznice miedzy
oboma partnerami. Wspolpraca weimarska bedzie rowniez miala coraz
wieksze znaczenie dla polskiej polityki bezpieczenstwa. Za jeden z jej
posrednich efektow mozna uznac decyzje gabinetu federalnego, o ktorej
wiadomo z przeciekow prasowych, przyznajaca Polsce szczegolna i
uprzywilejowana w stosunku do innych panstw srodkowoeuropejskich role w
procesie integracji polityczno-militarnej, co w praktyce oznaczaloby juz
nie stowarzyszenie, a stosunkowo szybkie czlonkostwo naszego kraju w
UZE. Z tego mozna chyba wyciagnac wniosek, ze droga Polski do NATO
prowadzic bedzie przez UZE.

Dla nikogo nie jest tajemnica nieprzychylne stanowisko Moskwy wobec
naszych dazen do integracji z instytucjami europejskimi i
euroatlantyckimi, zwlaszcza z NATO. Dlatego tez zaproszenie Rosji do
trojkata klociloby sie z glownym celem wspolpracy weimarskiej, czyli
przyspieszeniem polityczno-militarnej integracji Polski z Zachodem.
Inicjatywa marszalka Oleksego nie dotyczy zatem relacji wewnatrz
trojkata (zmiany jego konfiguracji), ale stosunkow pomiedzy trojkatem
jako caloscia, a panstwami trzecimi. Po powrocie do kraju wyjasnil on,
iz celem jego propozycji jest zapoznanie parlamentarzystow Rosji i
Ukrainy z mechanizmami dzialania demokracji i wladz przedstawicielskich.

_______________________________________________________________________

Eric Behr, Jurek Karczmarczuk (E.B.: )

                        PLOTKOWANIE W PAJECZYNIE
                        ========================

Fascynuje nas roznica miedzy tradycyjnymi metodami komunikacji,
a interakcja mozliwa od niedawna dzieki sieciom informacyjnym i poczcie
elektronicznej. Szczegolnie ciekawy jest fenomen list dyskusyjnych,
zwlaszcza zas list typu "plotkarskiego", w odroznieniu od list
profesjonalnych, ktorym nalezaloby poswiecic oddzielny felieton. 

Zaczniemy od banalow przeznaczonych dla Czytelnikow nie korzystajacych z
tego sposobu spedzania czasu, nader czesto wykrojonego z godzin pracy.
Lista dyskusyjna jest po prostu... - w glowe sie drapiemy... - 
jak ja zdefiniowac? Dobra, jest to po prostu lista adresow elektronicznych 
zarzadzana przez "demony" elektroniczne: programy zwane list-serwerami, 
lub list-procesorami, rezydujace na duzych komputerach instytucji
naukowo-dydaktycznych, czasami innych, ale na pewno nie takich, ktorych
administracja ma finansowy stosunek do zasobow informatycznych, jak
miejsce na dysku i czas pracy procesora oraz lacz. Bo marnotrawstwo
tutaj jest regula.

Osoba dysponujaca czasem, silnymi nerwami, oraz przyjaznym srodowiskiem
komputerowym, pisze do list-serwera prosbe o wpisanie na liste. Od tej
pory kazdy list wyslany przez te osobe na adres listy jest automatycznie
powielany, czesto w setkach egzemplarzy.

List-serwer jest niezaleznym "uzytkownikiem" wezla, aktywnym 24 godziny
na dobe, a jego rola jest odbior poczty i rozsylanie do *wszystkich*
uczestnikow. List-serwery na calym swiecie stanowia zgrane towarzystwo;
jesli serwer obslugujacy jakas liste w USA ma dziesieciu abonentow
europejskich, to nie wysyla dziesieciu listow, tylko jeden, ktorego
adresatem jest jakis serwer europejski. Ten dostaje ow list i liste
"swoich" adresatow. I eter huczy.

Jesli lista jest aktywna i dyskutuje na raz kilkudziesieciu abonentow,
powoduje to, ze kazdy z nich otrzymuje codziennie kilkadziesiat, czy
kilkaset listow. Nie kazda instytucja moze sobie pozwolic na takie
zapychanie lacz i dyskow. Wrocmy jednak do samej komunikacji.

Zaleznosci czasoprzestrzenne ulegaja naglemu zakloceniu; sieciowe 
miary odleglosci, szybkosc przekazu, awarie systemow i globalny 
zakres komunikacji plataja rozne figle. Przestaje obowiazywac 
nierownosc trojkata. Odpowiedz na artykul pojawia sie na naszym 
ekranie wczesniej, niz sam artykul. Australijscy dyskutanci przy 
porannej kawie dochodza do przelomowych wnioskow wtedy, gdy niczego 
nie podejrzewajacy Amerykanie smacznie spia, a Francuzi pija. Golym
okiem obserwujemy wzglednosc czasu...

Ale, jak zwykle, wazniejsza od technologii jest psychologia. Z tego 
punktu widzenia nawet zwykla poczta elektroniczna zajmuje ciekawa 
pozycje w dziedzinie srodkow komunikacji. W odroznieniu od telefonu i 
systemow konferencyjnych, nie jest interakcyjna. Jednoczesnie jest o 
kilka rzedow wielkosci szybsza niz normalny list. Jest mniej prywatna, 
bo zwykle moze ja "podejrzec" niedyskretny operator; mimo tego 
powierzamy jej czesto spontaniczne i intymne uwagi, ktorych nie 
przelejemy nigdy na papier. Korespondujemy chetnie z osobami, ktorych
nie widzielismy w zyciu na oczy, o ktorych nie wiemy zupelnie nic.
Wdajemy sie w dyskusje na tematy, ktorych jak ognia unikamy w zyciu
codziennym. 

A listy dyskusyjne jeszcze bardziej poteguja te zjawiska, gdyz to juz
przestaje byc elementem zycia prywatnego, a staje sie *teatrem*! Na
najglupsza nawet zaczepke zlozona z N linijek odpowiadamy szybko 
miazdzaca riposta zajmujaca exp(N) linii. Walczymy z uporem godnym 
lepszej sprawy o powazanie i akceptacje ze strony ludzi, ktorych opinie 
maja na nasza przyszlosc taki sam wplyw jak wczorajsze cisnienie 
atmosferyczne nad Kaukazem. Jesli chcemy wykazac, ze ktos jest durniem,
to nie wystarcza nam raz, musimy to powtorzyc po stukroc.

A jednoczesnie kontakty elektroniczne potrafia doprowadzic do tego, 
co normalnie wydaje sie byc niemozliwe. Nawet chamskie i wysoce 
nietaktowne wypowiedzi ida wkrotce w niepamiec, choc nie zawsze. Latwosc
archiwizowania wypowiedzi pozwala na trzymanie na dyskach szczegolnie
smacznych, lub niesmacznych cytatow, ktore mozna wywlekac i ktorymi
mozna sie sycic <>. Ale zarliwe klotnie na forum publicznym sa
czasem poczatkiem przyjazni, pod warunkiem, ze utrzymuje sie jej
merytoryczny charakter. Dlaczego tak sie dzieje?

Kontakt elektroniczny zwykle przekazuje nam "sublimat" partnera. Nie ma
reakcji fizjonomicznych, intonacji, emocji estetycznych. Nie ma
mozliwosci oceny, tak kiedys waznego w sztuce epistolarnej, recznego
pisma. Ba, czasem mylimy sie nawet co do plci rozmowcy! Jest to sytuacja
zgola nienormalna; ale dopoki komunikacja sieciowa nie jest na tyle
tania, zeby wraz z listem przekazac nam podobizne rozmowcy, 
skorzystajmy z tego i zastanowmy sie, jak wiele irracjonalnych czynnikow
wplywa na nasze rozumowanie i postawe w codziennej "zwyczajnej"
interakcji.

