_________________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_________________________________________________________________________
 
   Poniedzialek, 31.03.1997          ISSN 1067-4020             nr 143
_________________________________________________________________________
 
W numerze:
 
               Jan Lechon - Wielki Piatek
            Dabrowka Ujec - Obrzedy Wielkanocne
          Katarzyna Zajac - Przed Smigusem
           Ewa Berberyusz - Spowiedz. Wywiad z ks. Romanem Indrzejczykiem
      Izabella Wroblewska - Ferdynand Goetel
   Tadeusz K. Gierymski,
      Izabella Wroblewska - F. Goetel i Katyn, 1943 r.
            Jerzy Sadecki - Jak chce sie zyc, to trzeba duzo wytrzymac.
                             Wywiad z kompozytorem Zbigniewem Preisnerem
_________________________________________________________________________
 
[Od red. Przypominamy, ze "Spojrzenia" opieraja sie w wiekszosci na
materialach listy dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej ostatniej do
uzyskania od jej opiekuna, Tadeusza Gierymskiego - adres:
tkgierymski@stthomas.edu>]
 
_________________________________________________________________________
 
Ted Morawski 
 
 
Jan Lechon
 
                             WIELKI PIATEK
                             =============
 
 
             Kobieta, ktorej nie stac na kir i zaloby,
             Lecz z ktorej twarzy czytasz cala Meke Panska,
             Jak senna w Wielki Piatek idzie Swietojanska
             I dziecko wynedzniale prowadzi na Groby.
 
             I nagle zobaczyla: zamiast kwiatow - skala
             I nie pachna hiacynty, nie widzi przybrania,
             I wtedy ta kobieta kamienna zadrzala
             Ze moze po jej smierci nie byc zmartwychwstania.
 
             Lecz oto dzwiek przecudny splynal w cisze glucha,
             I z choru lekko zstapil aniol urodziwy
             I tej trupiej kobiecie powiedzial na ucho:
             "Im cud jest bardziej trudny, tym bardziej prawdziwy".
 

_________________________________________________________________________
 
Dabrowka Ujec 
 
 
                        OBRZEDY WIELKANOCNE
                        ===================
 
Chcialabym przypomniec o paru tradycjach zwiazanych z tym wielkim
swietem...
 
Malgosia wspomniala niedawno na "Papirusie o palemkach sprzedawanych na
krakowskim Rynku. Moja Mama bylaby chyba doskonala, stala klientka
jednej z przekupek zarabiajacych wlasnie na recznie robionych palmach
wielkacnocnych, bowiem zawsze, co roku, mielismy w domu oryginalna,
pol-ludowa, cepliowska zdobycz... Co roku inna, co roku zatem nowy
przybytek do kolekcji mojej rodzicielki... Stoja te palmy ciagle na
tych samych miejscach... Pochowane w kacikach letnio-zimowa pora,
wychodzily barwne i kolorowe na przywitanie wiosny... Tak jak pisanki i
kraszanki, ktore wedrowaly do naszego domu z roznych stron Polski, a
pozniej i swiata... I te wesolo-barwne, i te miesternie wykanczane,
nasze kiczowato-dzieciece, z drewna, jako wydmuszki, zwykle jajka, ktore
po latach grzechotaly swoim zasuszonym wnetrzem, wyklejane scinkami
materialu, nicmi, oryginalne, niepowtarzalne i te z masowej produkcji
fabrycznej... Slowem - nazbieralo sie tego przez lata sporo....
 
Skad sie jednak ten obrzed malowanego jajka w tradycji wielkanocnej
bierze? Wydawaloby sie, ze jajko bylo juz w strozytnosci waznym
elementem wierzen i symbolizowalo najprawdopodobniej zmartwychwstanie.
Potwierdzaja to znaleziska w grobowcach beockich, gdzie odnajdywano na
przyklad posazki Dionizosa z jajkiem w dloni, jako obietnicy powrotu do
zycia. Bedace zatem symbolem zmartwychwstania, mozna chyba laczyc jajko
rowniez z tradycjami zwycieskich walk wiosny i Slonca z zima i noca...
 
Jajka znajdowano w grobach prehistorycznych, wkladano je w grobowce
staroegipskie, do katakumb rzymskich, spozywano je w czasie ceremonii
zalobnych, oddawano je w ofierze bogom podczas uroczystosci wiosennych.
Chrzescijanie przyjeli je jako symbol zmartwychwstania Chrystusa
porownujac akt wskrzeszenia Jezusa z grobu do otwarcia sie skorupki
pisklecia... W tradycji zydowskiej pieczone jajko (betzah) podawane
jest w czasie uczty paschalnej i symbolizuje ofiare skladana w wiosenne
swieto w swiatyni jerozolimskiej...
 
A teraz jeszcze pare slow o palmie, ktora bedac niejako symbolem Drzewa
Zycia, tez zajmowala bardzo wazne miejsce w obrzedach i tradycjach wielu
religii. Byla utozsamiana ze swiatlem, obfitoscia, sloncem, zyznoscia,
szczesciem i niesmiertelnoscia...
 
Galazki palmowe uzywane sa m.in. w pierwszym dniu zydowskiego Swieta
Szalasow podczas zabaw i tancow... W chrzescijanstwie kojarzy sie palme
glownie jako pamiatke wjazdu Jezusa do Jerozolimy, gdzie witany byl
wlasnie galazkami z niej przygotowanymi... Jednak tradycja uzywania ich
w celach blogoslawienia wywodzi sie zapewne jeszcze z czasow poganskich,
kiedy to podczas ceremonii magicznych zamawiano pioruny, odwracano
powodzie, swiecono ziemie czy proszono o powrot do zdrowia chorego
bydla..
 
Wiele zwyczajow, jak na przyklad wysiewanie "zielonosci" typu pszenica,
soczewica, siemie czy rzezucha (zielen - symbol zycia) oraz pochody i
procesje ku czci zmarlego, mialo najprawdopodobniej zwiazki i korzenie w
kulcie Adonisa (zmarlego i rowniez powracajacego do zycia), a pograzona
w zalu i zalobie po stracie ukochanego bogini mogla byc niejako wzorcem
dla postaci Marii Panny z martwym cialem syna w ramionach...
 
Wstyd sie wlasciwie przyznac, ale zawsze kojarzyly mi sie Swieta
Wielkanocy z jednym tylko zywiolem - woda i tym naszym Lanym
Poniedzialkiem...  Dopiero dzis rano wyczytalam w swoich madrych
ksiegach, ze Swieto Zmartwychwstania, w tradycjach europejskich wiaze
sie raczej z ... ogniem...
 
Zwyczaj rozpalania ognisk, spiewow i tancow, nie jest w Europie
zwyczajem rzadkim... Mnie ogniska kojarza sie przede wszystkim z latem,
z noca Kupaly, z wesolymi tradycjami letnimi i wczesno-jesiennymi.
Okazuje sie jednak, ze Wielka Sobota i Swieto Ognia bylo niegdys takim
dniem, ktory we Francji, Belgii, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, i jak
sie okazuje rowniez Holandii, obchodzono bardzo uroczyscie. Zbierano
chrust, budowano potezne ognisko (najczesciej poza wsia), bawiono sie i
urzadzano zawody w skakaniu przez ogien (dzieci i mlodziez), bowiem ten,
kto przeskoczyl nie osmaliwszy sobie ubrania, wstepowal w nadchodzacym
roku zwiazki malzenskie...
 
W wigilie Wielkanocy, w krajach katolickich istnial rowniez zwyczaj
gaszenia wszystkich swiatel. Pozniej, za pomoca krzesiwa, stali, czy
nawet szkla powiekszajacego (sic!) rozpalano nowy ogien, jako symbol
nowego zycia. W tym dniu zapala sie tez wielka, paschalna swiece,
czasami tez robi ognisko z bukowych, orzechowych i debowych patykow, po
to, aby zweglone resztki z ceremonialnego stosu zabrac do wlasnego domu,
spalic w "swiezym" ogniu, modlac sie jednoczesnie do Boga o zachowanie
domu od piorunow, gradu i pozaru...  Pozostale galazki zabierano na
pola, mialy bowiem chronic od nieurodzaju, zlej pogody i zarazy...
 

                                               Dabrowka
 
_______________________________________________________________________
 
Katarzyna Zajac 
 
 
                           PRZED SMIGUSEM
                           ==============
 

Podstawa wszelkich zabiegow higienicznych byla od wiekow woda. Dawno
juz zaniknal zawod nosiwody, ale jeszcze gdzieniegdzie na wsi wspomina
sie nieszczesnikow, ktorzy ze stagwiami pelnymi drogocennego plynu,
przygarbieni, stapali ostroznie, zeby jak najwiecej wody doniesc do
klienta.
 
Za to Krakow prawie od zawsze puszyl sie z duma, bo mial wodociagi.
Najpierw do publicznego uzytku, ale juz w XV wieku co bardziej zamozni i
wplywowi uzyskiwali mily przywilej posiadania biezacej wody wewnatrz
swych domostw.
 
Palacowego woziwode mial za to milosciwie nam panujacy cesarz Franciszek
Jozef I. Jeszcze wieczorem na podlodze cesarskiej sypialni rozkladano
cerate, i na poranna, najjasniejsza kapiel oczekiwala tez mala gumowa
wanna. Cesarza kapal specjalnie do tego celu zatrudniony czlowiek,
wlasnie ow palacowy nosiwoda, zwany przez sluzbe "Skopkiem".
 
Nadzwyczaj pracowity Najjasniejszy Pan swoj dzien zaczynal wlasciwie w
nocy i biedny "Skopek", aby zdazyc z cesarska kapiela, musial wstawac o
trzeciej nad ranem. Brrrr... Nic wiec dziwnego, ze doszedl do jedynego
slusznego w tej sytuacji wniosku, ze nie nalezy klasc sie spac w ogole.
 
