______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 18.11.1994          ISSN 1067-4020             nr 112
_______________________________________________________________________

W numerze:

      Emil Orzechowski - Zamienic wyspy na archipelagi
  Tadeusz K. Gierymski - Oboz Swietochlowice
           Janusz Mika - Wiadomosci z buszu
  Tadeusz K. Gierymski - Sir Karl Popper, 1902-1994
         Michal Ogorek - Mister O'Goreck korzysta z zaproszenia

_______________________________________________________________________

Drodzy Panstwo, idziemy z duchem czasu (choc nieco wzgledem niego
spoznieni) i uruchomilismy serwera WWW na  naszym komputerze
(http://k-vector.chem.washington.edu). Prosimy nie oczekiwac tam cudow;
nie mamy czasu na nic <>. W szczegolnosci nie jest jeszcze
postanowione, czy powstanie wersja HTML <>. Ale czytanie
numerow archiwalnych juz powinno byc duzo prostsze niz przez FTP. W
jednym z najblizszych numerow ukaze sie artykul na temat WWW

Zauwazyli Panstwo niewatpliwie, ze niniejszy numer <> ukazuje
sie tydzien po poprzednim. Wzmianka o mozliwym zamknieciu magazynu z
powodu braku materialow zaowocowala ich naglym naplywem. Autorom i
dostarczycielom jestesmy bardzo wdzieczni. Aby nadeslane artykuly sie
nadmiernie nie odlezaly, zdecydowalismy sie zaburzyc dwutygodniowy rytm.
J.K_ek
_________________________________________________________________________

Artykul ten zostal napisany w marcu br. w Buffalo, N.Y. i wyslany do
<>, ktora jednakze do dzis go nie wydrukowala. Autor
jest dr. hab. teatrologii, docentem Uniwersytetu Jagiellonskiego, w
ostatnich latach wykladal m.in. w Stanford University, University of
Connecticut, New York State University, University of Rochester, N.Y.
Byl stypendysta Fundacji Kosciuszkowskiej i Departamentu Stanu. Jest
autorem m.in. ksiazki o historii teatrow polonijnych w USA i antologii
wierszy amerykanskich poetow ku czci Modrzejewskiej. Organizowane przez
niego w Buffalo przedstawienia Jaselek i inne, gromadzily setki widzow;
zwyczaj podjely z powodzeniem inne osrodki polonijne. Laurke na temat
dzialalnosci kulturowej i spolecznej Emila Orzechowskiego, m.in. o tym,
ze jest po prostu najlepszym specjalista w Polsce od Heleny
Modrzejewskiej i nie tylko, moglbym ciagnac dlugo, bo znam go,
przyjaznie sie z nim i jego rodzina od wielu lat. Inne spojrzenie na
omawiane zagadnienie zamiescimy w jednym z nastepnych numerow. J.K_uk

 
Emil Orzechowski 

                     ZAMIENIC WYSPY NA ARCHIPELAGI
                     =============================

W magazynie <> z 31 stycznia br. ukazal sie
calokolumnowy artykul Katarzyny Bielas <>. Nadtytul
po prostu informuje: <>. Pierwszy akapit tekstu brzmi juz jednak jak dzwon bijacy na
trwoge: "Polskie placowki kulturalne za granica cierpia na permanentny
brak pieniedzy. Ich najwieksza bolaczka jest jednak brak koncepcji,
czemu i jak powinny sluzyc".

Caly artykul uzasadnia uzycie alarmistycznych tonow. Jest to w istocie
przerazliwe smutne sprawozdanie ze spotkania ekspertow od
upowszechniania polskiej kultury za granica: przedstawicieli MSZ, MKiS,
UNESCO, sejmowej Komisji Kultury z czterema dyrektorami polskich
osrodkow i instytutow kultury poza Krajem.

Sprawozdanie jest przerazliwie smutne, bo mozemy sie z niego dowiedziec,
ze tylko dzieki tytanicznym wysilkom i pomyslowosci osob prowadzacych te
placowki udaje sie od czasu do czasu cokolwiek sensownego zrobic.
Przykro jednak czytac, ze to a to stalo sie dzieki litosciwej fundacji
zagranicznej, ze cos sie tam odbylo, bo milosierni wiedenczycy wrzucaja
szylingi do zawsze glodnej skarbonki - moze jeszcze pomni faktu, ze ich
premierami i ministrami bywali galicyjscy Polacy. To, czego sie jednak
przede wszystkim dowiadujemy, to prawda, ze krol nie tylko jest nagi,
ale jakby calkiem swej krolewskosci pozbawiony. Bo jakze inaczej
interpretowac nastepujaca litanie:

a. brak pieniedzy
b. brak koncepcji po co sa instytuty kultury polskiej za granica
c. brak pomyslu jak powinny dzialac
d. brak lokali i personelu
e. brak materialow z Polski
f. brak odpowiedniego sprzetu
g. brak programow i podrecznikow nauczania jezyka polskiego
h. brak sensownych przepisow prawnych
i. brak danych na temat Polski
j. brak oferty programowej z Polski
k. brak pomyslu na to, kto Instytuty winien prowadzic


Obraz to tak pesymistyczny, ze wlasciwie nic, tylko rece opuscic, albo i
wspomniec na Norwida slowa, ze czyn za wczesnie, a mysl za pozno. Mozna
tez - jak proponuje przewodniczacy sejmowej Komisji Kultury Juliusz
Braun - powolac nowa agencje rzadowa, oczywiscie finansowana z budzetu.