Elektroniczna wymiana mysli jest tez uwarunkowana tym, ze (na 
poczatku przynajmniej) nie mamy pojecia o swoim korespondencie. 
Moze on byc doswiadczonym specjalista neurofizjologiem, albo tez 
uczniem szkoly podstawowej. Ciekawe jest to, ze *nie zawsze* mozna 
ktorakolwiek z tych mozliwosci wyeliminowac na podstawie kilku 
zdawkowych listow. Specjalista moze napisac bzdure nie na temat,
zwlaszcza gdy wkracza sie na ulubione poletka dyskusji o zbawieniu
swiata przez liberalow / kombatantow / masonow / Pinocheta / Unie
Demokratyczna, niepotrzebne skreslic. Uczen moze byc jedyna osoba
znajaca odpowiedz na jakis szczegol techniczny dotyczacy sieci, czy
komputerow, bo akurat to jego hobby. 

Jestesmy wiec czasem wystawieni na szok. Tak jak osoba, ktora stracila
wzrok musi wlozyc duzo wyobrazni, wysilku i dobrej woli w to, zeby 
docenic Gauguina na podstawie opisow, uczestnik sieciowego zycia
nadziewa sie na niespodzianki wywolane wzglednym kontrastem miedzy
ubostwem tego, co jest "tu" (w bezposrednim otoczeniu, we wlasnej
glowie), a bogactwem tego, co jest "tam" (na calym swiecie, we
wszystkich  innych glowach...) Ale znow - byc moze jest to tylko
zludzenie?  Moze to bogactwo to tylko roznorodnosc bez wiekszej
wartosci? Moze na te fizyke relatywistyczna naklada sie eksperymentalne
potwierdzenie teorii chaosu, wedlug ktorej dostatecznie skomplikowany
uklad wygeneruje *wszystkie* dajace sie pomyslec struktury i
konfiguracje? A list-serwer jest znanym z Lema "Demonem Drugiego
Rodzaju", ktory bezlitosnie zalewa nas informacja cenna i glupia,
pozytecznymi radami i belkotem. I ktory w dodatku - co Lem rowniez
zauwazyl - korzysta z faktu, ze informacja jest narkotykiem, ze
pozbywanie sie jej przychodzi z trudem.

Wiec magazynujemy wszystko, podobnie jak kiedys magazynowalismy np.
*wszystkie* ksiazki z fantastyki naukowej w Polsce, a teraz niektorzy
magazynuja wszystkie ozdobne kroje czcionek w formacie PostScriptu oraz
wszystkie wypowiedzi, ktore kiedys byc moze wydadza sie 
interesujace... Nie stac nas psychicznie, aby powiedziec *dosc!* i po
prostu wypisac sie z listy. 

Smieszne? Wcale nie! Osoby znajace kilka list dyskusyjnych wiedza, ze
dosc nagminna, na szczescie lekka choroba, jest obecnosc na liscie osob,
ktore blagaja o pomoc w wypisaniu sie z listy, bo same nie potrafia!

A my nie wiemy juz nic.

Byc moze Pan X, ktory najpierw odbierany jest jako cham, a pozniej 
zdaje sie byc rubasznym anarchista, jest jednak po prostu chamem? 
Tu juz komputery nie pomoga. Potrzebne sa metody klasyczne, czyli 
np. pol nocy przesiedziane nad butelka Wyborowej / Cadet de Bordeaux
'89, niepotrzebne skreslic, po potrzebne skoczyc.

Byc moze Pan Y, ktory nigdy nic madrego nie napisal, tylko czasami robi
komus krotkie a glupie docinki, naprawde jest znakomitym specjalista od
krzyzowek kotow rasowych i potrafi o tym mowic godzinami, ale wstydzi sie
wyjechac z tym publicznie na liste, zeby go nie zakrzyczeli?
Nieslusznie, ale jak go o tym przekonac?

Jak w wielu innych dziedzinach, z niepokojem oczekujemy przyszlosci. 
Przepustowosc sieci pozwoli niedlugo na powszechny przekaz  dzwiekow, a
wkrotce przyjdzie nam wysylac "video-mail". Juz teraz rozpowszechnia sie
protokol IRC, dzieki ktoremu komunikacja sieciowa przypomina wieczorna
pogawedke przy kominku (z tym, ze przy prawdziwym kominku trudno o
klebiacy sie tlum...). Moze wtedy zreszta, ze wzgledu na wzbogacenie
pasma przepuszczania informacji pozaleksykalnej, niektore patologiczne
zjawiska ulegna oslabieniu, nie trzeba bedzie szczegolnej wulgarnosci,
aby dac komus do zrozumienia, ze sie go nie powaza.

Ale powodow do obaw jest wiecej. W naszym demokratycznym, cywilizowanym
swiecie, w ktorym poczta elektroniczna jest darmowa jak lawki w parku,
zawsze znajda sie chorzy osobnicy, ktorzy beda starali sie demolowac co
im w reke wpadnie. Obrazac innych dla sportu, wysylac gigabajty smieci
do setek osob, wysylac dziesiatki razy dokladnie ten sam tekst itp.

Wlasciwie nie ma przed nimi obrony, jedynym sposobem bylby zmasowany
atak calej spolecznosci, gdyz policji elektronicznej sie nie przewiduje.
Ale taki atak nigdy nie nastapi, zawsze beda aktywni ugodowcy, ktorzy
stwierdza, ze kazdy ma prawo do wolnosci wypowiedzi, chocby korzystal z
tej wolnosci w sposob uwlaczajacy innym. Niektorzy tez uwazaja, ze sam
akt prowadzenia takiego ataku uwlacza godnosci listy bardziej, niz
obelgi ze strony jednej osoby.  Oczywiscie zawsze mozna wylaczyc
komputer. Albo stworzyc wlasna liste, kontrolowana przez czlowieka.
Wtedy z kolei niszczy sie spontanicznosc. A kto skontroluje kontrolera?
Niemoderowana lista ma te piekna zalete, ze wszyscy sa rowni. I te wade,
iz kazdy wie, ze to nieprawda.



Jedno nie ulega watpliwosci. Epoka "globalnej wioski" MacLuhana jest
bezpowrotnie za nami. To juz nie jest zadna wioska, w ktorej zaby
kumkaja, w ktorej mozna wyjsc na spacer i pobuszowac samemu po polach.
To jest gesta zabudowa miejska. Gesta, znaczy sie nigdy nie jestesmy
sami, stanowimy spolecznosc, ktora winna sie zastanowic nad regulami
wlasnej organizacji i sasiedzkiego postepowania. Miejska, bo jestesmy
zdani na wyspecjalizowane sluzby techniczne, biblioteki publiczne,
zarzadzane przez BogWieKogo brygady remontowe, przeszkadza nam tlok na
laczach podobnie jak w autobusach, denerwujemy sie, gdy proba dostania
sie do jakiegos archiwum konczy sie wyrzuceniem i informacja, ze juz
jest 376 podlaczonych osob i wszystkie stolki sa zajete. A czasami,
zwlaszcza w kontekscie wspomnianych wyzej patologii, marzy nam sie
elektroniczna Sluzba Oczyszczania Miasta...

No i wlasnie ten teatr, gdzie mozna sie popisac przed publicznoscia,
ktorej przecietny zjadacz chleba w zyciu nie ma. Kazdy staje sie aktorem
na wielkiej scenie i bezkrytycznie, z pasja usiluje olsnic tysiace
bliznich swoim talentem, swoimi pomyslami na ekonomiczne zbawienie
swiata, lub swoja osobowoscia, np. nieugieta postawa moralna i
patriotyczna.