Aby umilic sobie nocne czuwanie, czesto-gesto siegal po butelczyne i
zdarzylo sie kiedys, ze wiernemu sludze zabraklo sil, w odruchu rozpaczy
uczepil sie najjasniejszych rak, i malo brakowalo, aby "Skopek" razem z
Majestatem znalezli sie razem w malej, gumowej, pelnej wody wannie.
 
Oczywiscie, od tego czasu laziebny-nalogowiec nie mogl nawet marzyc o
codziennym pucowaniu Cesarza. Wlasciwie powinien wyleciec z palacu na
zbity leb, ale jak wspominal potem cesarski kamerdyner, Franciszek Jozef
w swej dobroci nie pozwolil jednak, aby sluge wyrzucono z pracy.
Rozkazal tylko, aby mu przydzielono inne zajecie.
 
Nie oznacza to wcale, ze w cesarskim palacu nie bylo biezacej wody. Nie
bylo biezacej  c i e p l e j  wody i dlatego podgrzewano ja w dworskiej
kuchni.
 
No, ale Franciszek Jozef kapal sie wprawdzie o dosc dziwnej, ale
przynajmniej okreslonej porze. Gorzej bylo z innym wladca, Napoleonem I.
 
Ten byl nieobliczalny, dlatego przez cala dobe trzymano goraca wode na
kapiel Cesarza, bo czesto o roznych porach dnia i nocy zachciewalo mu
sie kapieli. Te wiadomosc zawdzieczamy takze kamerdynerowi, panu
Louisowi Wairy Constant. Jak widac, bez lokajskich niedyskrecji
historia bylaby o wiele mniej atrakcyjna.
 
Obaj cesarze zazywali wiec kapieli w taki sam sposob, w jaki w zacnym i
swojskim Soplicowie, kapala sie Zosia. Zasada byla taka sama - wanna,
lub zgola drewniana balia i podgrzewana w kuchni i donoszona przez
sluzbe woda.
 

     Wezwano pokojowe i sluzaca dziewke;
     W naczynie srebrne wody wylano konewke,
     Zosia, jak wrobel w piasku, trzepoce sie, myje
     Z pomoca slugi rece, oblicze i szyje.
 

Nie byly to chyba codzienne zwyczaje panienki z bialego dworku.
Wlasnie ciotuchna Telimena postanowila po raz pierwszy wprowadzic,
dotychczas dziczejace wsrod perliczek i indykow, dziewcze na salony.
 
Mistrz Adam raczy wspominac tylko rece, oblicze i szyje. Czy moze
oznaczac to, ze inne czesci ciala nie znaly wody? Chyba nie. To
raczej nie wypadalo o nich pisac.
 
W kazdym razie nie zostala wtedy jescze napisana fraszka Sztaudyngera,
ktora kiedys na swoj frywolno-pikantny sposob zilustrowala Maja
Berezowska
 

     Myjcie sie dziewczyny,
     nie znacie dnia, ani godziny.
 

Wrocmy jednak do historii. Czasami zamilowanie do kapieli konczylo sie
tragicznie. W lazni w Gasawie zostal napadniety w 1227 roku Leszk Bialy
i nie ocalal, chociaz probowal ucieczki. Dopadli go ludzie Swietopelka
i ubili. Jednym slowem - krwawa laznia. Jednak, poza nielicznymi
wyjatkami, laznie zaliczano do przyjemnosci. Chyba tez podzial na czesc
meska i damska nie zawsze byl konsekwentnie przestrzegany, skoro mozna
przeczytac u Kochanowskiego
 

     Kachna sie kaze w lazni przypatrowac,
     jeslibych ja chcial nago wymalowac.  
 

O wiele juz pozniej sam krol Stas tez nie gardzil podgladaniem kapiacych
sie niewiast, i to uzywajac do tego celu perspektywy, czyli lunety.
Antoni Magier pisal
 

     Krol Stanislaw mial sposobnosc przypatrywac
     sie przez s'kl/o kobietom tak wchodzacym
     jak i wychodzacym z kapieli.

 
Inne to jednak byly czasy i inne laznie, niewiele majace wspolnego z
praslowianskimi. Niejaki Schultz - Inflantczyk zostawil po sobie
dokladny opis tej instytucji konczac go sentymentalna konstatacja
 

     W istocie lazienki sluza czesto za miejsca
     schadzek dla nieszczesliwych, ucisnionych
     kochankow, ktorym tu nic nie przeszkadza.
 

Naiwny byl podobno ten przybysz z Inflant. Warszawski ludek nazywal te
ucisnione kochanki "kasztelankami". One podobno oplacaly sie
wlascicielowi lazni. A po Warszawie krazyl zlosliwy wierszyk:
 

     Przy wislanym moscie
     Czestuja franca~ goscie.
 

Obyczaj kapieli w blaszanej wannie lub drewnianej balii ustawionej na
srodku kuchni, wymuszony brakiem cywilizacyjnych udogodnien, przetrwal
gdzieniegdzie do lat osiemdziesiatych na polskiej wsi "zabitej dechami".
Pamietam, jak jezdzilismy na wakacje i wynajmowalismy pokoje w Kasince
wysoko pod samym lasem, gdzie nie bylo biezacej wody. Jeszcze dzis
slysze glos gospodyni dobiegajacy z korytarza: "Ta otworz pani, ja
ciepla wode na kapiel dziewuszek przyniosla".
 
 
                                                     Kasia

--------------------------

W przygotowaniu postingu wykorzystalam artykul Andrzeja Koziola
p.t. "Wokol wody" z "Dziennika Polskiego".
 
_______________________________________________________________________
 
Katarzyna Zajac 
 
 
                             SPOWIEDZ
                             ========
 

Jest Wielki Piatek. W Polsce w kosciolach odbywa sie po poludniu
uroczyste czytanie ewangelicznego opisu ostatnich godzin zycia i smierci
Chrystusa, w sklepach - zwiekszone zakupy wedlin, ciast i trunkow, w
domach trwa przedswiateczne sprzatanie i pachna nietykalne dzis potrawy,
ktore jutro maja zostac poswiecone. Przy kratkach konfesjonalow
topnieja ostatnie kolejki penitentow, a w kaplicach bocznych ukonczono
wlasnie ubieranie Bozych Grobow.
 
Kilka tygodni temu czytalam ciekawy wywiad Ewy Berberyusz z proboszczem
jednej z parafii warszawskiego Zoliborza na temat spowiedzi.
 
Zainteresowal mnie, bo wywiad niecodzienny, duchowni rzadko wypowiadaja
sie publicznie na ten temat. Odszukalam go dzisiaj w stercie gazet
przeznaczonych na makulature i przedstawiam. Byl on opublikowany w
"Gazecie Swiatecznej" z 1-2 marca na stronie "Arka Noego", redagowanej
cotygodniowo przez Jana Turnaua. Ksiadzem udzielajacym wywiadu jest ks.
Roman Indrzejczyk - proboszcz parafii Dzieciatka Jezus przy ul.
Czarnieckiego.
 
Ewa Berberyusz tak go przedstawia: "Dzieli zycie na spowiedz i
katecheze. W oba te zajecia jest ogromnie zaangazowany. Od osmej rano
spowiada. Potem szkola w pelnym wymiarze, 20 godzin tygodniowo. Uczy
religii od pierwszej podstawowej do czwartej licealnej. Po poludniu
znow spowiedz, rowniez na zawolanie. Lapie go w drodze ze szkoly na
obiad. Wysoki, ascetyczny, skromny, lagodny, z biala czupryna w
sutannie".
 
___________________________________
 
Gazeta:
 
Czy spowiadanie jest meczarnia dla ksiedza ?
 
Ksiadz:
 
Nie, przeciwnie. Jezeli rzecz mialbym ujmowac w tych kategoriach, jest
ogromna satysfakcja.
 
Gazeta:
 
Czyli nie potwierdza ksiadz powszechnej opinii, ze spowiedz jest ta
najmozolniejsza z czynnosci kaplana?
 
Ksiadz:
 
Nie potwierdzam. Spowiadam 40 lat, odkad jestem ksiedzem. Czesto
bardzo dlugo. Zdarzylo mi sie raz przed Wielkanoca, ze jednego dnia
wyspowiadalem 153 osoby.
 
Ludzie na ogol spowiedz bardzo przezywaja, mecza sie, boja. Wrazliwy
ksiadz to wyczuwa. Przezywa razem z nimi. A gdy widzi, ze spowiadajacy
sie wewnetrznie odradza, to czesc tego odradzania splywa na niego. To
odgania zmeczenie. Bo zmeczenie oczywiscie jest, jest bol karku, kolan,
czasem sie zmarznie, czasem jest duszno. Ale nigdy nie traktowalem
spowiedzi jako tego ksiezycowego obowiazku, od ktorego sie ucieka, ktory
zamecza.
 
Gazeta:
 
To skad opinia, ze ksieza nie tylko usypiaja, ale i naprawde mdleja w
konfesjonalach? Ze niejednego wrecz zabily spowiedzi? Podobno nasz
niedawny blogoslawiony, ojciec Rafal Kalinowski, zahartowany zolnierz za
mlodu, umarl spowiadajac...
 
Ksiadz:
 
Jezeli w tej pracy az sie zameczyl, to chwala mu. Przeciez byl
ksiedzem.
 
Gazeta:
 
A ksiadz nie mialby nic przeciw temu, zeby umrzec spowiadajac?
 
Ksiadz:
 
Nie mialbym. Nie tak dawno spowiadalem od pietnastej do wpol do
dwunastej w nocy. Ale nie umarlem. Moze dlatego, ze wmowilem sobie, ze
mnie wysilek fizyczny nie bierze.
 
Gazeta:
 
Duzo ludzi odprawil ksiadz z kwitkiem, czyli bez rozgrzeszenia?
 