Mozna jednak i inaczej, ale o tym w artykule referujacym spotkanie
ekspertow nie ma ani slowa. Mozna mianowicie wspomniec pewne
doswiadczenia miedzywojnia, i powojenne. Wspomniec ogolnoswiatowa siec
domow polskich, szkol polskich. Wspomniec doswiadczenia z wprowadzaniem
polskiej muzyki w Ameryce (najwybitniejszy mlody dyrygent pracownikiem
Konsulatu w Chicago), wspomniec sponsorowanych przez rzad polski
impresariow zagranicznych, wspomniec spektakularne akcje, jak przerwany
wybuchem wojny fantastyczny w swym poziomie zespol reprezentacyjny,
zmontowany z mysla o wystawie swiatowej. Mozna by wspomniec dziesiatki,
setki dobrych i zlych przykladow. Wspomniec, by sie na nich czegos
nauczyc. Tymczasem w artykule, a zapewne i w dyskusji referowanej, nie
znajdzie sie chocby najmniejszego sladu tej historycznej swiadomosci.
Cecha to ogolniejsza dzisiejszego zycia politycznego w Polsce -
lekcewazenie przeszlosci, odkrywanie spraw oczywistych, budowanie nowych
drog wzdluz juz istniejacych, tyle, ze zapomnianych. Mozna to zrozumiec:
nowe czasy, nowi ludzie. Mozna to zrozumiec z psychologicznego punktu
widzenia jednostek, partii politycznych - slowem z punktu widzenia
partykularnego interesu, ale nie mozna takiego stanowiska przyjac i
zaakceptowac, gdy mowimy o interesie Polski i Polakow (w tym takze tych,
co rozrzuceni po swiecie).

A gdy mowimy o upowszechnianiu kultury polskiej za granica, o takim
wlasnie obowiazku mowimy: wzgledem Polski i Polakow. Nie za wiele mamy
dobr, ktore wzbudza zainteresowanie i sympatie swiata (nie mowie o
"eksperymencie" wabienia Holendrow cena akcji Banku Slaskiego) - naleza
do nich w pierwszym rzedzie kultura, poziom edukacji, nauka. I nie ma
dla Polski wazniejszej dlugoterminowej inwestycji jak wspieranie
obecnosci kultury polskiej za granica, jak wymiana naukowa, jak wymiana
studentow. Jeden przyklad ucznia polskiej szkoly sredniej, ktory w
amerykanskim high school zostanie niemal natychmiast przyjety do
<>, wiecej wzbudzi podziwu dla Polski niz
dziesiec wystapien polskich dyplomatow. Poprzez kulture, szkoly, nauke,
odkrywaja Polske (od strony najatrakcyjniejszej) studenci koreanscy,
elita Stanford i dziesiatki studentow State University of New York. Sa
to przyklady miejsc, w ktorych wlasnie ostatnio studia polskie znacznie
sie rozwinely. Obejmuja zas one nie tylko nauke jezyka, ale i wyklady z
zakresu kultury. Co wazne niezwykle - korzystaja z nich nie tylko
studenci polonijni, ale wszyscy. Nie ze wzgledow sentymentalnych, ale
dla interesu. Bo oni wiedza, ze w Polsce dziala ponad 300 firm
amerykanskich, ze potrzebuja one specjalistow z elementarna znajomoscia
Polski, co znaczy: jezyka, kultury, historii, swiadomi, ze tylko ta
droga maja szanse dotrzec do zrozumienia mentalnosci Polaka, bez czego
nie ma sukcesu w robieniu interesow, w zarzadzaniu fabryka, w handlu.

Przywolalem tych kilka faktow, znanych mi w wiekszosci z wlasnych
obserwacji, by wskazac na trzy problemy, znow jakby niezauwazalne dla
dyskutujacych o upowszechnianiu kultury polskiej za granica. Te trzy
problemy to:


a). Rozumienie kultury, ktore musi byc dostosowane do oczekiwan
odbiorcow. Nie moze to byc wylacznie kultura "wysoka" (co zdaje sie
sugerowac dyskusja w Gazecie Wyborczej), ale takze i kultura zycia
codziennego. Dla Amerykanina rownie atrakcyjny moze byc polski plakat,
jak polska kuchnia, film jak i moda, muzyka jak i miod pitny. Trzeba mu
tego dostarczyc w rozumnych proporcjach. Zainteresowac go, wciagnac w
swoj krag, a za tym pojda i pieniadze. Pieniadze nie wyzebrane, ale
przez klientow instytutu polskiego wymuszone - z fundacji, lokalnych
budzetow, itp., oczywiscie pod warunkiem, ze miejscowe galerie,
filharmonie itp. dostrzega swoj interes w prowadzeniu wspolnych z
Polakami akcji. Pod warunkiem, ze polska oferta bedzie adresowana m.in.
do odbiorcy o korzeniach w ziemi polskiej tkwiacych, a niekoniecznie
czystej krwi Polaka. I znow na podstawie wlasnych doswiadczen moge wrecz
dobitnie stwierdzic, ze takie szerokie rozumienie "polskosci" budzi nie
tylko zaciekawienie, ale i szacunek.