A jest to takze, uzywajac okreslenia Lema, "wyszalnia" psychiatryczna, 
w ktorej mozna dac upust swoim kompleksom czlowieka niedocenionego i 
porozpychac sie lokciami. Albo gabinet luster, w ktorym mozna obejrzec 
samego siebie niekoniecznie takiego, jak na monidle slubnym. Lub tez
swiat fantazji, w ktory uciekamy od szarego meza, rozpuszczonych dzieci,
mandatu za parkowanie i zapchanego zlewu. A jednoczesnie, ze wzgledu na
tlok na tej scenie, czy srodku komunikacji miejskiej, jestesmy chronieni
anonimowoscia. Rzadko grozi nam zastanowienie typu: "co robisz
czlowieku, przeciez wszyscy na ciebie patrza!"

Moze zreszta dlatego listy moderowane sa czesto pozbawione zycia.
Swiadomosc, ze zostanie sie poddanym selekcji, bardzo latwo gasi
spontanicznosc. 


Wreszcie, na koniec pewna meta-uwaga. Spolecznosc, o ktorej mowa, jest
dosc nieufna. Czesc patologicznych reakcji na publiczne wystapienia
oponentow bierze sie stad, ze <> zaklada sie, ze inny
dyskutant mial cos brzydkiego na mysli. Na szczescie nie zawsze, ale
zbyt czesto. Zastanow sie Czytelniku - nie doszukiwales sie jakiegos
klucza w powyzszym tekscie? Nie zastanawiales sie "a komu oni chca
przysolic i czy aby nie mnie?"

Odpowiedz jest negatywna. Po co? Przeciez <> nie sa
niemoderowana lista dyskusyjna.

_______________________________________________________________________

Wiktor Marek 

                           ZADANIA SPECJALNE
                           =================

        (Refleksje na marginesie pamietnikow P. A. Sudoplatowa)

Osoby zainteresowane historia najnowsza Rosji, Europy Wschodniej
i Zwiazku Radzieckiego mogly w tym sezonie przeczytac wiele
ksiazek rzucajacych nowe swiatlo na rozmaite zdarzenia. Czestokroc
powszechnie przyjete interpretacje faktow musza ulec zmianie, pojawiaja
sie nowe opinie zmieniajace ogolnie przyjete sady. Dokumentem ktory
na pewno wplynie na opinie historykow i zainteresowanej historia
publicznosci sa pamietniki Pawla Anatolijewicza Sudoplatowa  <> (<> -
Soviet spymaster, Pavel Sudoplatov and Anatoli Sudoplatov with Jerrold L.
and Leona P. Schechter, opublikowana przez dom wydawniczy <>, ISBN 0-316-77352-2, cena w St. Zjedn. A.P.
$24.95).

Pawel Sudoplatow, wbrew temu co pisze we wstepie nie jest osobom
interesujacym sie historia Rosji XX wieku postacia nieznana. Mozna o nim
i jego osiagnieciach przeczytac na przyklad w ksiazce J. Dziaka
<>. Jednakze faktem jest, iz Sudoplatow przewaznie dzialal za
kulisami, a dziennik <> nie poswiecal mu duzo uwagi (Sudoplatow
twierdzi iz na owych poczytnych lamach wspomniany byl tylko raz). W
ksiazce Dziaka wspomniany jest jako podwladny Jezowa a potem Berii,
odpowiedzialny za "mokra robote". Mieli bowiem w Zwiazku Radzieckim
specjalna instytucje do mokrej roboty. Miala ta firma wiele nazw (lubili
tam nazwy zmieniac): Administracja Zadan Specjalnych NKWD, Czwarty
Zarzad NKGB, Biuro Specjalne nr 1 MGB, IX Wydzial Pierwszego Glownego
Zarzadu MWD i pozniej, po roku 1954, jeszcze kilka innych. Ale przez
caly ten czas (wlasciwie od 1940 do 1953 roku) nazywano te instytucje
biurem Sudoplatowa. On to bowiem kazal mordowac, truc, porywac i
torturowac. 

Byl wiec Sudoplatow specjalista od mokrej roboty. Polityka terroryzmu
panstwowego nie byla specjalnoscia wylacznie Zwiazku Radzieckiego
(stosowaly ja tez, acz na mniejsza skale Niemcy nazistowskie i Wlochy
faszystowskie). Zwiazek Radziecki osiagnal jednak w tej dziedzinie
calkowity prymat. Bylo to zas w znacznym stopniu zasluga Sudoplatowa.
Zaiste, musial byc specjalista niemalej klasy. Acz, zazwyczaj, myslimy o
Zwiazku Radzieckim jako o najwyzszym stadium biurokracji, w dziedzinie
walki z przeciwnikiem potrafili byc elastyczni i zajmowac sie wieloma
sprawami na raz. Stad tez Sudoplatow w pewnym okresie laczyl stanowiska
szefa "mokrej roboty" i szefa wywiadu atomowego. Byl bowiem rowniez
kierownikiem wywiadu "Biura ds. problemu nr. 1", tj. urzedu zajmujacego
sie budowa radzieckiej bomby atomowej. W swoich pamietnikach opowiada
wiec tez o tym jak Zwiazek Radziecki uzyskal informacje na temat
"Projektu Manhattan". Sa to na tyle ciekawe informacje, ze tygodnik
"Time" przedrukowal je prawie w calosci.

Najpierw kilka informacji o autorze. Urodzony na Ukrainie w roku 1907 
uciekl z domu w roku 1919 (a wiec w wieku lat 12!) i przystal do Armii
Czerwonej, od razu do oddzialow specjalnych. Byl szyfrantem, drobnym
agentem, po prostu praktykowal w rzemiosle.

Od tego czasu, do roku 1953 sluzyl wiernie. Poczatkowo na Ukrainie (tam
sie tez ozenil, oczywiscie z czekistka), potem w roku 1933 jako mlody
czlowiek z prowincji zostal sprowadzony do Centrali w Moskwie. Okazal
sie zdolny i szybko awansowal do wywiadu zagranicznego. Odbyl szereg
misji do Europy Zachodniej specjalizujac sie w emigracji ukrainskiej.
Otarl sie o Paryz i Hiszpanie. W Hiszpanii, jak pisze, przez pewien czas
udawal Polaka w Brygadzie Miedzynarodowej. Zasluzyl sie morderstwem
Konowalca, jednego z przywodcow ukrainskich. Osobiscie doreczyl mu bombe
w kawiarnii Atlanta w Rotterdamie. To z zimna krwia przeprowadzone
morderstwo zwrocilo nan uwage najwyzszych czynnikow. A byl wlasnie rok
1938, wiele gabinetow zostalo nagle zwolnionych. Kosmopolityczna
agentura zbudowana jeszcze przez Dzierzynskiego zostala w czystkach lat
1937-1939 wytepiona prawie calkowicie. 

Mlody, zdolny agent szybko awansowal. Niedlugo byl juz szefem od mokrej
roboty i to wlasnie on nadzorowal Leonida Eitingona, ktory kierowal
grupa agentow w Meksyku. Ci wlasnie terrorysci zabili ostatniego (i
najwiekszego) konkurenta Stalina, Leona Trockiego. W czasie wojny
Sudoplatow skoncentrowal sie na walce z Niemcami, zarowno wywiadowczej
jak i kontrwywiadowczej. Jego agenci dokonywali zamachow na tylach
frontu niemieckiego, ale rownoczesnie zajmowal sie tez dezinformacja
Niemcow, przechwytujac ich agentow i uzywajac ich dla podawania
falszywych informacji. W tym tez czasie zajal sie wywiadem atomowym. Po
wojnie, kiedy Beria odszedl z policji i zajal sie wylacznie
nadzorowaniem budowy bomb jadrowych, Sudoplatow pozostal na swym
stanowisku. Nadal mordowal, trul i porywal. Kiedy po smierci Stalina
Beria powrocil do polaczonych na nowo ministerstw Spraw Wewnetrznych i
Bezpieczenstwa, Sudoplatow przystal do jego grupy i z nia razem upadl. 