Ksiadz:
 
Tylko raz na czterdziesci lat mi sie to zdarzylo. I do dzis zaluje.
Wlasciwie bylo to zawieszenie rozgrzeszenia na okreslony termin dla
uregulowania pewnych spraw. Bylem wtedy mlodym ksiedzem. Gdy ta osoba
odeszla od konfesjonalu, strasznie sie zle poczulem. Chcialem za nia
wybiec, bo widzialem, jak uklekla z boku. Chcialem poprosic, zeby
wrocila i udzielic rozgrzeszenia. Ale nie zrobilem tego...
 
Gazeta:
 
Jezeli czlowiek nie zaluje i nie wyraza checi poprawy, to w zasadzie nie
powinien dostac rozgrzeszenia, prawda?
 
Ksiadz:
 
W zasadzie nie. Ale od zasady do zywego czlowieka daleko. Skoro
przyszedl i zawierzyl mi cos, o czym z nikim prawdopodobnie nie mowil,
to moja rola jest ciag dalszy, sprawienie, zeby zrozumial, czym jest
spowiedz.
 
Gazeta:
 
Wiele zalezy, na jakiego ksiedza sie trafi, jedni odpuszczaja, drudzy -
nie.
 
Ksiadz:
 
Wiele. Ja ufam czlowiekowi, ktory przychodzi.
 
Gazeta:
 
Ksiadz po prostu lubi spowiadac?
 
Ksiadz:
 
Tak, lubie, bardzo lubie, nie moge zaprzeczyc.
 
Gazeta:
 
A ta powtarzalnosc grzechow ludzkich nie meczy?
 
Ksiadz:
 
Nie. Bo w istocie, tylko ten, kto oczekuje rewelacji, uwaza to zajecie
za nieciekawe. Ja rewelacji nie szukam, bo ich nie ma. Ale w kazdym
czlowieku jest innosc. I sytuacje sa inne. Musze sie do tego
ustosunkowac. Musze wywazyc proporcje. Jedni grzech marginalizuja,
inni wyolbrzymiaja.
 
Gazeta:
 
Jak na przyklad skrupulanci.
 
Ksiadz:
 
Tych trzeba specjalnie prowadzic. Jest to bardziej terapia, niz
spowiedz. Trzeba posluzyc sie wiedza psychologiczna.
 
Gazeta:
 
A zwykli ludzie z czego sie najczesciej w dzisiejszych czasach
spowiadaja?
 
Ksiadz:
 
Wcale nie z szostego przykazania! Dzis traktuja je ze znacznie wieksza
tolerancja wobec siebie, niz dawniej, kiedy zdarzalo sie, ze pytali, czy
pocalunek jest grzechem. Teraz patrza na siebie lagodniej. Niektore
zachowania, jak na przyklad wspolzycie przedmalzenskie, uwazaja za
normalny przejaw uczucia i koniec.
 
Jezeli mialbym wyroznic cos, co dzis dominuje w spowiedziach, to
wskazalbym na dwie sprawy. Pierwsza sprawa jest stosunek wobec Boga;
ludzie obwiniaja sie, ze Go zaniedbuja, nie mysla o nim, nie modla sie,
opuszczaja niedzielne msze. Druga sprawa jest gniew wobec politykow.
Spowiadaja sie z tego, ze im zlorzecza, ze czuja wobec nich agresje, co
sprawia, ze sa stale w stanie wewnetrznego wrzenia.
 
Gazeta:
 
Ciekawe. Mnie by nie przyszlo na mysl uwazac te uczucia za grzech...
A ze mowili zle o dostojnikach koscielnych, o duchownych, tez sie
spowiadaja?
 
Ksiadz:
 
Oczywiscie, ale ten watek wystepowal zawsze.
 
Gazeta:
 
A o wlasnych naduzyciach gospodarczych - przeciez coraz wiecej ludzi
gospodaruje dzis na wlasny rachunek, czy mowia?
 
Ksiadz:
 
Malo. Mowia ogolnie "bylem nieuczciwy wobec drugiego czlowieka", albo
rzadziej: "dalem czy wzialem lapowke, oszukiwalem przy podatkach". U
wielu pokutuje przeswiadczenie, ze oszukac panstwo to oszukac nikogo.
Zwlaszcza iz wielu uwaza, ze panstwo zdziera.
 
Gazeta:
 
A spowiadaja sie z antysemityzmu, ktory wedlug dokumentow papieskich
jest grzechem?
 
Ksiadz:
 
Prawda ta nie dotarla jeszcze do swiadomosci wszystkich Polakow.
Zreszta, do mnie zdeklarowani antysemici z parafii nie przychodza, bo
znaja moje poglady. Ale zdarza sie, ze ktos napomknie: "nie lubie
Zydow".
 
Gazeta:
 
Wiec jednak sumienie rusza. A co, prosze ksiedza z ta utarta opinia, ze
spowiednika interesuje glownie szoste przykazanie, i to sakramentalne
pytanie, ile razy?
 
Ksiadz:
 
Mysle, ze to przebrzmialy stereotyp. Co do mnie, to staram sie, jesli
to mozliwe, nie zadawac pytan, slucham. Niektorzy ksieza powiedza, ze
to blad. Ale ja zakladam, ze moim problemem sa sprawy, ktore penitent
ze soba przynosi. I do nich sie odnosze.
 
Gazeta:
 
A jak ksiadz traktuje "rozwodnikow", ktorzy weszli w nowe zwiazki, ale
nie stracili wiary i dzieci wychowuja po katolicku?
 
Ksiadz:
 
Sa godni glebokiego pochylenia sie nad nimi. Ci ludzie bardzo cierpia.
Maja autentyczne pragnienie uczestnictwa w sakramentach, chocby
sporadycznie.
 
Gazeta:
 
I ksiadz im zezwala?
 
Ksiadz:
 
Trudno mi o tym mowic publicznie. Sa to sprawy bardzo indywidualne.
 
Gazeta:
 
Nie denerwuja ksiedza dewotki?
 
Ksiadz:
 
Nie, i nie uzywam slowa "dewotki". Rownie dobrze moznaby powiedziec
"dewoci", choc dzis mowi sie raczej "nawiedzeni". Poza tym staram sie
nie wytwarzac wrazenia, ze widze tu jakies zamkniecie, krecenie sie
wokol wlasnej osi. Najwyzej usiluje ich naklonic, zeby do spowiedzi
przystepowali nie codziennie, ale, powiedzmy co miesiac. Staram sie tak
poprowadzic rozmowe, zeby otworzyc ich na innych. Jezeli sie czlowieka
traktuje powaznie, daje mu sie szanse poszerzenia wlasnego pola
widzenia.
 
Gazeta:
 
Czy sa tacy, ktorzy przychodza do spowiedzi sie przechwalac?
 
Ksiadz:
 
Zdarzaja sie. Opowiadaja, jak sie modla, jak chodza do kosciola, jacy
sa ofiarni, mowia tez o bledach innych jako przyczynach wlasnych
potkniec.
 
Gazeta:
 
Co ksiadz robi z takim faryzeizmem?
 
Ksiadz:
 
Staram sie im uprzytomnic, ze to faryzeizm wlasnie. I ze spowiedz sluzy
do mowienia o wlasnych wadach, nie cudzych.
 
Gazeta:
 
Najdluzsza ksiedza spowiedz?
 
Ksiadz:
 
Pewien student medycyny potrzymal mnie w konfesjonale poltorej godziny.
W pewnej chwili zaproponowalem mu nawet, zebysmy usiedli, bo zal mi go
bylo, ze kleczy. Ale nie zyczyl tego sobie.
 
Gazeta:
 
Czy az tak bardzo nagrzeszyl?
 
Ksiadz:
 
Nie, to raczej bylo otwarcie duszy. Na wstepie powiedzial mi, ze na
studiach odzyskal wiare, czym mnie zaszokowal. Bo ja na ogol slysze:
"na studiach utracilem wiare". Celowosc mechanizmow fizjologii, ktora
poznawal w najdrobniejszych szczegolach, zaprowadzila go do Boga.
Opowiadal o tym z wielkim zapalem. Czul sie jak nowo narodzony. I ja
takim sie poczulem.
 
Gazeta:
 
Na Zachodzie zdarzaja sie juz w kosciolach katolickich spowiedzi
zbiorowe. Czy ksiadz by je zaakceptowal?
 
Ksiadz:
 
Nie chodzi o moja akceptacje, ale o ludzka. Niektore srodowiska
zachodnie je stosuja. Zwlaszcza tam, gdzie katolicy sa wymieszani z
protestantami, gdzie panuje wieksza ekumenia.
 
Gazeta:
 
I nie jest to zadne sprzeniewierzenie?
 
Ksiadz:
 
Nie. Jest to inny sposob podejscia do sakramentu.
 
Gazeta:
 
Co myslec o tych, ktorzy nie chodza do spowiedzi, a rzadkiem, jak pod
sznurek ida do komunii?
 
Ksiadz:
 
Ze chca utrzymac kontakt z Chrystusem Eucharystycznym, ze sa pobozni. A
wrazliwosc sumienia to juz jest ich rzecz osobista.
 
Gazeta:
 
Czy odmowilby ksiadz komus komunii?
 
Ksiadz:
 
Nie, nigdy.
 
Gazeta:
 
Nawet jesli ktos lamie nakaz koscielny, zeby raz w roku, okolo
Wielkiejnocy byc u spowiedzi?
 
Ksiadz:
 
Nawet wtedy. Zasada jest taka, ze czlowiek powinien pojsc do spowiedzi,
kiedy zgrzeszyl ciezko. Natomiast tak czy inaczej powinien pojsc do
spowiedzi raz w roku.
 
Gazeta:
 
A jezeli tego nie zrobi, to ma grzech ciezki, czy nie?
 
Ksiadz:
 
Ja sie boje takich definitywnych odpowiedzi: "jest to grzech ciezki,
albo nie jest". Wole powiedziec, ze istnieje wtedy jakies ryzyko
rozmycia swojego zycia wewnetrznego, utraty panowania nad soba.
 