b). Uswiadomienie sobie faktu, ze nad upowszechnianiem polskosci po
swiecie pracuja nie tylko urzednicy MSZ czy MKiS, ale i cale rzesze
wykladowcow letnich szkol kultury i jezyka, lektorzy i zapraszani na
wyklady pracownicy nauki, otwiera niezmiernie szerokie zaplecze kadrowe,
nie wspominajac juz o bogactwie doswiadczen. Szczegolnie lektorzy
(bedacy zwykle i wykladowcami) maja tu specjalne zaslugi. To oni sa
najczesciej pionierskimi propagatorami polskosci, a z koniecznosci czyms
w rodzaju jednoosobowych instytutow kultury polskiej. Zwykle znaja
dobrze srodowisko, historie spolecznosci, w ktorych pracuja, nie
wspominajac juz o tak oczywistej sprawie, jak jezyk. Gdyby biadajacy nad
brakiem kadr, pomyslow itd. dla instytutow kultury polskiej za granica
zechcieli istnienie tej rzeszy kompetentnych osob zauwazyc, problem
zniknalby od razu. I bez ryzyka popelnienia bledu, bo efekty (tez
organizacyjne) ich pracy latwo ocenic. Zniknalby rowniez problem
programow i podrecznikow do nauki jezyka polskiego, bo jednych i drugich
jest pod dostatkiem, jeno trzeba wiedziec gdzie ich szukac i jak je
wykorzystywac.

c). Sprawa wymiany uczniow i studentow staje sie niezwykle wazna dla
procesu oswajania swiata dla Polski; stoi tez w bezposredniej bliskosci
zagadnien kultury. Poprzez konfrontacje wartosci kultur mlodziezowych,
stylu bycia, stosunek do nauki itd. Na marginesie warto dodac, ze szansa
nauki przez jakis czas za granica moze byc najlepszym antidotum na jedna
z najwiekszych chorob narodowych - chec emigracji z Polski. Pisze to na
podstawie wielu rozmow z malolatami i studentami, dla ktorych "Ameryka
zostala w pore odkryta". Wzieli z niej co mogli najlepszego i juz ich
swym blichtrem nie mami; znajomosc angielskiego, komputerow i w ogole
"Ameryki" spozytkuja w Polsce - z korzyscia dla siebie i innych.


Powracajac do dyskusji ekspertow referowanej przez <>,
nie mozna sie oprzec wrazeniu, ze jej uczestnicy myla sie i bladza po
manowcach w jeszcze jednym newralgicznym punkcie. Punkcie tak
oczywistym, ze az wstyd niemal go przypominac. Chodzi o tesknote,
calkiem wyraznie zauwazalna, za znalezieniem uniwersalnego
(cetralistycznie sterowanego) pomyslu i komitetu instruujacego
dyrektorow instytutow kultury polskiej w swiecie co i jak maja
upowszechniac. To juz calkiem potworne nieporozumienie. Nie ma bowiem
jednego modelu. Oferty moskiewskiej nie wolno kopiowac w Londynie,
paryskiej w Minsku, bulgarskiej w Ameryce. Cele i srodki prowadzace do
pozadanego efektu musza byc wypracowywane indywidualnie, i na podstawie
dobrej znajomosci specyfiki i potrzeb lokalnego odbiorcy. Otwarcie
jakiegokolwiek instytutu winno byc poprzedzone staranna analiza 
historyczna i socjologiczna. Z artykulu K. Bielas nie wynika, aby chocby
tylko swiadomosc potrzeby podobnych studiow towarzyszyla dyskutujacym
ekspertom. Wrecz przeciwnie: stwierdzenie Tomasza Jastruna: "Problemem
Instytutow jest raczej brak koncepcji niz pieniedzy" nie pozostawia
zadnych zludzen.