Mial szczescie - dostal tylko 15 lat (Beria, Abakumow i wielu innych
zostalo rozstrzelanych). Jak twierdzi, przez piec lat symulowal
szalenstwo. Dzieki temu przetrwal okres kiedy rozstrzeliwano i po
odbyciu kary wyszedl na wolnosc. Zdazyl jeszcze (pod pseudonimem) 
zostac wzietym tlumaczem (koledzy z KGB go nie zapomnieli) tlumaczac z
niemieckiego i polskiego. Napisal szereg ksiazek o partyzantce w czasie
wojny. Caly czas domagal sie rehabilitacji (w koncu "tylko wykonywal
rozkazy") i na sam koniec Zwiazku Radzieckiego otrzymal ja. Dzis juz nie
jest kryminalista z 15-letnim wyrokiem lecz zasluzonym emerytem,
general-lejtnantem z pelna emerytura.  Uplyw czasu spowodowal iz prawie
wszyscy swiadkowie tych strasznych czasow wymarli (niektorzy nawet
smiercia naturalna) i Sudoplatow ostal sie jako jeden z ostatnich
bohaterow (bez watpienia negatywnych) stalinizmu. W zeszlym roku
posrednio, poprzez gen. Wolkogonowa, dotarl don Jerrold Schechter, ktory
namowil Sudoplatowa do napisania i opublikowania w Stanach pamietnikow
(najwyrazniej pamietniki Sudoplatowa |nie| ukazaly sie jeszcze w Rosji).
Ukazaly sie w kwietniu biezacego roku.

Sama ksiazka jest napisana dobrze. Pawel Sudoplatow prezentuje sie jako
ideowy komunista, gotow wszystko poswiecic dla SPRAWY (nawet wlasne
zycie - w koncu bomba dla Konowalca mogla wybuchnac wczesniej). Jest
dobrym ojcem rodziny (i nawet w koncu zeni sie ze swoja ubeczka). Dba o
kolegow jak moze. Korzystajac z koniunktury wyciaga ich z obozow (kiedy
na poczatku wojny brak kadr). W sumie prezentuje nam obraz w stylu
"ciezkie czasy - ale robilem co moglem".

W ksiazce znajduje sie wiele stwierdzen i osadow podwazajacych utarte
opinie. Porusze jednak tutaj tylko trzy.

Pierwsza, i najwazniejsza sprawa to "zmowa fizykow", swiadome dzialanie
liderow swiatowej fizyki, celem stworzenia "rownowagi strachu". Oto
fakty tak jak je przedstawia Sudoplatow. Na poczatku lat czterdziestych
Rosjanie dowiaduja sie o projekcie Manhattan. (Juz uprzednio fizycy
radzieccy informowali kierownictwo panstwa o mozliwosci zbudowania broni
jadrowej.) Z pomoca agentow wywiad dociera do Oppenheimera i uzyskuje
jego zgode na umieszczenie w jego otoczeniu kilku ludzi, ktorzy beda
przekazywac wiadomosci z Los Alamos. Podobnie dzieje sie z Fermim i
Szillardem. Rosjanie otrzymuja wszystkie najwazniejsze dane o projekcie
Manhattan, wlaczajac w to probki materialow, dane dotyczace ilosci
potrzebnych materialow rozszczepialnych etc. Pozniej, kiedy Rosjanie
maja klopoty z uruchomieniem swego pierwszego reaktora, odpowiedni
oficer wywiadu odwiedza Bohra, ktory radzi co trzeba zmienic i ulepszyc.
Mozna nadac tym faktom rozna interpretacje. Moze to zdrada motywowana
ideologicznie - ja wole myslec o probie (bardzo udanej) narzucenia
swiatu stanu rownowagi, ktory trwal przez prawie 50 lat, przynoszac
zreszta Zachodowi niezwykla pomyslnosc ekonomiczna. 

Bez watpienia i same fakty i ich interpretacja beda przedmiotem wielu
sporow (probke mielismy juz w <>, gdzie autorka
biografii Berii atakowala Sudolatowa jako niewiarygodne zrodlo). Ksiazka
Sudoplatowa jest na tyle wazka, ze nie mozna bylo przejsc nad nia latwo
do porzadku. Wiele czasopism poswiecilo jej recenzje. Tak znaczny atak
na filary nauki XX wieku nie mogl przejsc nie zauwazony. Oczywiscie
niektorzy (taki jest ton opinii A. Knight, biografki Berii) mowia, ze w
koncu Sudoplatow byl <> (te 15 lat) i nie mozna
mu wierzyc. Inni wskazuja na szereg "rozminiec z prawda" (na przyklad
pisze Sudoplatow, ze Szillard byl w Los Alamos, podczas gdy go tam nie
bylo).  Do tej kategorii zaliczyc nalezy recenzje T. Powersa w <>, filarze wschodniego naukowego establishmentu
liberalnego (<>, vol. XLI, nr 11, z data 9
czerwca 1994). Podobnie obwinieniom o zdrade J. Roberta Oppenheimera
poswiecil artykul w tym samym pismie G. Kennan, slynny autor strategii
Stanow Zjednoczonych wobec Zwiazku Radzieckiego (<>, vol. XLI, nr 12, z data 23 czerwca br.) Inni jeszcze (np.
profesor A. Ulam w <> (to zupelnie inna
publikacja) widza w tych wspomnieniach  jeden z wazniejszych tekstow
rzucajacych swiatlo na historie Rosji w latach dyktatury Stalina. Wywiad
rosyjski opublikowal komunikat, w ktorym stwierdza, ze wielcy fizycy
bezposrednio nie dostarczali raportow (<>, 6 maja br.).
Bardzo slabe to zaprzeczenie.  "Zdrada fizykow" bedzie na pewno dlugo
jeszcze dyskutowana.

Przy okazji spraw atomowych dowiadujemy sie tez o wywiadzie radzieckim w
Stanach Zjednoczonych. Sudoplatow pisze o wielkich  wydarzeniach, ktore
mialy wplyw na cala powojenna historie USA. Wspomina o sprawie Hissa
(dzieki ktorej wyplynal na szerokie wody Nixon) i sprawie Rosenbergow.
Jesli wierzyc Sudoplatowowi, "grube ryby" nie wpadly - jak zawsze
zaplacily plotki.

Druga, mniejsza, ale tez wazna sprawa, to kwestia morderstwa Kirowa.
Wielu kremlinologow (jest to nawet przewazajaca opinia wsrod
specjalistow) twierdzi, ze to Stalin kazal zamordowac Kirowa. Sudoplatow
wysmiewa standardowe argumenty (na przyklad, ze morderca, niejaki
Nikolajew, nie mogl sie dostac do Instytutu Smolnego bez pomocy z
zewnatrz. Najwyrazniej kazdy czlonek partii mogl sie dostac tam za
okazaniem legitymacji. Kirow (jesli wierzyc Sudoplatowowi i jego zonie z
departamentu kultury) lubil niewiasty bardziej niz na to pozwalala
"moralnosc komunistyczna". Dalej juz wszystkim zalezalo, by o tym nie
mowic, kazdemu z innej przyczyny. Ci (np. R. Conquest), ktorzy budowali
na morderstwie Kirowa fantastyczne hipotezy, beda musieli zrewidowac swe
poglady.

Trzecia istotna sprawa to rola Berii po smierci Stalina. Sudoplatow
twierdzi, ze Beria byl autorem pierwszych krokow liberalizacyjnych.
Wlasciwie nalezy odczytywac to co pisze w ten sposob, ze bez wzgledu kto
bylby dziedzicem Stalina, polityka permanentnego terroru musiala sie
skonczyc. Ciekawa to hipoteza i historycy beda mieli nad czym
dyskutowac.

Jest w ksiazce Sudoplatowa szereg polonikow (np. sprawa ksiecia
Radziwilla, ktory mial byc "agentem do wywierania wplywu".)
Przedrukowany jest tez list Berii do Stalina, bedacy bezposrednia
przyczyna mordow w Katyniu, Kalininie i Charkowie. Tym niemniej
Sudoplatow (przynajmniej sam tak mowi) sprawami polskimi sie nie
zajmowal.