Gazeta:
 
Naklanialby ksiadz do spowiedzi w obliczu smierci?
 
Ksiadz:
 
Nie. Bylem przez lata kapelanem szpitalnym i tego nie robilem.
Mozliwosc przynosze kazdemu, reszta zalezy od niego. I nie mam prawa go
straszyc, ze ryzykuje zbawienie. Bywa, ze rodzina przychodzi i prosi:
"Naklon". Odmawiam. Nawet jak mi umierajacy powie "odczep sie",
przyjmuje to z szacunkiem. Wychodze z zalozenia, ze jesli ktos nie chce
skorzystac z mojego posrednictwa w kontakcie z Bogiem, to znaczy, ze
jakos sam to z Nim zalatwia.
 
Gazeta:
 
A pochowalby ksiadz takiego czlowieka?
 
Ksiadz:
 
Oczywiscie. Kazdego, kto poprosil o pochowanie, pochowalem. Bo czasem
zmarly sam prosi o to za zycia. Robie to bez zadnych warunkow. Za
"komuny" zdarzali sie czlonkowie partii, dalecy od Kosciola, ktorzy
jednak prosili z gory o pogrzeb katolicki. I co mialem robic?
Musialem. Nie wiem, czy wszyscy to pochwala. Ale ja nikomu w moim
zyciu nie odmowilem.
 
___________________________________
 
Czytajac, nad trudnymi sprawami zastanawiala sie
 
Kasia
 
_________________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
                            FERDYNAND GOETEL
                            ================
 

      "Prosze pamietac, panie prezesie, ze przyjdzie czas,
       gdy pan bedzie zlizywac kurz z moich butow".
 
                 Wanda Wasilewska do Ferdynanda Goetla, Lwow, 1938.
 
 
Ferdynand Goetel urodzil sie 15 maja 1890 roku w Suchej Beskidzkiej w
malym, istniejacym po dzis dzien drewnianym domku polozonym w poblizu
dworca kolejowego, gdzie pracowal jego ojciec. Ferdynand byl drugim
synem Walentego i Julii Goetlow. Rok wczesniej urodzil sie jego starszy
brat Walery, w przyszlosci wybitny geolog, znawca Tatr i rektor
krakowskiej Akademii Gorniczej (potem AGH).
 
Jak zwykle w takich przypadkach bywa, bracia znacznie roznili sie
charakterem. W odroznieniu od spokojnego i solidnego starszego brata,
Ferdek, bo tak go nazywano w rodzinie, wyroznial sie nieposkromionym
temperamentem. W pisanych na starosc wspomnieniach sam przyznal, ze
uchodzil za chlopca krnabrnego, niepokornego, a nawet bezczelnego, co
bylo powodem jego nieustannych problemow z nauczycielami i kilkukrotnych
zmian szkol. Ze wzgledu na, jak wtedy mowiono, "naganne obyczaje"
relegowany byl z kilku szkol srednich. Pierwsza~ szkola~, ktora musial
opuscic, byl krakowski Nowodworek.
 
Temperament mlodego Ferdynanda dal o sobie znac najbardziej wtedy, gdy
Goetlowie juz mieszkali w Krakowie. Rodzina skierowala go w koncu do
szkoly dla kadetow. 16-letni Ferdek zdecydowal sie jednak szybko na
ucieczke stamtad i powrot do Krakowa. Tu wreszcie zadomowil sie w
Szkole Realnej, wydoroslal, i o dziwo, jako prymus zdal mature. Lata
szkolne to poczatek wielkiej, trwajacej cale zycie fascynacji Goetla
Tatrami. Poczatkowo byly to wycieczki turystyczne.
 
Po niespodziewanej i przedwczesnej smierci ojca Goetlom pomagal wuj -
Ferdynand Turlinski, wlasciciel popularnej wsrod bohemy artystycznej
kawiarni "Paon". W "Paonie" w owym czasie zabawiala sie przy absyncie
cala mlodopolska cyganeria ze Stachem Przybyszewskim na czele.
 
Dzieki wujowi i wizytom w "Paonie" mlody Goetel mogl sie zetknac z
atmosfera owczesnego cyganskiego Krakowa. Mial okazje poznac Asnyka i
Malczewskiego, bywal czesto w Teatrze Slowackiego. Zaczal tez sam pisac
poezje, malowac i pasjonowac sie muzyka. Jak na poczatkujacego
moderniste przystalo zostal takze zapalonym taternikiem. Tatry staly
sie zreszta wielka miloscia Goetlow, ktorej pozostali wierni do konca
swych dni. W Tatrach po raz pierwszy zaletami okazaly sie upor i
odwaga.
 
W 1909 roku w czasie wyprawy na Wielka Buczynowa Turnie jedna osoba
zginela. Ferdek zaczal sie wtedy zastanawiac nad stosunkiem czlowieka
do gor, nad ideologia taternictwa. Stwierdzil, ze wlasciwie pomiedzy
ambitna dzialalnoscia tworcza a taternictwem nie ma wielkich roznic.
Wspinaczka wysokogorska byla dla niego aktem artystycznym. Zreszta, jak
okazalo sie pozniej, przez cale swoje zycie tworcze nigdy nie oddzielal
literatury od realnego zycia.
 
Jeszcze jako uczen zaangazowal sie w dzialalnosc tajnych kolek
socjalistycznych. Pozniej w Zakopanem poznal druga wielka fascynacje
swego zycia - Jozefa Pilsudskiego, z ktorym w swoim zyciu zetknal sie
kilkukrotnie. Swoje studia architektoniczne ukonczyl na Politechnice w
Wiedniu. Potem zamieszkal w Warszawie.
 
Momentem przelomowym w jego biografii byl wybuch I wojny swiatowej. W
1914 roku 24-letniego wowczas Ferdynanda, mieszkajacego w Warszawie,
Rosjanie, jako potencjalnie niebezpiecznego dla imperium obywatela
austriackiego, internowali i wsadzili do pelnego podejrzanych "zulikow"
pociagu, ktory wywiozl go do dalekiego Taszkientu w Turkiestanie.
 
Zatrudniony jako inzynier nadzorujacy budowe drog i mostow, Goetel
znalazl sie, dosc niespodziewanie dla samego siebie, w centrum huraganu,
ktory mial niedlugo potem wstrzasnac Europa. Obserwowal tam stopniowy
rozklad imperium, ktorego kulminacja byla rewolucja bolszewicka.
Ogladal rewolucyjna zawieruche jakby z boku i z pewnym dystansem.
Potrafil dostrzec pelna nieoczekiwanego humoru egzotyke sowieckiego
eksperymentu, ale takze jej groze, czyli to, co mialo okazac sie jej
istota - narodziny nowej biurokracji, rosnace zaklamanie, narastanie
rzadow korupcji i terroru.
 
Przymusowy pobyt w Turkiestanie uswiadomil mu, ze jest przede wszystkim
swiadkiem czasow i ze powinien dawac swiadectwo tego co zdolal
zaobserwowac. Pozniej wielokrotnie mowil o tych czasach, jakby byly dla
niego dobrodziejstwem, zarowno dla niego - jako pisarza i jako
czlowieka.
 
W grudniu 1919 roku Goetel postanowil wydostac sie z bolszewickiego,
groznego juz Taszkientu. Niedawno zalozyl rodzine, a jego zona -
Jadwiga spodziewala sie dziecka. Po brawurowej 13-miesiecznej epopei
rodzina Goetlow, wraz z grupa Polakow, przez Persje dotarla do Indii.
Stamtad udalo im sie dostac droga morska do Liverpoolu, by w styczniu
1921 roku stanac wreszcie na ziemi ojczystej. Opis tej gehenny
zatytulowany "Przez plonacy Wschod" przyniosl Goetlowi pisarski rozglos.
 
O jego owczesnym stanie ducha swiadczy dobrze fragment jego listu do
kuzynki, ktory napisal bezposrednio po powrocie do Krakowa:
 

     "Zbawiennie dzialaja krakowskie mury jako niewiarygodny
      przyklad czegos, co stoi jak stalo, nie uleglo zniszczeniu,
      nie zmienilo polozenia ani nawet wygladu. Nie moge sie do
      tego przyzwyczaic, jak i w ogole do wszystkiego, tak i do
      niewatpliwych przecie murow Wawelu czy maryackiej wiezy
      odnosze sie z niedowierzaniem."
 

W tym nastroju nastepuje prawdziwa eksplozja talentu Goetla. Jego
najwiekszym powolaniem okazuje sie proza. Oprocz wspomnien z ucieczki
do Polski "Przez plonacy Wschod", pisze powiesc "Kar Chat" i opowiadania
zamieszczone w tomie "Patnik Karapeta". Przynosza mu one wielka
popularnosc. To byly jedne z pierwszych w naszej literaturze relacje z
rewolucji bolszewickiej, pelne przy tym wnikliwych obserwacji,
znakomicie podpatrzonych szczegolow obyczajowych. Wszystko to napisane
rzeczowym, prostym i bardzo przy tym plastycznym jezykiem z nieodlaczna
dawka poczucia humoru.
 
W 1926 roku ukazala sie jego kolejna, najglosniejsza powiesc "Z dnia na
dzien", przetlumaczona na wiele jezykow. W 1929 roku zostala ona
przeniesiona na ekran przez Jozefa Lejtesa. Byla powiescia smiala i
nowatorska formalnie, byla demitologizacja pisarstwa jako takiego.
Goetel jakby stracal pisarza z romantycznego piedestalu, ukazujac
pisarstwo jako ciezka i w pewnym sensie zwyczajna prace.
 
Popularnosc Goetla utrwalily jego kolejne ksiazki, wsrod ktorych
dominowaly znakomite relacje z podrozy do Indii, Islandii i Egiptu. W
tym czasie mieszkal juz w Warszawie, zajmujac coraz wazniejsza pozycje w
zyciu literackim i politycznym II Rzeczpospolitej. Obracal sie w
srodowisku popularnych "Wiadomosci Literackich". Znany z energii i
trzezwego spojrzenia na swiat zostal wybrany najpierw prezesem polskiego
PEN Clubu, a potem prezesem ZZLP. W 1936 roku z rekomendacji Karola
Irzykowskiego zostal czlonkiem prestizowej Polskiej Akademii Literatury.
 