Pomijajac etap przygotowawczy, ktory zapewne nie istnieje, wypada sie
zastanowic kto i czym zgrzeszyl (ciezko), skoro dyrektorzy narzekaja:
"Nie dostajemy z Polski zadnej oferty". Wyglada to troche na "wolne
zarty", potwierdza tesknote za zbawczym cialem zarzadzajacym. W moim
wyobrazeniu to nie kto inny, ale wlasnie mianowany dyrektor instytutu -
jesli odpowiedzialnie podejmuje sie swoich obowiazkow - winien okreslac
"oferte". I jeszcze przed wyjazdem na placowke powinien wiedziec co mu
tam bedzie potrzebne, a wiedzac to, powinien zapewnic sobie (jeszcze w
kraju) stosowne partnerskie kontakty. Z dystrybutorami filmow,
galeriami, muzeami, Polmosem, Wierzynkiem i z kim tam jeszcze trzeba.
Banalne bedzie stwierdzenie, ze dla partnerow takiego dobrze
zaplanowanego instytutu kultury polskiej za granica oferta dyrektora
moze byc korzystna - jesli nie finansowo, to przynajmniej reklamowo.
Jest oczywiste, ze wszystkiego z gory zaplanowac sie nie da, niemniej
"oferte" na rok, nawet na dwa, mozna przygotowac juz w kraju. Koniecznym
tego warunkiem, rzecz jasna, jest znakomita znajomosc przez dyrektora,
miejsca jego przyszlej pracy. Koniecznym, bo bedac na miejscu za pozno
na nauke, a popelnianie bledow jest za kosztowne. Liczenie na "oferte" z
kraju to ryzyko za wielkie. Ktoz ja sporzadzi i na jakiej podstawie?
Zmieniajacy sie politycy? A coz oni wiedza o skutecznosci dzialania w
dziedzinie kultury gdzies tam np. w Teksasie? To, ze im sie zdaje iz
wiedza, to wlasnie problem, o ktorym bylo na poczatku - budowania nowych
drog (czesto kiepskich) obok istniejacych (czesto niezlej jakosci).