Czytelnik znajdzie jeszcze wiele innych waznych informacji - na
przyklad o losach Raoula Wallenberga, o tajnym gabinecie trucizn, o
prezydencie Beneszu jako radzieckim agencie, o penetracji emigracji
rosyjskiej i wielu innych sprawach.

W sumie ciekawa i wazna ksiazka. Warta przeczytania i refleksji.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Trzy grosze korektora dyzurnego. Sudoplatow zostal zrehabilitowany we
wrzesniu 1992, wiec juz grubo ponad rok od przejecia wladzy przez
Jelcyna. To juz nie byl ZSRR... Wierzyc sie nie chce, wydaje sie, ze ma
on ciagle haka na ludzi z aktualnego swiecznika, gdyz tak honorowac
zawodowego morderce na zimno chyba sie nie da!

Nie wiem jak w USA, ale we Francji po pierwszym entuzjazmie dla
odkrywczosci Sudoplatowa, dziennikarze coraz czesciej widza to co <> - kiepski kryminal. Wypunktowuje sie, ze podczas
krytycznego okresu 1941-1945 Sudoplatow nie mial *nic* wspolnego z
bronia jadrowa i najpewniej nie posiadal dostepu do krytycznych
<>; ze "zapomnial" Leonida Kwasikowa, znanego szpiega, za to
uczepil sie owych Bogu ducha winnych znanych fizykow, ktorzy - na pewno
i Bohr i Fermi, byli tak inwigilowani, iz trudno przypuszczac, ze mieli
jakiekolwiek szanse na flirt z Sowietami. 

Wedlug znacznej liczby fizykow jadrowych "sekret" bomby to w znacznym
stopniu humbug - przeszkoda nie byl brak jakichs wspanialych diagramow
na mikrofilmie, lecz brak nalezytej infrastruktury technologicznej.
Modele z Hiroszimy, czy Nagasaki roznily sie znacznie od schematu z Los
Alamos i nigdy nie byly testowane. Zadzialaly od razu. Dlatego Irak, a
teraz Korea Polnocna stanowia realne zagrozenia. Brytyjczycy, ktorzy
mieli lepsza dokumentacje, ale mniej pieniedzy na zbrojenia, swoja bron
jadrowa uzyskali w kilka lat po ZSRR. 

Moze jest to i wazna ksiazka. A moze ciezka kpina starego KGBeka z
latwowiernosci zachodniego rynku czytelniczego i zlotonosna kura. Kto to
wie? Jurek K_uk. 

________________________________________________________________________

"Gazeta Wyborcza", 14.03.1994, zanotowal J. K_ek

Krzysztof Rutkowski


                          INSTRUMENT MELOMANA
                          ===================

Z Piotrem Kaminskim, wspolautorem najwiekszego na swiecie 
przewodnika po plytach kompaktowych z muzyka klasyczna, rozmawia
Krzysztof Rutkowski.

*Ponad 10 tys. nagran. Najdluzsza lista kompozytorow.  Najbardziej
szczegolowa lista utworow. W wydawnictwie Fayard ukazala sie arcygruba
ksiazka <>, autorstwa
Jean-Charlesa Hoffele i Piotra Kaminskiego. Jest najobszerniejszym na
swiecie przewodnikiem po plytach kompaktowych z muzyka klasyczna. We
Francji w dwa miesiace sprzedano juz 10 tys. egzemplarzy. Autorzy
prowadza rozmowy w sprawie wydania polskiej edycji przewodnika.*


- Czytajac Wasz przewodnik chce sie natychmiast sluchac muzyki. Kto
wpadl na pomysl, zeby go napisac?

- Zbiegly sie tu interesy wydawnictwa i nasza wspolna milosc do plyt.
Fayard wydaje od lat serie popularnych monografii przewodnikow
muzycznych poswieconych muzyce symfonicznej, kameralnej, fortepianowej
itp. Czytelnicy tej serii, noszacej tytul <>
("Niezbedniki"), domagali sie do pewnego czasu, by kazdy taki przewodnik
byl uzupelniony dyskografia. Zamiast tego zrobilismy wiec osobna ksiazke
do tej wlasnie serii. Byla ona rzeczywiscie niezbedna, gdyz na rynku
ukazuje sie miesiecznie 400, 500, czasami 600 nowych plyt kompaktowych.
Chcielismy wiec zrobic cos pozytecznego, i to dla kazdego, od debiutanta
do wytrawnego kolekcjonera.

- Jakie zalozenia Wam przyswiecaly?

- Mowiac wzniosle, chcielismy dac czytelnikom instrument muzycznej
wolnosci. Nie prowadzimy nikogo za raczke, niczego nie narzucamy.
Pragniemy tylko wykorzystac nasze wieloletnie doswiadczenie w obcowaniu
z plytami i ulatwic melomanom poruszanie sie w tym gaszczu. 

Uprzedzamy, ze - jak wszyscy ludzie - mamy indywidualne gusta, ktorych
nikt nie musi podzielac. Kazdy czytelnik i sluchacz musi sam sprawdzic,
co mu sie podoba, a co nie.

Przy kilku najwiekszych kompozycjach sugerujemy na wstepie pare nagran
pod haslem "pierwsze kroki", zeby zupelny debiutant mogl po prostu
sprawdzic, jak to brzmi, czy ten caly Bach czy Beethoven w ogole go
lechce. Potem przechodzimy do sedna sprawy, sonata po sonacie, symfonia
po symfonii.

Wybieramy - rzecz prosta, arbitralnie - pierwsze, mozliwie najlepsze,
najbardziej reprezentatywne nagranie jakiegos utworu, bo od czegos
trzeba zaczac. Nastepne na liscie ma zas za zadanie mozliwie szybko
zaklocic obraz tego pierwszego i ocalic melomana od dosc powszechnego
nieporozumienia: ze mu sie utwor pomyli z interpretacja, Mozart z
Karajanem. Zalecamy wiec, zeby - zamiast kupic szybko jakas inna
symfonie Beethovena - zainwestowac raczej w jakies drugie, mozliwie
ostro skontrastowane wykonanie tej samej symfonii i sluchac na przemian
jednego i drugiego, w penym sensie jednego przeciw drugiemu. Nazwalismy
to "zasada lustra": obie interpretacje przegladaja sie w sobie nawzajem.
Bardzo jestem dumny z "pierwszych krokow" i "zasady lustra", bo to moje
dzieci!

- Jak sie robi taki przewodnik?

- Pracowalismy nad nim dzien i noc przez dziewiec miesiecy, a przedtem
jeszcze pare dziesiatkow lat... Ale i tak musielismy sluchac
kilkunastu plyt dziennie. Co wiecej, wzielismy pod uwage wylacznie plyty
dostepne, to jest takie, ktore oficjalnie figuruja w katalogach wydawcow
i dystrybutorow. Sytuacja na rynku zmienia sie oczywiscie bez przerwy,
stad koniecznosc regularnych reedycji naszej ksiazki. Nad wydaniem 1995
juz pracujemy, ukaze sie w listopadzie - i tak w kolko, do konca zycia,
jesli czytelnicy dopisza. Najbardziej zdumiewajace, ze wciaz jeszcze
udaje mi sie sluchac muzyki bez obrzydzenia.

- Czy Wasz przewodnik moze sie przydac Polakom?

- Naturalnie, prowadzimy nawet wstepne rozmowy w sprawie polskiej
edycji, oczywiscie w rozsadniejszych rozmiarach. Ale nawet wersja
francuska bedzie zrozumiala dla nie znajacych tego jezyka, gdyz
stosujemy piktogramy: gwiazdki oznaczaja wartosc artystyczna, mikrofony
- jakosc techniczna, gramofon z tuba - nagranie historyczne,
swinko-skarbonke - plyte przeceniona.