Politycznie Goetel sympatyzowal z sanacja. Przez dlugi czas czynil to
bardzo dyskretnie, nie angazujac sie w biezaca polityke. Aktywnie na
jej teren wkroczyl w 1937 roku popierajac prawe skrzydlo obozu
sanacyjnego, ktorego emanacja byl Oboz Zjednoczenia Narodowego
pulkownika Adama Koca. W 1938 roku opublikowal wazna w swojej biografii
ksiazke "Pod znakiem faszyzmu". Krytyka uwaza ja dzisiaj za ksiazke
bardzo naiwna.
 
Duza czesc tej ksiazki jest analiza~ i krytyka~ komunizmu sowieckiego
wynikajaca~ z jego osobistych przezyc i doswiadczen. Goetel apelowal w
niej do Polakow, aby w obliczu coraz wyrazniejszego, smiertelnego
zagrozenia wojna, postawieni przed alternatywa: faszyzm czy komunizm,
przystapili do konsolidacji swego panstwa. Ta konsolidacja, jego
zdaniem, mogla dokonac sie tylko pod znakiem faszyzmu, ktory byl dla
niego symbolem nowoczesnosci, solidaryzmu spolecznego i heroicznego
stosunku do zycia. Spogladal tu w strone Wloch. Taka byla jego niezbyt
klarowna i naiwna ocena faszyzmu.
 
Po 1939 roku sam Goetel uznal te ksiazke za bledna, chociaz, jak
twierdzil, pisana z dobra wiara. Ciekawym jednak byl fakt, ze ksiazka
ta znajdowala sie na indeksie ksiazek zakazanych nie tylko przez
komunistow, ale takze przez hitlerowcow. "Pod znakiem faszyzmu" po raz
pierwszy postawilo Goetla w zdecydowanej opozycji wobec inteligencji
liberalnej i lewicowej. Ten konflikt mial sie poglebic w okresie
okupacji.
 
Po wybuchu wojny Goetel stal sie jedna z czolowych instytucji okupowanej
Warszawy. Juz we wrzesniu 1939 roku byl bliskim wspolpracownikiem
prezydenta Starzynskiego. Byl tez Przewodniczacym Sekcji Propagandy
Obywatelskiego Komitetu Obrony Warszawy. Dwukrotnie odrzucil propozycje
wyjazdu z miasta. Potem po odmowie wyjazdu na emigracje, uruchomil w
Warszawie wspolnie z Adolfem Nowaczynskim i Wladyslawem Zyglarskim
slynna Kuchnie Literacka na ul. Foksal, ktora nie tylko zywila
glodujacych literatow, ale byla tez konspiracyjnym punktem kontaktowym i
miejscem przerzutu broni dla podziemia. Wraz z Wiliamem Horzyca Goetel
wydawal takze podziemne pismo "Nurt". Ukazalo sie 9 jego numerow od
1940 do 1944 roku.
 
W 1943 r. otrzymal od wladz niemieckich propozycje wyjazdu do Katynia.
Ta niespodziewana niemiecka propozycja byla prawdziwym dylematem. Po
konsultacjach, przeprowadzonych przez Mariana Ruth-Buczkowskiego z
Komenda Glowna BIP, wyrazil zgode. Po powrocie, zmizerowany,
wstrzasniety i przekonany o sowieckiej odpowiedzialnosci za mord,
napisal raport dla PCK i zdal relacje ze swego katynskiego okresu
wysokim oficerom AK, wsrod ktorych byl sam gen. Stefan Grot-Rowecki.
 
W tym samym czasie nasilily sie oskarzenia Goetla o kolaboracje z
hitlerowcami. Trzeba przyznac, ze pierwszy raz pojawily sie one juz w
1941 roku, gdy pisarz zarejestrowal sie na polecenie wladz okupacyjnych
w Urzedzie Propagandy. Tym razem jednak oskarzenia byly w duzej mierze
inspirowane przez radio moskiewskie.
 
W powstaniu Goetel nie bral udzialu. Spedzil je wraz z zona, 3-letnia
corka i wlasnie narodzonym synem na Zoliborzu w piwnicy domu, w ktorym
mieszkal. Pod koniec powstania zostal rozdzielony z rodzina i trafil do
obozu w Pruszkowie. Po kilkudniowym pobycie w Ozarowie, postanowil
wyjechac do swojego brata Walerego do Krakowa.
 
W styczniu 1945 roku, tuz po wkroczeniu Rosjan do Krakowa, od razu
zostali aresztowani czlonkowie komisji prof. Robla (komisja, ktora
badala w Krakowie dokumenty katynskie). Do mieszkania, gdzie Goetel
znalazl schronienie, przybyl kilkuosobowy patrol sowiecki. Patrolowi
towarzyszyl Adam Wazyk w mundurze. Goetla akurat nie bylo w domu. Dla
jego zony stalo sie wtedy jasne, ze jako jeden z najwazniejszych
swiadkow zbrodni katynskiej znalazl sie w wielkim niebezpieczenstwie.
Sklamala wiec, ze maz wyjechal do Warszawy.
 
Dzieki pomocy wspanialego czlowieka - ksiedza Machaja pisarz znalazl
schronienie w klasztorze ojcow Karmelitow przy ulicy Rakowickiej, w
okolicach cmentarza. Przebywal tam prawie rok wiele piszac. Tam tez
doszla do niego okrezna droga propozycja prokuratora Sawickiego, aby
oswiadczyl, ze Katyn jest dzielem Niemcow - wtedy bedzie mogl spokojnie
zyc w Polsce. Odmowil. Zaraz po tym 15 lipca ukazal sie w krakowskiej
prasie list gonczy, podpisany przez prokuratora dr Romana Martiniego,
oskarzajacy Goetla o przestepstwo wobec narodu polskiego z jakiegos
paragrafu dekretu PKWN. Trwaly tez w najlepsze przesluchania pisarzy
majace przygotowac jego proces. Wkrotce jednak okazalo sie, ze
studiujac materialy katynskie, sam prokurator Martini zaczal miec
watpliwosci, czy rzeczywiscie zrobili to Niemcy. Nie zdazyl tych
watpliwosci rozstrzygnac, gdyz niedlugo potem zostal w niejasnych
okolicznosciach zamordowany.
 
W grudniu 1945 roku Goetel zaopatrzony w falszywy paszport holenderski 
na nazwisko Johan Menten udal sie przez zielona granice w niebezpieczna
podroz na Zachod. Ostatnia noc w Katowicach spedzil, jako bardzo
niebezpieczny gosc przeciez, w serdecznym i goscinnym domu kompozytora
Ludomira Rozyckiego.
 
Odprawa graniczna 5 grudnia 1945 r. byla pelna dramaturgii. Na granicy
czeskiej jeden z funkcjonariuszy strazy granicznej zorientowal sie od
razu z kim ma do czynienia. Widac bylo, ze rozpoznal twarz pisarza, ale
niespodziewanie z szelmowskim usmiechem powiedzial: "Holender? No to
szczesliwej drogi, kolego!". I pozwolil mu bez problemu przekroczyc
granice. Przez Karlsbad, Cheb - Goetel dotarl do Wloch, do armii gen.
Andersa, gdzie byl przez niego przyjety.
 
W Bellagio sluchal wstrzasajacych opowiesci o rozstrzeliwaniach w
Katyniu opowiadanych mu przez Rosjanina o nazwisku Kriwozercow. Ow
Kriwozercow, mieszkaniec jednej z wiosek w poblizu miejsca kazni, byl
naocznym swiadkiem dokonywanych egzekucji. Zginal potem w Anglii w
tajemniczych okolicznosciach.
 
Zycie Goetla zatoczylo kolo. Znowu znalazl sie poza krajem. Ta druga
emigracja byla jednak dla niego znacznie trudniejsza. Panowala wokol
niego atmosfera niejasnych podejrzen i plotek. Cierpial na samotnosc,
tym wieksza, ze - juz na zawsze - oderwany zostal od swojej rodziny w
Polsce.
 
Opublikowal nowe ksiazki takie jak: opowiadania z tomu "Kapitan Luna",
wspomnienia "Czasy wojny", czy tez nostalgiczna, pelna humoru powiesc o
krakowskiej mlodziezy z poczatku XX wieku "Nie warto byc malym". Pisal
tez ciekawe eseje dla paryskiej "Kultury" i przede wszystkim - dla
londynskich "Wiadomosci" Mieczyslawa Grydzewskiego.
 
W 1957 roku Grydzewski oglosil ankiete wsrod czytelnikow "Wiadomosci" na
temat wyboru czlonkow emigracyjnej Akademii Literatury, gdyby taka
akademia istniala. Odpowiedzialo okolo 6 tys. respondentow. Na
pierwszym miejscu byl Kazimierz Wierzynski, na drugim Mieczyslaw
Grydzewski, a na trzecim Ferdynand Goetel. To bylo symptomatyczne.
 
Zblizal sie rok 1960, a wraz z nim 70 rocznica jego urodzin. Goetel
mial klopoty ze zdrowiem, pod koniec zycia bedac wlasciwie zupelnym
slepcem. Zyl, jak mowiono, w heroicznej biedzie. Heroizmem bylo
bytowanie w wynajetym pokoju u obcej osoby, gdy tracil wzrok i gdy
brakowalo pieniedzy na obiady.
 
Miejscowa Polonia probowala zebrac pieniadze dla uczczenia okraglego
jubileuszu pisarza. Uzbierala sie w koncu jakas sumka, lecz on sam nie
doczekal tej fety. A pieniadze starczyly akurat na jego pochowek na
londynskim cmentarzu North Sheen. Zmarl 24 listopada 1960 roku na zawal
serca. Z ceremonia zalobna czekano do 3 grudnia, do przyjazdu zony z
Polski.
 