Wsrod wielu stwierdzen zawartych w relacji z debaty omawianej przez K.
Bielas i wartych uwagi, jest jedno, ktore jakby sygnalizuje nowy trop
myslenia i dzialania, ale ten jest szybko porzucony. "Wyjscie z gmachu
instytutu to czesto recepta na sukces" stwierdzono w dyskusji na
przykladzie Paryza. Problem w tym, ze w sytuacji, gdy polskie instytuty
istnieja z reguly po jednym w kazdym panstwie (wyjatek Niemcy), wyjscie
poza gmach wydaje sie wrecz oczywiste. Wyjscie jednak nie w stylu
paryskim - na sasiednie ulice, ale wyjscie do innych miast, prowincji,
czesto nader odleglych. Aby problem jakos zilustrowac posluze sie
przykladem z terenu, ktory znam najlepiej - Stanow Zjednoczonych.
Dzialajacy na tym terenie instytut kultury polskiej musialby miec
arcypotezne srodki, by - jako pojedyncza instytucja - przebic sie, nawet
na prowincji, do publicznosci, sciagnac ja, zwrocic jej uwage. Musialby
uporac sie z konkurencja lokalnych muzeow, teatrow, kin, sal
koncertowych itd. Strasznie to trudne. Lata zmudnych staran
poprzedzajacych otwarcie w Waszyngtonie <
>, srodki na ten cel wydatkowane, obrazuja skale problemu. Udowadniaja, ze Polski na podobna inwestycje nigdy nie bedzie stac. W tej sytuacji najrozsadniejszym rozwiazaniem - i w mej opinii calkiem oczywistym - byloby zorganizowanie polskiego instytutu kultury jako placowki obecnej nie w jednym miejscu, miescie, a wszedzie, na terenie calej Ameryki. Bylby jednostka aranzujaca i testujaca zainteresowanie publicznosci proponowanym programem, a nastepnie propagowalby sprawdzona juz oferte na terenie calej Ameryki, w oparciu o zwiazane z polskoscia sale i organizacje. Jednym rozsadnym i rokujacym szanse powodzenia ukladem wydaje sie byc w USA alians Instytutu Polskiego z siecia Polskich Klubow Kulturalnych oraz Fundacja Kosciuszkowska z wszystkimi jej lokalnymi oddzialami. Byloby to rozwiazanie, dzieki ktoremu kazda wystawa, film, pokaz mody itd. mialyby szanse trafic do wielu miast, a przy okazji budowac prestiz wspomnianych organizacji, i skupiac wokol nich coraz to wieksze grono amerykanskich sympatykow polskiej kultury. To rowniez droga, ktora czesciowo rozwiazuje niektore problemy finansowe. Utworzenie na terenie USA instytutu kultury polskiej jest sprawa naglaca; jest nadto sprawa wielkiej wagi, m.in. ze wzgledu na opiniotworcza role srodowiska, ze wzgledu na zainteresowanie Polska, a wreszcie, co wcale nie najmniej wazne, ze wzgledu na Polonie, ktora przechodzi obecnie (albo dopiero wchodzi w) okres zasadniczych zmian. Tymczasem od dwoch lat nie skorzystano z otwartej przed Polska szansy wejscia z Instytutem do Ameryki. Obecnie planuje sie, by przez trzy kolejne lata Instytut zaczal istniec w dwoch podnajetych od konsulatu nowojorskiego pokojach. Przyznaje, ze tej decyzji nie jestem w stanie zrozumiec. Jaki ma sens dublowanie pracy konsulatu, Fundacji Kosciuszkowskiej i wielu (naprawde wielu!) innych polskich instytucji? Boje sie, ze w przyszlej dyskusji o sposobach upowszechniania kultury polskiej na swiecie, dyrektor nowojorskiej placowki bedzie koryfeuszem choru sfrustrowanych. Obym byl zlym, najgorszym prorokiem. I jeszcze jedna, ostatnia juz sprawa poruszona w warszawskiej dyskusji, ktora nie powinna byc pozostawiona bez echa. To stwierdzenie, ze "Kultura nie zajmuje w dzisiejszym swiecie tak waznego miejsca jak kiedys", a do tego dopowiedzenie: "Nie jestem pewien czy artysci nadaja sie na dyrektorow". Obie wypowiedzi sa autorstwa T. Jastruna, dyrektora instytutu w Sztokholmie, zarazem polskiego attach\'e kulturalnego w Szwecji. Szanuje p. Jastruna za jego szczerosc, za odwage wypowiadania sadow, ktore dyplomatycznie byloby zmilczec. To, ze dostrzegl on wiele problemow i nazwal je bez ogrodek swiadczy nie tylko o jego odwadze, ale i uczciwosci. A jednak ostatnie stwierdzenia sa falszywe. Twierdze z cala stanowczoscia, ze nadal wlasnie kultura (szeroko rozumiana) jest najsilniejszym polskim argumentem w szukaniu zrozumienia na swiecie, w otwieraniu drog do Polski. A co do przydatnosci artystow jako organizatorow, to przeciez opinia p. Jastruna dotyczy tylko wynaturzenia: "Od l989 na dyrektorow powoluje sie ludzi zwiazanych zawodowo z kultura, majacych dobre kontakty w srodowiskach tworczych", podczas gdy podstawa kwalifikacji winny byc przede wszystkim: znajomosc warunkow lokalnych, jezyka (o czym MSZ czesto zapomina), talent organizacyjny. Dekorowanie instytutow artystami tylko dlatego, ze sa artystami, zostawic by wypadalo do czasu, gdy bedzie wiadomo przynajmniej "czemu i jak" instytuty powinny sluzyc. Takze za co maja dzialac. Bez odpowiedzi - rzetelnej - na te pytania, "wyspy" ktore mozna by zamienic na archipelagi (jak w Ameryce) zaczna po prostu tonac w oceanie dzialan prowadzonych skutecznie i fachowo - przez innych. _________________________________________________________________________ Proponujemy nowa rubryke w <> poswiecona omowieniom interesujacych artykulow na tematy polskie pojawiajacych sie w prasie swiatowej. Rubryke obiecal jednoosobowo wypelniac Tadeusz Gierymski, chetnie jednak zobaczymy kazdy nadeslany tekst o podobnym charakterze i formie. J.K_ek Tadeusz K. Gierymski OBOZ SWIETOCHLOWICE =================== <> z 1.11.94 donosi w artykule Craiga R. Whitneya pt. <>, ze polskie wladze rozwazaja mozliwosc postawienia w stan oskarzenia Solomona Morela, za to, ze jako