Problem w tym, ze polski rynek kompaktowy jest juz wprawdzie bardzo
bogaty, ale dosc przypadkowy i chaotyczny. Dlatego taki przewodnik
funkcjonowac musi tu odwrotnie niz we Francji. W Paryzu idziesz do
sklepu z plyta wybrana z naszej porady i albo ja dostajesz do reki, albo
sprzedawca ci ja zamawia. W Polsce bedzie mozna wyciagnac plyte w polki,
a potem sprawdzic, jak sie o niej Hoffele i Kaminski wyrazaja.

Ryzyka calkiem wyeliminowac nie sposob, ale jak sie komu polecona przez
nas plyta nie spodoba, niech ja odstapi koledze, on ma inna chemie mozgu
i moze sie w niej zakochac.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Piotr Kaminski, dziennikarz radiowy i gazetowy, tlumacz Geneta, Becketta
i Chandlera. Wspolpracowal w roku 1981 z Romanem Polanskim przy
"Amadeuszu" Petera Shaffera w warszawskim Teatrze na Woli i paryskim
Theatre Marigny. Od grudnia 1981 mieszka w Paryzu. Jest dziennikarzem
RFI, realizuje audycje dla radia France-Musique. W Polsce czytac go
mozna w <>, uslyszec w II i III programie Polskiego
Radia.

____________________________________________________________________

Jolanta Stouten, Magda Michnik 

                     STAROPOLSKIE OBRZEDY SOBOTKOWE
                     ==============================


      *Ach gwiezdna, wonna swietojanska
       Ciemno-zielona noc slowianska*

       (Julian Tuwim - <>
        ze zbioru <>)

Prastary, staropolski zwyczaj palenia ogni swietojanskich i sobotki
bardzo przypomina starogreckie swieto Hydrophoriow (noszenia wody)
przypadajace na astronomiczne zrownanie dnia z noca. W tym dniu kobiety
greckie oczyszczaly zrodla, ozdabialy je kolorowymi wiencami i rzucaly
roznobarwne wience do rzek, by zapewnic sobie przychylnosc drobnych
duszkow i demonow rzecznych. Po zachodzie Slonca w sasiedztwie zrodel
rozniecaly ogniska by pobiesiadowac przy spiewie wesolych i skocznych
piosenek.

Slowianskie uroczystosci swietojanskie obchodzone w najkrotsza noc w
roku (w czasie przesilenia slonecznego) zwane czesto kupalnocka lub
krotko sobotka byly schrystianizowana forma staroslowianskiego obrzedu
poganskiego wywodzacego sie z kultu wody i ognia. Jednym z glownych
bostw kultu byl Kupala - staroslowianski bog bogactwa. Kupala mial
zapewniac ludziom zdrowie, urodzaj i dobrobyt. Nazwa sobotka wziela sie
stad, ze zapracowany w letni dzien powszedni lud, wybieral zwykle
sobotni wieczor na uroczystosci koscielne, rodzinne i wspolne biesiady.

Wczesnym rankiem w wigilie sw. Jana kobiety i dziewczeta wychodzily na
laki i do lasu by uzbierac narecza pachnacych ziol i kwiatow. Po
obeschnieciu rosy siadaly na brzegu rzeki i spiewajac plotly piekne,
kolorowe wianki z kwiatow. Ukladaly je wokol miejsca, w ktorym wieczorem
mial zaplonac sobotkowy ogien.

   Gdy Slonce Raka zagrzewa,
   A slowik wiecej nie spiewa,
   Sobotke, jako czas niesie,
   Zapalono w Czarnym Lesie.
   (...)

   Siedli wszyscy na murawie,
   Potem wstalo 6 par prawie,
   Dziewek jednako ubranych,
   I belica przepasanych.
   (...)

   Tak to matki nam podaly,
   Same takze z drugich mialy,
   Ze na dzien sw. Jana,
   Zawzdy sobotka palana.

Tak o sobotce pisal poeta z Czarnolasu Jan Kochanowski, w <>:

Po zachodzie Slonca, zwykle chlopcy lub czesto same dziewczeta,
rozniecali starym zwyczajem przez potarcie dwoch drewienek swietojanski
ogien. Z zapalonymi od ognia pochodniami, chlopcy obchodzili miedzami
pola uprawne i laki grajac i spiewajac swawolne piosenki. Z oddali
wygladali jak bledne ogniki, tancujace w ciemnosci nocy. W tym czasie
wokol ognia swietojanskiego gromadzily sie dziewczeta. Spiewajac i
tanczac wrzucaly do ogniska po galazce z kazdego z zebranych rankiem
ziol. Wokol ogniska i po okolicy unosil sie niespotykany, magiczny
zapach palonych ziol. W ten sposob czarodziejska moc ziol miala uchronic
wszystkich mieszkancow wsi od skutkow dzialania "Zlego".

Spiewajace i tanczace wokol falujacego ogniska dziewczeta, ubrane w
rytualne biale suknie i przepasane magicznym zielem bylica (piolunem),
przedstawialy niezapomniany widok na ciemnym tle nocy. Buchajacy ogien
wyolbrzymial i wyginal szybko poruszajace sie ich cienie. Radosny spiew
dziewczat i won palonych ziol roznoszaca sie po okolicy zwabialy
powracajacych z obchodu chlopcow. Przy ognisku chlopcy popisywali sie
przed dziewczetami skokami przez ogien, zrecznoscia i tancami. Co
bardziej niecierpliwy usilowal skrasc wianek z glowy upodobanej sobie
dziewczyny.  Smiechom, krzykom i piskom nie bylo konca. Radosc, smiech i
wesola zabawa sobotkowa mlodziezy wywabiala z domow rowniez i starszych
mieszkancow wioski.

Przed polnoca rozpoczynaly sie wrozby. Dla wrozby zamazpojscia
dziewczeta zdejmowaly z glow wianki i puszczaly je w nurt rzeki przy
skocznych spiewach gospodyn:

   Zbierz sie synu, wsiadaj w krype,
   Nie na pogrzeb, nie na stype,
   Poplyniemy dzisiaj z woda,
   Lecz na wielkie wiankow swieto.

i dalej:

   Pluszcza lodzie, plyna wianki -
   I nie jedno serce bije,
   I nie jedno stanie w szranki,
   Co sie na dnie duszy kryje.


Chlopcy, przy wtorze smiechow, piskow i wrzaskow  w pospiechu wskakiwali
w stojace na brzegu rzeki zwinne lodeczki i czolna. Uganiajac sie po
falach wylapywali z wody wianki. Z brzegu rzeki dochodzily ich glosne
modlitwy, krzyki, zaklecia i smiech dziewczat. A bylo sie o co modlic.
Ta, ktorej wianek zostal wydarty zdradzieckiej rzece miala jeszcze tego
samego roku wyjsc za maz. A czekaly na plynace woda wianki rozne niemile
przeszkody: niekiedy zdradziecki prad porwal wianek i uniosl go az do
morza, inny zas osiadl na mieliznie, a jeszcze inny szybki wir poniosl w
glebiny. Dlatego, co sprytniejsze dziewczeta ustawialy w wianku plonace
luczywa by latwiej bylo je chlopcom odnalezc i pochwycic w ciemnosciach
nocy.