Dzieki wstawiennictwu Slonimskiego mogla osobiscie poprosic
Iwaszkiewicza o przyspieszenie wydania paszportu. Iwaszkiewicz,
owczesny prezes ZLP, juz sam od siebie zalatwil jeszcze pismo
uprawniajace do przewiezienia bez cla wszystkich rzeczy po zmarlym. A
skromny to byl inwentarz.
 
W Polsce zostal przez wladze skazany na smierc przez przemilczenie. Gdy
umarl w Londynie, w kraju niemal nie zostalo to odnotowane. Jeszcze w
latach 70. instrukcja cenzury umieszczala go na pierwszym miejscu wsrod
tych pisarzy, o ktorych pisze, ze nie nalezy dopuszczac do przeceniania
ich tworczosci lub przedstawiania jej w zbyt pochlebnym swietle. Bylo
to tym latwiejsze, ze tam, gdzie zachowala sie pamiec o Goetlu, czesto
przyklejano mu etykietke kolaboranta.
 
Dopiero w czerwcu 1989 roku pojawilo sie oswiadczenie polskiego PEN
Clubu stwierdzajace bezzasadnosc wszelkich zarzutow wysuwanych w zwiazku
z okupacyjna dzialalnoscia Goetla. Na specjalnie zwolanym zebraniu
oprocz rodziny pisarza znalazlo sie wielu dziennikarzy. Wspomnienia i
opinie o Goetlu wyglosili miedzy innymi: Kazimierz Truchanowski, Marian
Ruth-Buczkowski i Stefan Kisielewski. Odczytano wstrzasajace
oswiadczenie sprzed 10 lat niezyjacego juz wtedy poety Jerzego
Zagorskiego mowiace o "oszczerczym posadzeniu Ferdynada Goetla,
bezpodstawnym i falszywym".
 
Przed kilku laty na specjalnie zwolanym w tym celu posiedzeniu PEN Clubu
Wladyslaw Bartoszewski poglebil komentarzem prawdziwa przyczyne
powojennej kampanii oszczerstw przeciwko Goetlowi. Zapoczatkowalo ja
wtedy moskiewskie radio po ogloszeniu raportu Goetla, lzac go jako
klamce i niemieckiego kolaboranta.
 
Oto co oswiadczyl Bartoszewski:
 

     "Ferdynand Goetel nigdy nie tail swego negatywnego stosunku
      do stalinowskiej polityki ZSRR. Jego zachowanie w Katyniu
      i po powrocie z Katynia nie naruszylo w niczym interesow
      polskich. Goetel nie dal sie uzyc propagandzie niemieckiej
      dla jej celow. Jako czlowiek na wysokim poziomie rozeznania
      sytuacji, a wiec swiadek szczegolnie niebezpieczny, stal
      sie przedmiotem kampanii oszczerstw, w ktorej uczestniczyli
      m.in. i ci, ktorzy przyjeli sowiecka wersje wydarzen".
 

Od tego czasu trwa przywracanie jego dorobku polskiej literaturze. Z
pewnoscia nie wszystko z jego bogatej tworczosci przetrwalo probe czasu,
ale np. "Patnik Karapeta", "Z dnia na dzien", czy "Czasy wojny"
pozostana na zawsze w naszej literaturze. Ostatnia wola Ferdynanda
Goetla bylo spoczac na zawsze w jego ukochanym Zakopanem. Wiem, ze
mieszkajaca w kraju rodzina rozpoczela juz takie starania.
 
Izabella
 
---------------------------------
Bibliografia:
 
(1) Krystyna Kolinska: "Banita bez winy",  +Plus-Minus - cotygodniowy
    dodatek do Rzeczpospolitej, 8-9 lutego 1997.
(2) Maciej Urbanowski: "Nieobecnosc", Czas Krakowski, 22 grudnia 1996.
(3) Marcin Wieclaw: "Ferdynand Goetel", telewizyjny film dokumentalny,
    TVP1, emisja 2 marca 1997.
 
Niebawem ma sie ukazac ksiazka Krystyny Kolinskiej "Z Sopotem w tle.
Opowiesci niezwykle" - nakladem wydawnictwa "Ostoja", poswiecona
Ferdynandowi Goetlowi.
 
_________________________________________________________________________
 
Tadeusz K. Gierymski 
 
 
                    F. GOETEL I KATYN, 1943 R.
                    ==========================
 
 
                                I.


Wspomina Izabella Wroblewska w swym ciekawym artykule "Ferdynand
Goetel", ze on:
 

        "W 1943 r. otrzymal od wladz niemieckich propozycje
         wyjazdu do Katynia. Ta niespodziewana niemiecka
         propozycja byla prawdziwym dylematem. Po konsultacjach,
         przeprowadzonych przez Mariana Ruth-Buczkowskiego
         z Komenda Glowna BIP, wyrazil zgode. Po powrocie,
         zmizerowany, wstrzasniety i przekonany o sowieckiej
         odpowiedzialnosci za mord, napisal raport dla PCK i zdal
         relacje ze swego katynskiego okresu wysokim oficerom AK,
         wsrod ktorych byl sam gen. Stefan Grot-Rowecki".
 

Pozwole sobie troche rozwinac ten temat. Nie zamierzam ani atakowac,
ani bronic p. Goetla. Chce tylko przedstawic dodatkowe fakty, uwypuklic
konflikty, nastroje i opinie z tych odleglych dni, gdy przezywalismy
bolesnie wiadomosc o Katyniu, bylismy ta zbrodnia przejeci, zasmuceni i
rozgniewani.
 
W kwietniu 1943 r. obiegla Warszawe wiesc o przyjezdzie do niej
Goebbelsa i zwolaniu przez Ludwiga Fischera, gubernatora warszawskiego,
Polakow z zarzadu miejskiego, reprezentantow organizacji spolecznych i
przedstawicieli katolickiego i protestanckiego kosciola.
 
Na zebraniu tym Niemcy poinformowali Polakow o odkryciu masowego grobu
katynskiego i zaproponowali im, by stworzyli delegacje, ktora udalaby
sie tam, obejrzala mogily, ciala oficerow polskich i dowody, ze zbrodnie
te popelnily oddzialy sowieckie.
 
Zygmunt Zaremba byl przewodniczacym zainicjowanego przez PPS we wrzesniu
1939 r. Robotniczego Komitetu Pomocy Spolecznej i czlonkiem Rady
Naczelnej i CKW PPS. Byl on takze jednym z redaktorow organow prasowych
PPS-WRN: "Robotnik w Walce" (od polowy 1944 r. ukazujacy sie jako
"Robotnik"), i byc moze, ze takze redaktorem "WNR". Na pewno
odpowiedzialny byl za montowanie skladu redakcyjnego "Wolnosci-Rownosci-
Niepodleglosci".
 
Tak o wydarzeniach tamtych dni pisze on w swej ksiazce:
 

        Przywyklismy juz w tym czasie do nowego tonu propagandy
        niemieckiej, wylewajacej lzy nad meczenstwem Polakow pod
        okupacja sowiecka. Materialu dostarczyly rzady sowieckie
        niemalo. Tym razem jednak ogrom zbrodni przerastal
        wszystko.
 
        Jednak Podziemie nawet teraz nie chialo utozsamic sie
        z propaganda niemiecka i bez roznicy zdan odrzucilismy
        mozliwosc tworzenia "delegacji" polskiej pod protekcja
        niemiecka. Ze zas propozycja Fischera byla rownoznaczna
        z rozkazem, uznalismy, ze dla poznania istoty sprawy
        wystarczy, jesli pojada do Katynia osoby wyznaczone
        przez Niemcow z tytulu spelnianych przez nich funkcji
        publicznych.
 
        Tak wylonila sie przed oczyma kraju sprawa Katynia i
        tak wygladaly pierwsze na nia reakcje z naszej strony.
        Mimo jednolite w tej sprawie stanowisko Podziemia,
        szereg Polakow, jak Skiwski, Goetel, ksiadz Trzeciak,
        zglosilo sie na ochotnika.
 

O Janie Emilu Skiwskim, krytyku literackim i jednym z redaktorow
dwutygodnika Przelom", organu hitlerowskiej propagandy, a moze i o ks.
pralacie Stanislawie Trzeciaku, napisze pozniej.
 
Zaremba cytuje ze swego artykulu (bez zadnych bibliograficznych o nim
danych):
 

        "Do tej pory chcielismy wierzyc, ze tylko Niemcy
         odznaczali sie mordowaniem jencow wojennych, jak
         to mialo miejsce z obozem zolnierzy i oficerow armii
         polskiej narodowosci zydowskiej pod Lublinem, lub tez
         z licznymi obozami jencow sowieckich w pierwszym roku
         wojny z Rosja.
 
         Ujawnilo sie teraz, ze Sowiety w niczym nie ustepuja
         swym mistrzom. O mogilach smolenskich nie zapomnimy,
         ale proba niemieckiej propagandy zasloniecia tymi
         mogilami obrazu zbrodni niemieckich nie uda sie.
         Kazdy Polak wie, ze pan Fischer mogl przeciez
         zorganizowac blizsza i latwiejsza wycieczke do
         Oswiecimia, Majdanka czy Palmir oraz setek innych
         miejsc kazni... Niegodne jest tez imienia Polaka
         uczestniczenie w tego rodzaju przedsiewzieciach
         propagandy niemieckiej.
 
         Odcinajac sie od propagandy niemieckiej, spoleczenstwo
         i rzad polski nie mogli zbagatelizowac odkrytej zbrodni
         i przejsc nad nia w milczeniu. Tysiace rodzin zylo od
         lat w smiertelnym niepokoju o swych ojcow, synow, braci,
         ktorzy zgineli tajemniczo gdzies w Rosji sowieckiej.
 