byly oficer sluzb tajnych, mordowal wiezniow w obozie w Swietochlowicach kolo Katowic, ktorego byl komendantem. Zwyciescy komunisci wysiedlali Niemcow ze Slaska, z Zachodniego Pomorza i z Prus Zachodnich. Okolo siedem milionow ucieklo przed zemsta komunistow albo zostalo wysiedlonych - ocenia sie, ze dwa miliony zginely. Solomon Morel walczyl w komunistycznym ruchu oporu, a na wiosne 1945 r. objal komende nad obozem w Swietochlowicach, bylym hitlerowskim obozem koncentracyjnym. Pan Morel jest Zydem, zyje z corka w Izraelu, dokad wyjechal w ubieglym roku. Do komunistycznej czystki w 1968 r. pracowal w wieziennictwie. Ma 75 lat, slabe zdrowie i odmowil udzielenia wywiadu. Byli wiezniowie obozu w Swietochlowicach oskarzaja go o spowodowanie smierci setek niemieckich (i innych narodowosci) wiezniow, o tortury, i ze wlasnorecznie niektorych zabil, bijac po glowie stolkiem. Po upadku wladzy komunistycznej Morel zeznawal przed "Komisja badania zbrodni na narodzie polskim" w Katowicach, twierdzac, ze smierc wiezniow byla spowodowana tyfusem, a nie torturami i morderstwem. Oboz zostal rozwiazany w 1945 r. po kilku epidemiach tyfusu. Oskarzenia przeciw Morelowi podtrzymywane byly od lat przez bylych wiezniow, ktorzy twierdza, ze szukaja sprawiedliwosci. Zaprzeczaja, ze zydowskosc p. Morela jest dla nich wazna. "Niewazne, czy byl chrzescijaninem czy muzulmaninem - wazne jest by stanal przed trybunalem sprawiedliwosci." Tak stwierdzil Josef Jendryschik, ktorego ojciec zmarl w tym obozie 49 lat temu. Whitney wspomina zeszloroczna ksiazke Johna Sacka <>, krytykowana przez amerykanskich recenzentow za sensacjonalizm i brak udokumentowania zrodlowego. Podaje, ze wedlug Sacka Stalin celowo oddal Zydom kierownicze stanowiska w tajnej policji na bylych ziemiach niemieckich, i ze "wiekszosc zydowskich oficerow" w sluzbie UB "odeszla ze wstretem albo zostala zdymisjonowana". Sack powiedzial w wywiadzie telefonicznym, ze oboz w Swietochlowicach byl "od gory do dolu" kierowany przez Zydow. Stwierdza to, powiedzial, z bolem, gdyz sam jest Zydem. Gerhard Gruschka, jeden z wiezniow komunistycznego obozu koncentracyjnego w latach 1945-46 twierdzi: "Nie chodzi mi o oko za oko. Wiem, ze Niemcy pierwsi popelnili zbrodnie, i ze ich zbrodnie byly o wiele gorsze. Ale nie moge zrozumiec, dlaczego powojenne obozy koncentracyjne w Polsce byly, az do teraz, przeoczane ("swept under the carpet")." Gerhard Gruschka pisal do p. Morela zachecajac go do wziecia odpowiedzialnosci za wypadki w obozie. Dr Stanislaw Kaniewski, glowny prokurator prowadzacy dochodzenie w tej sprawie w Katowicach, stwierdzil, ze nikt nie spodziewa sie jego powrotu do Polski. _________________________________________________________________________ Z cyklu <> Janusz Mika WIADOMOSCI Z BUSZU ================== Przyjaciel moj i ja z wielkim smutkiem przeczytalismy oswiadczenie Redakcji <>, ze juz niedlugo przyjdzie sie nam pozegnac z tym wspanialym dwutygodnikiem. Zachodzimy w glowe, jakie tez moga byc przyczyny tej dramatycznej decyzji. Czyzby Redaktorom znudzilo sie przepisywanie kobylastych artykulow z <> lub <>? Autorzy tych artykulow draza kazdy z poruszanych przez siebie tematow do samego srodka, do jadra gestwiny. Bardzo jest pewnie przyjemnie usiasc sobie w fotelu z filizanka kawy lub nawet kieliszkiem koniaku i zatopic sie w lekturze. Niestety, jak sie wydaje, wiekszosc z nas zczytuje artykuly ze <> ukradkiem wprost z ekranu, nieraz pod czujnym okiem szefa. Jakze sie wtedy wydaja te artykuly dlugie! Moze zamiast zamykac pismo nalezaloby zmienic jego formule i drastycznie ograniczyc jego objetosc? Bardzo by to ucieszylo mojego przyjaciela, syn jego bowiem jest przylaczony do sieci komputerowej, przez ktora mozna przekazywac najwyzej 40 kb dziennie, tak ze moj przyjaciel co dwa tygodnie musi dzielic <> na kawalki i porcjami wysylac je do syna. Liczac sie jednak z tym, ze decyzja Redakcji jest nieodwolalna, postanowilismy wraz z przyjacielem zlozyc Czytelnikom <> krotkie sprawozdanie z tego, co dzieje sie tu u nas w buszu na koncu swiata. Z tym buszem to lekka przesada, w zasadzie znalezc go mozna jedynie w rezerwatach przyrody, ale z koncem swiata to nie. Za nami jest juz tylko Ocean Indyjski i Antarktyda. Mieszkamy w miescie, w ktorym, liczac rowniez najblizsze okolice, zyje 200-250 polskich rodzin. Stowarzyszenie Polskie powstalo bardzo dawno temu, wkrotce po drugiej wojnie swiatowej. Poki czlonkowie zalozyciele byli stosunkowo mlodzi, zycie organizacyjne kwitlo. Z czasem jednak zaczelo stopniowo zanikac i z poczatkiem lat osiemdziesiatych uleglo calkowitej atrofii. W tym samym czasie jednak pojawila sie tzw. emigracja solidarnosciowa, ktora, jak dobrze wiadomo, w znakomitej wiekszosci z Solidarnoscia nic wspolnego nie miala. Po paru latach nowi emigranci poduczyli sie troche miejscowego jezyka, pokupowali domy lub mieszkania i poczuli sie gotowi do uczestniczenia w zyciu Polonii. Euforia trwala pare lat, jedna impreza z udzialem artystow z Polski gonila druga. Walnie do tego sie przyczynial wciaz wysoki kurs dolara. Po upadku komunizmu i ustabilizowaniu zlotowki wszystko zaczelo isc ku gorszemu. Artysci przestali przyjezdzac, wizyty w kraju staly sie malo atrakcyjne, coraz trudniej bylo bowiem odgrywac role bogatego wujaszka z Zachodu wobec tubylcow. Prawdziwe nieszczescie spotkalo tutejsza