O polnocy co odwazniejsi mlodziency zapuszczali sie w gestwine lesna w
poszukiwaniu czarodziejskiego kwiatu paproci. Powiadano, ze ten kto
posiadzie czarodziejski kwiat, ten ujrzy nieprzebrane skarby ukryte w
ziemi, ktore szatan pilnie strzeze przed ludzmi. Pozna tez mowe zwierzat
i ptakow, oraz pozna przyszlosc swoja i innych. Kwiat ten zakwita tylko
raz w roku, w swietojanska noc na krotka chwile. Nielatwo go jednak
zdobyc, poniewaz strzega go zlych duchow moce. Latwo go natomiast
dostrzec. Kwiat lsni zloto-srebrnym blaskiem, jak spadajaca z nieba
gwiazda, zawieszona pod wierzcholkiem paproci. Biada jednak smialkowi,
ktory wyciagnalby reke by go zerwac. Najdrobniejszy ruch reki budzi
uspione zle moce strzegace czarodziejskiego kwiatu. Nagle powietrze
zaczyna wirowac, slychac wokol dzika wrzawe i przerazliwy smiech
szatanow. Niebo grzmi i jasnieje ogniem blyskawic. Po chwili ziemia
rozstepuje sie i przed smialkiem pojawia sie sam diabel w swojej
najbardziej odstraszajacej postaci. Wokol niego swoj szalony taniec
odprawiaja jadowite weze i inne nieziemskie potwory. Kiedy jednak
wszystkie zle moce nie zdolaja odstraszyc smialka, wszystko nagle wokol
ucicha. Niebo rozpogadza sie i ksiezyc oswietla smialkowi droge
powrotna. Kwiat jest jego, ale biada niedawnemu szczesciarzowi jezeli w
drodze powrotnej wypuscilby kwiat z reki. Natychmiast pojawia sie przed
nim piekna boginka lesna z lsniacym kwiatem paproci w dloni. Gestem
zacheca by szedl za nia. Prowadzi go w niedostepne ostepy lesne, by tam
zniknac w ciemnosciach. Mlodzieniec z przerazenia traci pamiec o swojej
przeszlosci i miejscach ukrytych w ziemi skarbow. Trudno mu znalezc
droge powrotna do domu.

Poganskie swieto sobotki odprawiane najczesciej w wigilie sw. Jana, choc
czasem rowniez w Zielone Swiatki (w zaleznosci od regionu) bylo zaciekle
tepione przez kler i kosciol. W statutach biskupow polskich z XIV wieku
czytamy, ze ksieza powinni zakazywac ludowi tancow nocnych i biesiad
urzadzanych w soboty przed sw. Janem Chrzcicielem. Kilkadziesiat lat
pozniejszy statut Synodu Krakowskiego z 1408 roku, zakazuje zwyczaju
tego uwazanego za jeszcze poganski.

Uroczystosci sobotkowych zakazuja rowniez panujacy monarchowie. I tak
Kazimierz Jagiellonczyk na zadanie opata benedyktynow swietokrzyskich w
roku 1468 zakazuje odprawiania przez okoliczna ludnosc poganskich
sobotek na Lysej Gorze. Nie koniec na tym. W XVIII wieku krol August III
ponownie surowo zakazuje odprawiania sobotek w miastach i wsiach
krolestwa z powodu zwiekszonej liczby pozarow w tym dniu i poparzen
osob, ktore skaczac naprzeciw siebie przez ogien niekiedy wen wpadaly.

Zadne zakazy i nakazy wladz koscielnych i swieckich nie byly w mocy
zwyczaju tego wykorzenic. W roku 1852 ksiadz Zaleski z Kobylina zagrozil
klatwa kazdemu, kto chcialby w takim poganskim zwyczaju uczestniczyc.

W dobie obecnej zwyczaj ten zdaje sie przezywac swoj renesans. Mlodziez
szkolna i akademicka zbiera sie 23 czerwca nad brzegami rzek by puszczac
kolorowe wianki z lampionami na wode w rytm muzyki rokowej.
\medno
Bibliografia:

1. J. Keller, W. Kotanski, Z. Poniatowski, W. Tyloch, B. Kupis,
   <>, ISKRY, Warszawa 1968.
2. I. Gilewska, <>, Wroclaw 1967.
3. Z. Gloger,  <>, Warszawa
   1986.
4. A. Gieysztor, <>, Warszawa 1986.
5. K.W. Wojcicki, <>, PIW 1974.
6. J.I. Kraszewski, <>, Warszawa 1985.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Trzy grosze swintucha dyzurnego. Obrzedy i festyny o podobnym
charakterze sa stare jak cywilizacja, a pewnie grubo starsze. Ich
warianty mozna spotkac we wszystkich kulturach swiata. Zawsze
towarzyszyla im wyjatkowo wzmozona aktywnosc erotyczna mlodziezy. Seks
stanowil nieodlaczny, ba, czesto podstawowy element owej gry ludowej. A
u nas w Polsce, psiakosc, nic a nic! Jak dziewczyna byla sprytna, to
jedynym jej pomyslem bylo wlozenie luczywa do wianka. Czysta perwersja!
Dziewczyny ogien rozniecaly przez pocieranie dwoch drewienek? Hm. Mozna
i tak... Czy ktoras z Czytelniczek probowala? Pewnie dlatego Kosciol
tego nie lubil. I ja popieram to krytyczne stanowisko. Puszczanie
lampionow na wode? Phi! To po to przez tyle lat walczylismy z rezimem?!
Jurek K_uk.

_______________________________________________________________________


                           LISTY DO REDAKCJI
                           =================

Dwa pierwsze listy dotycza polemiki na temat klopotow jakie ma
szkolnictwo wyzsze i nauka w starciu z "prawdziwym zyciem". Dla
przypomnienia, dyskusje rozpoczal Jacek Walicki swym "paszkwilem",
nastepny byl glos Jurka Karczmarczuka w "Spojrzeniach" nr 103.

                                 * * *

Jacek Walicki 

Gdy Akademia dziala jakby nie miala celu, to zewnetrzne sily domagaja
sie regulacji. Ja regulacji sie nie domagam ale samoanalizy: jaki jest
cel Akademii? Tak dlugo jak bedzie niejasny, wewnetrznie sprzeczny
(nauczanie <> badania) itp., tak dlugo Akademia bedzie bezbronnie
wystawiona na ujadanie i utyskiwanie. Takie jak moje. Akademia, i Moj
Szanowny Krytyk Jurek Karczmarczuk, nie powinni tego ujadania
interpretowac jako chec zamordystycznej kontroli, tylko jako naklonienie
do ustalenia jasnych, realnych i mierzalnych celow. Oczywiscie psy
szczekaja a Akademia kroczy dostojnie dalej...

                                                         Jacek Walicki

                                 * * *
Aleksander Matejko 

*Aleksander Matejko jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu  Alberty;
do 1968 roku w Uniwersytecie Warszawskim. Ochotnik CESO w Polsce w
latach 1993 i 1994.*

W zwiazku z artykulem Jurka Karczmarczuka w ostatnim numerze "Spojrzen"
[nr 103] przedstawiam nastepujace uwagi:

a) Droga do samodzielnosci akademickiej w polskiej nauce jest stanowczo
zbyt wydluzona. Wieloletnie podporzadkowywanie sie urzedowym opiekunom z
koniecznosci wplynelo ujemnie na samodzielnosc, zmusilo do
kunktatorstwa, do podlizywania sie osobom wplywowym, doprowadzilo do
wyzysku naukowych "czeladnikow" przez ich "mistrzow", wrecz
uniemozliwilo wydobycie sie z marnej przecietnosci. W systemie PRL/ZSRR
to dlugotrwale "czeladnictwo" mialo sens z punktu widzenia wladzy i klik
rzadzacych nauka, ktorym zalezalo przede wszystkim na zdyscyplinowaniu
"czeladnikow" i na dyktacie ideologicznym (jak nie bedziesz lojalny, to
nie awansujemy ciebie!). Trzymanie sie dotychczasowych wzorow w tym
wzgledzie moze byc tylko w interesie tych, ktorzy w dobie PRL dopchali
sie do czolowych stanowisk i chca pozostac na nich jak najdluzej.