         Teraz odkryto zbiorowe mogily, gdzie zapewne spoczywaja
         ich kosci. Spisy pomordowanych, publikowane przez
         Niemcow, i listy, znalezione przy trupach, byly
         autentyczne i tragicznie wymowne. Ale dzialo sie to juz
         po zwyciestwie Rosji pod Stalingradem. Rzad sowiecki
         zamiast wyjasnic i szukac winnych zbrodni, nie mogac
         snac odseparowac sie od mordercow, zwyczajnie zaprzeczyl,
         udal obraze i zerwal stosunki z rzadem polskim.
 
         Decyzja Kremla urzadzenia Polski bez krepowania sie
         wola spoleczenstwa polskiego i jego organow panstwowych
         zapadla ostatecznie".
 

___________________________________
 
Zaremba, Zygmunt, "Wojna i Konspiracja", B. Swiderski - Londyn 1957.
 
 
tkg
 
--------------------------------------------------------------------
 
Izabella Wroblewska 
 
 
              
Ferdynand Goetel byl i jest nadal niewatpliwie postacia tragiczna,
ktorej dzialalnosc wzbudza rozliczne namietnosci i kontrowersje. Moze
wlasnie dlatego uznalam, ze warto poswiecic mu nasza uwage.
 
W jakiej atmosferze zyli w Polsce krewni Ferdynanda Goetla, mialam
niegdys okazje przekonac sie sama. Zetknelam sie z mlodym pokoleniem
rodziny Goetlow jeszcze w szkole podstawowej. Pamietam dwie
dziewczynki, amatorki teatrzyku dzieciecego, ktore mialy duze trudnosci
w znalezieniu towarzystwa do zabawy, co bylo skutkiem pojawiajacych sie
tu i owdzie plotek o ich rzekomym niemieckim pochodzeniu. Bylysmy obie
z siostra kilka razy u nich u nich w domu i nie bardzo moglysmy wtedy
zrozumiec, skad sie brala ta zmowa milczenia wokol nich.
 
Pisze pan Tadeusz:
 

        Pozwole sobie troche rozwinac ten temat. Nie zamierzam
        ani atakowac, ani bronic p. Goetla. Chce tylko
        przedstawic dodatkowe fakty, uwypuklic konflikty,
        nastroje i opinie z tych odleglych dni, gdy przezywalismy
        bolesnie wiadomosc o Katyniu, bylismy ta zbrodnia
        przejeci, zasmuceni i rozgniewani.
 

i dalej cytuje Zygmunta Zarembe
 

>       Tak wylonila sie przed oczyma kraju sprawa Katynia i
>       tak wygladaly pierwsze na nia reakcje z naszej strony.
>       Mimo jednolite w tej sprawie stanowisko Podziemia,
>       szereg Polakow, jak Skiwski, Goetel, ksiadz Trzeciak,
>       zglosilo sie na ochotnika.
 

Chcialabym poswiecic kilka slow tej wlasnie sprawie. Jak bylo z tym
"zgloszeniem sie na ochotnika", opowiadala w dokumentalnym filmie
Marcina Wieclawa zona Goetla - Halina Winowska (zmarla w trakcie
realizacji filmu):
 

        Ktoregos dnia Ferdynand wracal z tej swojej Kuchni
        do domu wieczorem na noc i powiedzial mi 'Wiesz, bede
        musial poleciec samolotem niemieckim na front rosyjski'.
        Wszyscy sie bali jechac, a podziemne wladze powiedzialy
        mu, zeby on pojechal, bo trzeba zbadac jak sprawa wyglada
        na miejscu.
 
        Ferdynand byl szalenie przekorny i odwazny i doskonale
        znal Rosjan, dlatego ze byl ponad 5 lat w niewoli
        rosyjskiej w Turkiestanie, wiec widzial jak tam na ulicy
        bez wyroku Sowieci strzelali do ludzi i jak to sie
        wszystko odbywalo.
 

W swojej, przygotowanej do druku, ksiazce "Z Sopotem w tle. Opowiesci
niezwykle" Krystyna Kolinska rowniez pisze o tym:
 

        Pamietny byl to dzien, gdy po odkryciu grobow katynskich
        w 1943 roku Ferdynand Goetel oznajmil kolegom pisarzom,
        ze Niemcy zaproponowali mu wyjazd z Komisja na miejsce
        zbrodni. - Co czynic ? - Wziac udzial, czy odmowic ? -
        z tym pytaniem zwracal sie miedzy innymi do Mariana Ruth-
        -Buczkowskiego, autora wydanej przed wojna ksiazki
        "Tragiczne pokolenie", zolnierza AK z Komendy Glownej BIP.
 
        Wkrotce Buczkowski przyniosl wiadomosc. - Mam zgode -
        zwrocil sie do Goetla - na twoj wyjazd. Kazimierz
        Truchanowski, autor "Bozych Mlynow", prof.Karol
        Zawodzinski, Stanislaw Stempowski nie kryli, ze ta
        niespodziewana niemiecka propozycja jest powaznym
        dylematem. Po glebokim namysle orzekli, ze trzeba jednak
        jechac to wszystko zobaczyc na miejscu, sprawdzic.
 

Trzeba tez zauwazyc, ze po powrocie do Warszawy Goetel, mimo nalegan,
nie zlozyl Niemcom sprawozdania z wyjazdu do Katynia. Zlozyl je tylko
dla Polskiego Czerwonego Krzyza. Nawet nie wiedzial o tym, ze wsrod
grona zaproszonych osob odbierajacych to sprawozdanie byl gen. Stefan
Grot-Rowecki.
 
Relacja Goetla zostala przekazana przez Polskie Wladze Podziemne Rzadowi
Polskiemu w Londynie. Zostala ona potem uzupelniona na podstawie
wspomnien, ktore F. Goetel oglosil na lamach "Wiadomosci" w trzech
odcinkach p.t. "Katyn" (Londyn 23.X., 6.XI, 20.XI.1949). Material ten
zostal wlaczony do "Bialej ksiegi" w sprawie Katynia, ktora~ wszyscy
znamy jako opublikowana~ "Zbrodnie~ katynska w swietle dokumentow"
(przygotowana~ przez Jozefa Mackiewicza).
 
Ponadto o szczegolach swej dzialalnosci w sprawie katynskiej Ferdynand
Goetel zeznawal w 1950 roku przed komisja amerykanskiego kongresu.
 
Pisze dalej pan Tadeusz:
 

        O Janie Emilu Skiwskim, krytyku literackim i jednym z
        redaktorow dwutygodnika Przelom", organu hitlerowskiej
        propagandy, a moze i o ks. pralacie Stanislawie Trzeciaku,
        napisze pozniej.
 

Z publikacji prasowych wynika, ze rodzina Goetlow miala pretensje o
laczenie nazwiska Ferdynanda Goetla z Janem Emilem Skiwskim. Pierwszy
raz to polaczenie wystapilo na liscie gonczym wystosowanym przez
komunistycznego prokuratora w polowie lipca 1945 roku.
 
Trzeba w tym miejscu przypomniec, ze pierwszy powojenny Zjazd Zwiazku
Zawodowego Literatow Polskich (ZZLP), ktory odbyl sie w Lodzi w 1945
roku, oczyscil Ferdynanda Goetla z zarzutow kolaboracji, potwierdzajac
jednoczesnie kolaboracje literata Jana Emila Skiwskiego.
 
 
Tyle moich uwag uzupelniajacych
 
                                          Izabella
-------------------------------------------------------------------
 
Tadeusz K. Gierymski 
 

                              II.

 
Pisze p. Izabella Wroblewska, ze
 

        rodzina Goetlow miala pretensje o laczenie nazwiska
        Ferdynanda Goetla z Janem Emilem Skiwskim.
 

Skiwski byl, jesli sie nie myle, w tej samej dziewiecioosobowej
"delegacji" warszawskiej do Katynia z 10 kwietnia 1943 r. co Goetel, i
obu ich za to potepil Zygmunt Zaremba.
 
Z tego co wiem o obu pretensja rodziny p. Goetla jest calkiem sluszna.
By roznice miedzy nimi uwypuklic podam wpierw kilka faktow o Janie Emilu
Skiwskim.
 
Urodzil sie on 13 lutego 1894 r. w Warszawie. Niewiele wiadomo jest o
jego rodzinie i wczesnych latach. Studia konczyl na wydziale
filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego, a uczeszczal takze na Wolna
Wszechnice Polska w Warszawie.
 
Byl publicysta, debiutowal jako krytyk literacki w tygodniku "Mysl
Narodowa" w 1926 roku. Jako urzednik panstwowy pracowal i mieszkal w
latach 1927- 33 w Poznaniu, gdzie byl sekretarzem pisma "Tecza",
wychodzacego od 1927 do 1939 roku, ktorego redaktorem, miedzy innymi,
byl Emil Zegadlowicz.
 
To spoleczno-kulturalne czasopismo, wydawane przez katolicka Ksiegarnie
sw. Wojciecha, sklanialo sie ku chrzescijansko-narodowej ideologii.
Tematyka "Teczy" ogarniala zagadnienia spoleczne, etyczne, muzyke,
teatr, malarstwo, film, sztuke ludowa, i literature, bylo duzo pisarzy
katolickich wsrod jej wspolpracownikow, np. Z. Kossak-Szczucka.
 
Po powrocie do Warszawy zajal sie Skiwski publicystyka i krytyka
literacka piszac artykuly i recenzje programow radiowych dla tygodnika
"Pion". To czasopismo widziane bylo jako znak dazenia sanacji do
objecia kontroli nad kultura. Premier Jedrzejewicz wypowiedzial sie:
 

        [...] o koniecznosci przystapienia w kolei naczelnych
        zagadnien panstwowych do zagadnien zwiazanych ze
        sprawami kultury duchowej
 

i premier wlasnie byl zalozycielem Towarzystwa Kultury i Oswiaty,
wydawcy "Pionu".
 