Polonie, gdy nasz rodak zastrzelil przywodce miejscowej partii komunistycznej. Przez pare dni radio i telewizja bez przerwy powtarzala nazwisko zabojcy z dodatkiem: polski emigrant. Zarzad Stowarzyszenia doszedl do wniosku, ze trzeba zamiescic w prasie oswiadczenie, potepiajace czyn naszego rodaka, sprzeczny z naszym charakterem narodowym i tradycjami Solidarnosci. Latwo sie domyslec, ze nie wszystkim sie to spodobalo, ale trudno zrozumiec to, ze sprawa ta doprowadzila do rezygnacji calego Zarzadu i w konsekwencji do trwalego podzialu tutejszej Polonii na dwa zwalczajace sie ugrupowania. W kraju, w ktorym mieszkamy, juz dawno nastapila zmiana rzadu. Obecnie zasiadaja w nim czlonkowie partii komunistycznej, o zabitym przywodcy niewiele sie mowi, ale dawne animozje miedzy Polakami wciaz sa zywe. I tak juz chyba musi zostac. Ale nie ma sie co martwic. Od czasu do czasu otrzymujemy z Australii <>. Jesli wierzyc temu, co pisuja do Redakcji tamtejsi emigranci, to w Australii sytuacja jest jeszcze gorsza niz u nas. Niektorzy dzialacze posuwaja sie do skladania donosow do wladz australijskich na niewygodnych sobie przeciwnikow politycznych, jesli swary miedzy Polakami na emigracji mozna nazwac polityka. Cieszmy sie wiec tym, ze u nas nie jest gorzej niz jest, czego rowniez zyczymy wszystkim Czytelnikom <>. JAM - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Przeczytalismy krytyczny komentarz z uwaga. Istotnie, byloby lepiej, gdybysmy zamiast pelnych przedrukow zamieszczali streszczenia, chocby w stylu artykulu Tadeusza Gierymskiego w tym numerze. Ale z tym zwiazany jest pewien zasadniczy szkopul: sporzadzenie streszczenia, ktore by mialo rece i nogi i nie masakrowalo oryginalnego tekstu, wcale nie jest latwe i wymaga duzo czasu. A czas jest krytycznym parametrem, od ktorego zalezy zarowno forma jak i tresc <>. Czesto duzo latwiej i szybciej jest przepisac albo zeskanowac caly artykul niz spedzac dlugie chwile na mysleniu, co mozna z niego wyrzucic. Wiadomosci o nieuchronnym zgonie <> okazaly sie przedwczesne, ale zawsze moga sie stac prawda. Bylismy bardzo blisko i gdyby nie nagly naplyw nowych materialow, juz by nas nie bylo. J.K_ek. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . I jeszcze z Europy. Dziekujac Januszowi Mice za zyczliwa krytyke, chcialbym dodac: <> maja w zamierzeniu cel bardziej ogolno-kulturowy, niz agencyjno-informacyjny. Jak przedstawiamy czyjas osobista wizje, to *jakiekolwiek* streszczenie moze byc uznane za lekki falsz. Zdarzalo sie, ze autorzy po prostu odmawiali zgody na skrot. Wiec dodatkowo trzeba by wybierac artykuly nadajace sie do skrocenia, a to nie jest najlepszym kryterium. Nie wiem ilu czytelnikow czyta nas ukradkiem, mam nadzieje jednak, ze nie jest to wiekszosc. Napiszcie! Wersja PostScriptowa cieszy sie rosnacym zainteresowaniem. Idealem oczywiscie bylby hipertekst. Kto wie... J. K_uk _________________________________________________________________________ Tadeusz K. Gierymski SIR KARL POPPER, 1902-1994 ========================== Wiadomosc z serwisu informacyjnego brzmiala: CROYDON, England (AP) - Philosopher Sir Karl Popper, one of the most prominent anti-Marxist voices whose views helped frame the ideals of Britain's conservative government in the 1980s, died Saturday (Sept. 17, 1994). He was 92. Much of Popper's work and thought concerned science and the uncertainty of knowledge. But it was for his views on Marxism and communism that the eminent Austrian-born philosopher was most widely known. His ideas and those of economists Frederick Hayek and economist Milton Friedman are said to have provided the intellectual framework of former Prime Minister Margaret Thatcher's Conservative Party. Popper's anti-Marxist <> published in 1945, has been called one of the most influential books of the century. He questioned the idea that there are inexorable laws of human history, believing history to be influenced by the growth of knowledge, which is unpredictable. Popper's <> another attack on Marxism, was published in 1957, while he was professor of Logic and Scientific Method at the London School of Economics - a post he held from 1949 to 1969. During the radical 1960s Popper came to be labeled a reactionary. He said his views were misrepresented. Billionaire financier George Soros established his network of Open Society educational and democracy-building foundations throughout the former Communist world in Popper's spirit. Popper began his opposition to Marxism during his youth in Vienna, soon after World War I. After considering himself a communist for a few months, Popper witnessed a confrontation between Vienna police and young unarmed socialists trying to rescue some communists from the police station. The police fatally shot several of the young people. Popper thought that as a Marxist, he would have to accept that such deaths might be necessary on the road to revolution. But he could not justify this position. In his philosophy, Popper argued that science does not proceed through verification, but through falsification: The scientific theory that survives attempts to disprove it is the one that is accepted, however temporarily. Popper presented his arguments about science in his first book, <> published in 1934. He expanded his views in <> postulating that science progresses by daring theoretical leaps, not through the methodical piling up of data. Karl Raimund Popper, who once claimed he was the world's happiest philosopher, lived in apparent contentment on the outskirts of London. He was born in Vienna on July 28, 1902, the son of prominent liberal lawyer Simon Popper - a doctor of law at the University of Vienna, where Karl was educated. His mother was a pianist, Jenny Schiff Popper. As World War II approached, Popper, the son of Jews although christened in a Protestant church, left Austria with his wife Josefine for New Zealand. There he became senior lecturer in philosophy at Canterbury College in Christchurch from 1937 to 1945. He came to London in 1945 to take up his post at the London School of Economics. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Kilka slow o zyciu i dziele Poppera oraz osobiste wspomnienie. Byl wiedenczykiem z urodzenia i wyksztalcenia; doktorat uzyskal na Uniwersytecie Wiedenskim w roku 1928. Jako student spotkal zwolennikow i poznal podstawy teorii pozytywizmu logicznego. Wykladal na Uniwersytecie Canterbury w Nowej Zelandii (1937-1945), a pozniej w London School of Economics. Szlachectwo otrzymal w roku 1964. Oto co pisal Popper o historii: What people have in mind when they speak of the history of mankind is, rather, the history of the Egyptian, Babylonian, Persian, Macedonian, and Roman empires, and so on, down to our own day. In other words: They speak of the "history of mankind," but what they mean, and what they learned about in school, is the "history of political power." There is no history of mankind, there is only an indefinite number of histories of all kinds of aspects of human life. And one of these is the history of political power. This is elevated into the history of the world. But this, I hold, is an offence against every decent conception of mankind. It is hardly better than to treat the history of embezzlement or of robbery or of poisoning as the history of mankind. "For the history of power politics is nothing but the history of international crime and mass murder" (including, it is true, some of the attempts to suppress them). This history is taught in schools, and some of the greatest criminals are extolled as its heroes... A concrete history of mankind, if there were any, would have to be the history of all men. It would have to be the history of all human hopes, struggles and sufferings. For there is no one man more important than any other. (*) Jego maniery i ubranie byly zawsze nienaganne, fizycznie byl niewielkiego wzrostu. Nigdy nie zapomnialem Jego zaskakujacego, a skromnego i wspanialego gestu. To wlasnie On przyjal mnie jako studenta do London Schoool of Economics. Zaraz potem poprosil von Wrighta z Cambridge o przyjecie mnie na tamtejszy uniwersytet, tlumaczac, ze lepiej sie to przyczyni do mojej kariery akademickiej. Traktowal swa prace nadzwyczaj powaznie, jak wskazuje fragment listu, ktory napisal do mnie w styczniu 1952 roku: Let me know what you are going to do, and don't waste valuable time... Have you been doing any work since I saw you in October? If not, you had better get to work right now. *Er ruhe in Frieden.* - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - (*) <>, Princeton University Press, 1950, pp. 453-454. _________________________________________________________________________ <>, 22-23.10.94 Michal Ogorek MISTER O'GORECK KORZYSTA Z ZAPROSZENIA ====================================== Mister O'Goreck dowiedzial sie, ze cale polskie wladze wyjezdzaja do Ameryki i ze znowu przez jakis czas bedziemy mieli rzad na uchodzctwie. Zapoznajac sie ze sposobem wyjazdu, Mister O'Goreck dostrzegl pewna szanse dla siebie i zaraz tez zasiadl do pisania listu. List byl do Wielkich Koncernow Amerykanskich: Szanowne Koncerny Amerykanskie, dowiedzialem sie, ze jest w Waszym zwyczaju bezinteresowne pokrywanie kosztow podrozy do Stanow Zjednoczonych. Jako osoba zainteresowana pozwalam sobie zglosic pare uwag. Jest to bardzo udane posuniecie; zaczeliscie jednak niezbyt fortunnie od premiera rzadu, co narazilo Was na rozne podejrzenia, a przez to i Wasz gest nie zostal wlasciwie doceniony. Jesli chcecie zapraszac absolutnie bezinteresownie i bez wzbudzania niepotrzebnych podejrzen, podsuwam swoja kandydature. Z mojej podrozy z pewnoscia nic nie bedziecie mieli, a wiec osiagniecie to, o co - jak slyszalem - Wam chodzi, bez narazania sie na brzydkie plotki. Stanie sie jeszcze bardziej jasne, ze nie robicie tego dla jakichs korzysci. W odroznieniu od premiera, ktory jeszcze przed skorzystaniem z Waszej uprzejmosci zapowiedzial, ze nie bedzie sie Wam odwdzieczal, bede sie mogl czuc w pelni zobowiazany. Konczac chce zapewnic, ze przyjmuje zaproszenie, z ktorego jako pierwszy skorzystal pan premier, i ciesze sie, ze Was poznam. Z powazaniem Mister O'Goreck *Slowniczek trudniejszych terminow:* Nowoczesny marketing - dostarczanie przywodcow panstw, z ktorymi chce sie robic interesy, a ktore leza daleko, dla oszczednosci czasu do siebie do biura. _________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz spojrz@univ-caen.fr Adresy redaktorow: krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) Copyright (C) by Jurek Krzystek (1994). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". _____________________________koniec numeru 112___________________________