b) marna przecietnosc i marnotrawstwo zagniezdzily sie w instytucjach
naukowych, i na to nie ma innego skutecznego sposobu jak wolny rynek i
konkurencja. Placowki zarowno dydaktyczne jak i naukowo-badawcze musza
ubiegac sie o fundusze na zasadzie uczestnictwa w przetargu na to, co
kto lepiej i taniej zrobi. Podtrzymywanie finansowe jakichkolwiek
instytucji akademickich bez ogladania sie na wyniki wymagaloby
finansowego worka bez dna. Cala rzecz w tym, ze w ocenianiu wciaz
jeszcze bierze sie pod uwage wyniki nad wyraz watpliwe. Mozna na
przyklad na uczelni byc fatalnym dydaktykiem, a jednoczesnie w ogolnych
ocenach wypadac co najmniej niezle. Kontrola efektywnosci instytucji
akademickich jest jeszcze ciagle wysoce niedoskonala. Dlaczego tak sie
dzieje, to jest osobna sprawa zwiazana z biurokratyzacja instytucji
rzadowych na kazdym szczeblu - kto w istocie interesuje sie rozpoznaniem
prawdziwej sytuacji w odgornie kontrolowanych uczelniach?

c) ocenianie wartosci pracy akademickiej (<>) jest w
Polsce bardzo niedoskonale, o czym swiadczy chocby wielkie zaniedbanie
recenzji prac naukowych w czasopismach fachowych, dotkliwie dajace sie
we znaki w szeregu dziedzinach. Jak sam przekonalem sie, oczekuje sie
pisania laurek a nie rzetelnej choc zyczliwej krytyki. Ludzie nauki
obrazaja sie, jesli wytknie sie im jakies niedostatki. Pod tym wzgledem
nawet prasa tygodniowa jest rzetelniejsza anizeli pisma fachowe.
Wystarczylo by chocby przeniesc na grunt polski doswiadczenia i wzory
uczelni polnocnoamerykanskich, a juz sytuacja poprawilaby sie. Sam
parokrotnie probowalem w Polsce oglosic publikacje poswiecone tym
zagadnieniom (juz w latach szescdziesiatych wydalem w Polsce ksiazki
poswiecone m.in. ocenie pracownikow), ale nie bylo rzetelnego
zainteresowania. Moja praca <>, mimo ze juz
zlozona na komputerze polskim, nie znajduje jak dotad wydawcy, a
przeciez, jak mi sie wydaje, wlasnie ta dziedzina jest w Polsce
postkomunistycznej wyjatkowo wazna, bo przeciez co jak co, ale
demokratyczny styl zarzadzania i gospodarki kadrowej nie mogl rozwinac
sie w warunkach PRL-u. Gdzie jak gdzie, ale wlasnie w wyzszych
uczelniach i placowkach badawczych pogodzenie sprawnego kierownictwa z
autentycznym demokratyzmem jest sprawa wprost wyjatkowej wagi. Nie
chodzi o to, aby organa zwiazkowo-samorzadowe darly koty z dyrekcjami,
ale aby instytucje przestaly byc zle zarzadzanymi folwarkami, z ktorych
zarzadcy czerpia osobiste zyski, korzystajac z biernosci podwladnych,
ktorzy narzekaja tylko cichaczem, bo boja sie narazic wielmozom.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Jako osoba polemizujaca z Jackiem Walickim chcialbym Mu oswiadczyc na
razie, ze doszukiwanie sie celu szkolnictwa wyzszego przypomina mi nieco
poszukiwanie celu samego zycia. Panu Matejce chcialbym uprzejmie
przekazac, ze sie z Nim, a raczej z jego diagnozami polskich patologii
nie zgadzam, uwazam, ze wyjasnianie ich komunistycznymi ukladzikami jest
trudno akceptowalnym uproszczeniem, ale wiecej napisze w jesieni. Jako
czlonek redakcji Spojrzen z nadzieja oczekuje na dalsze glosy. Jurek
K_uk.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Tomek Sendyka 

Szanowna Redakcjo, 

Dziekuje Kostkowi za przedstawienie nam greckiego punktu widzenia na 
te sprawe. Mam w grupie Greka Cypryjskiego, Greka Wlasciwego (z Aten) 
i Serba Belgradzkiego, wiec w tematyce rejonu jestem jak na
niebalkanczyka dosc biegly. Czasem jak usiluje cos wymyslec
sensownego w jednej z lokalnych kwestii, to Serb i Grek Wlasciwy patrza
na mnie, smieja sie z lekkim politowaniem i mowia mi "Oj chlopie, ty
nie znasz Balkanow...".

No wlasnie, na tym to wszystko polega - ja nie znam Balkanow i nikt z
poza Balkanow ich tez tak naprawde nie zna.  Nie mam encyklopedycznej
wiedzy  gdzie kto kogo i w jakim celu, i w odwet za co i za pomoca
jakich srodkow wyprawil na pastwiska niebieskie, a przez trzy tysiace
lat historii to sie tam niezle tego nazbieralo.  Ale pojawia mi sie
smiala mysl: czy aby te setki faktow, mimo ze sa zapisane krwia na
sumieniach w sercach Balkanczykow sa aby potrzebne do rozwiazania
obecnych problemow?  

Zastanowilo mnie to porownanie do Slaska ze stolica w Dreznie. Na tyle
na ile znam sie na tym zakatku swiata, to wydaje mi sie, ze rozpadla sie
Jugoslawia, a nie Turcja, i ulozylem sobie wlasne porownanie. Co by
bylo, gdyby Czechoslowacja rozpadla sie na wiecej kawalkow, albo Ukraina
Zakarpacka (do 1939 roku bylo nie bylo Czechoslowacja) uznala sie za
niezalezna, nazwala sie powiedzmy Galicja, i na fladze umiescila sobie,
powiedzmy, nawet Rodlo. Czy by mi to stanowilo? Nie. Czy stanowiloby
Polakom?  Nie wiem, sadze ze tak naprawde nie, ale znalazloby sie kilku,
ktorzy sprawe by rozdmuchali. Czy w jakis sposob Galicja Zakarpacka ze
stolica bodajze w Mukaczewie stanowilaby jakiekolwiek zagrozenie dla
interesow Polski?  Nie, ale tak mozna by pograc narodowymi skrzypcami,
ze mozna by z tego zrobic nie tylko druga Macedonie, ale wrecz druga
Bosnie i Hercegowine. Da sie! Tylko po co?

I jezeli ktos moze spokojnie podejsc do spraw Balkanskich, to nie
Albania, Serbia, Macedonia, Fyrom, Bulgaria, tylko Czlonek Zjednoczonej
Europy - Grecja. Zaden inny kraj w okolicy nie jest po prostu w stanie
wybic sie ponad trzy tysiace lat krwi, ale Grecja *tak*, nie tylko jest
w stanie, ale i ma taki moralny obowiazek. Wszyscy ludzie, ktorzy nie sa
zaangazowani uczuciowo w Balkany patrza na to jak na bezsensowna jatke,
ale dla kazdej strony w tym garnku ich racja jest jedyna nienaruszalna,
i godna walki. Jedyna droga rozwiazania tego konfliktu jest zobaczenie
go z boku, z gory, tak jak widzi go bezstronny obserwator. I dlatego
moje oczy w tej czesci swiata spogladaja na Grecje. <>
- trudno, jak sie jest czescia Wspolnoty, to mozna porozmawiac i
*pomoc* malej niespojnej Macedonii w jej chwilowych klopotach zarowno
gospodarczych jak i "emocjonalnych", a nie bawic sie w blokady. 
Przeczytalem artykul Kostka - Grecja *ma racje*. No i co z tego? Racje
ma tez Macedonia-FYROM-Slawomacedonia, Serbia, Chorwacja, Bosnia...\
Tylko, ze Grecja jest czlonkiem EWG, a nie bobasem w piaskownicy
historii jak Slawomacedonia-FYROM. I dlatego Grecja moze nadawac ton tej
dyspucie, a nie sypac w piaskiem w oczy jakimis blokadami. Ale jak to
mowia swiatli Balkanczycy z mojej grupy "... Oj Tomasz, ty niewiele
rozumiesz, to sa Balkany, tam logika nie dziala...".

________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".

 ____________________________koniec numeru 106__________________________