Na pierwszej stronie pierwszego numeru "Pionu" Adam Skwarczynski
zarzucil literaturze polskiej, ze nie zauwazyla niepodleglosci. Zadal,
by pomogla tworzyc nowa swiadomosc narodowa, a nie szukac "beztroskiej
rozrywki i igraszki zdziecinnialej", by nie zadawalala sie pozycja
reportera czy widza.
 
Ten postulat "literatury panstwowej" wywolal burze protestow, a artykul
p. Skwarczynskiego wzieto za jaskolke planowanej kontroli nad
tworczoscia wlacznie z uruchomieniem, jak bylo juz w Niemczech i ZSRR,
aparatu cenzury, kontroli i represji. Kazimierz Wyka nazwal sluzbe
panstwowa "robotami przymusowymi".
 
Na poczatku swego istnienia "Pion" drukowal wiele artykulow o
oficjalnych uroczystosciach, o zagadnieniach zycia panstwowego i o
dygnitarzach sanacyjnych, o Marszalku, jego imieninach, a pozniej
smierci, o Gdyni i harcerstwie.  Ukazywaly sie w nim przemowienia
sejmowe, a szczegolnie ostro atakowal "Plon" "Wiadomosci Literackie"
za antymilitarnosc, antymocarstwowosc i liberalizm. Dostalo sie duzo
Slonimskiemu i duzo pisano wtedy o endecji.
 
Pozniej rozszerzyla sie i tematyka i krag wspolpracownikow - ale
odchodze coraz dalej od powzietego tematu, i. e. dzialalnosci p.
Skiwskiego.
 
Byl on zdecydowanie prawicowo-nacjonalistyczny w swych pogladach,
sprzeciwial sie, np., protestowi Zwiazku Literatow przeciw zamknieciu
w Berezie Leona Pasternaka.
 
Podobno podczas okupacji przedstawil do wydania w zalozonym przez
Niemcow Wydawnictwie Polskim swa powiesc "Czad". Tak podaje Goetel,
ktory twierdzil, ze byl przeciwny publikowaniu w tym wydawnictwie. Choc
sa watpliwosci, czy ksiazka Skiwskiego byla tam wydrukowana, "Biuletyn
Informacyjny" potepil Skiwskiego dwa razy: w artykule "Lajdactwo
literata" za druk tej powiesci i w nastepnym - "Infamia" - za
przedstawienie ksiazki do druku i stanie sie kolaboranckim kierownikiem
tego wydawnictwa. "Biuletyn" zlozyl wniosek, by Sad Specjalny oglosil
infamie. "Narod i Kultura" takze potepilo Skiwskiego za kolaboracje.
 
Niemcy wydawali takze pozorowane pisma konspiracyjne i propagandowe,
celem ktorych bylo przekonanie spoleczenstwa polskiego o koniecznosci
wspolnej z Niemcami walki ze Zwiazkiem Radzieckim, przedstawianym jako
smiertelny wrog europejskiej cywilizacji. Dwutygodnik "Przelom" byl
chyba najbardziej z nich znanym, a redagowali go wlasnie Skiwski i dr.
filozofii Feliks Burdecki.
 
Tak potepil "Przelom" malopolski "Biuletyn Informacyjny" z 21 maja 1944
r.:
 

        "Plugawa gazeta, produkt kilku sprzedawczykow, nie smie
        sie znalezc w zadnym polskim domu! Kazdy uczciwy Polak
        ma obowiazek tepic i niszczyc to plugastwo, a propaganda~
        ustna~ zapobiegac rozszerzaniu sie pisma wsrod
        nieuswiadomionych".
 

A Wladyslaw Bartoszwski pisal, ze:
 

        W ostatniej dekadzie kwietnia [1944 r., przyp. tkg]
        ukazuje sie w sprzedazy w kioskach warszawskich nowe
        pismo pt. "Przelom" opatrzone podtytulem "Dwytygodnik
        polityczny". Jako rzekome miejsce wydania wskazano
        Raclawice. Nr 1 "Przelomu" (datowany 17.IV) ujawnia
        niedwuznacznie jego kolaboracyjne zalozenia. Wypelniaja
        go w wiekszosci trescia dr Feliks Burdecki i Jan Emil
        Skiwski.
 
        W przeciwienstwie do innych pism wydawanych dotychczas
        na terenie G.G. "Przelom" pisany jest poprawna
        polszczyzna i redagowany przez ludzi nalezacych przed
        wojna do elity umyslowej.
 

To szczegolnie odrazajace zjawisko spotyka sie z ostrym potepieniem
patriotycznej opinii na lamach prasy tajnej. M.in. w "Rzeczypospolitej
Polskiej" (nr 7), organie Delegatury Rzadu stwierdzono:
 

        "(...) paru naszych tutejszych "literatow" pod
        auspicjami Niemcow wydali w Raclawicach 9...) pierwszy
        numer gadzinowego dwutygodnika "Przelom", w ktorym pp.
        Feliks Burdecki, Jan Emil Skiwski i jakis mniej znany
        Koscielski obrzucajac plaskimi inwektywami Rzad Polski
        pragna i nas przekonac, ze winnismy Niemcom dopomoc w
        ich wspanialej walce z bolszewizmem i ich pracy nad
        "nowa Europa". Zaprawde glupota - bo juz nie chce sie
        nazywac to nawet zdrada - tych paru osobnikow jest
        bezgraniczna. Tego rodzaju pisanina, i to wlasnie
        teraz, godzine przed kleska niemiecka, jest pewnego
        rodzaju obledem (...)"
 

Byla w Krakowie wydawana, a kolportowana glownie w Czestochowie, "Gazeta
Narodowa", byl "Glos Polski" i czestochowska "Straznica". Szybko te
pisma zostaly rozszyfrowane i podziemna prasa polska ujawniala ich
prawdziwe zrodlo.
 
Czytano bez specjalnej winy natomiast dzienniki wydawane przez okupanta,
takie jak "Nowy Kurier Warszawski", choc byl zakaz podziemia kupowania
go w piatki. Nie bylo zadnej watpliwosci, komu te gazety sluzyly, byly w
nich ogloszenia, nekrologi i rozne informacje przydatne nam w zyciu pod
okupacja, byly zawiadomienia, komunikaty i zarzadzenia niemieckie.
Naklady takich "gadzinowek" i "szmatlawcow" - jak je pogardliwie
nazywano - byly calkiem duze. "Nowy Kurier Warszawski" drukowal 250 000
-300 000 egzemplarzy, "Goniec Krakowski" - 60 000.
 
Termin "gadzina" stworzyli warszawiacy na wydawana przez gubernatora
Beselera podczas pierwszej wojny "Godzine Polska". "Goniec Krakowski" i
Goniec Wilenski" nazywano "podogoncem".
 
Jak te gazety wykorzystywane byly przez Podziemie, to osobny i dlugi
rozdzial - teraz podam tylko jeden anons z podogonca krakowskiego:
 

        Specjalista Wladyslaw Sikorski garbuje skore dzikich
        zwierzat. Specjalnosc: iberalesy.
        Krakow, Veit Stoss Str. 34.
 

Skiwski dostarczal takze materialow, opracowan i wskazowek dla Urzedu
Propagandy Rzeszy.
 
Znikl z Polski w 1945 r., zostal potepiony za kolaboracje i skazany
zaocznie na dozywotnie wiezienie i utrate praw obyatelskich.
 
Byl we Wloszech w 1947 r., skad nie udala sie ekstradycja wladzom
polskim. Co sie z nim stalo pozniej, nie wiem.
 


                                  III.
                  
 

Pan Zygmunt Zeremba kategorycznie, z nazwiska potepil w cytowanej
poprzednio ksiazce uczestnictwo p. Ferdynanda Goetla, "mimo jednolite w
tej sprawie stanowisko Podziemia", w delegacji polskiej zorganizowanej
przez Niemcow i wyslanej do Katynia, gdzie odkryto masowe groby
zamordowanych polskich oficerow.
 
Sam p. Goetel, jego rodzina, a takze pewni swiadkowie tych wypadkow i
autorzy pozniejszych o nich sprawozdan, nie zgadzaja sie, ze p. Goetel
zlamal zakaz Podziemia. Przeciwnie, twierdza oni, ze dostal na ten
wyjazd pozwolenie AK, jak to juz podala p. Wroblewska, ze byl po cichu
swiadkiem dla wladz podziemia, przynoszacym im potrzebne dane. Wspomina
sie, ze sam Stefan Rowecki ("Grot") sluchal sprawozdania i wnioskow p.
Goetla o tym ohydnym mordzie i jego sprawcach.
 
Czy mial p. Goetel pozwolenie AK na uczestniczenie w delegacji do
Katynia? Czy to jego sprawozdania sluchal Stefan Rowecki? Moglo tak
byc, ale nie potrafie tego rozstrzygnac na podstawie dostepnych mi
materialow.
 
Tadeusz "Bor" Komorowski, opisujac te wydarzenia wspomina, ze
 

        "Delegacja" warszawska, skladajaca sie z 9 osob,
        odleciala 10 kwietnia rano.
 

Po ich powrocie, pisze "Bor", troszke skracajac pierwsze zdanie depeszy
o odkryciu grobow pod Smolenskiem, ale nie zmieniajac nic waznego dla
mego argumentu:
 

        14 kwietnia Rowecki wyslal do Londynu radiogram
        nastepujacej tresci:
 
              Naczelny Wodz
 
              Pod Smolenskiem Niemcy odkryli grob kilku tysiecy
              naszych oficerow wymordowanych w marcu i kwietniu 40 r.
 
              W ogledzinach grobu wzielo udzial kilku Polakow z
              Warszawy i Krakowa specjalnie tam zwiezionych. Ich
              relacje nie pozwalaja watpic w autentycznosc masowego
              mordu. Opinia jet wzburzona. Szczegoly zamelduje w
              najblizszych dniach.
 
                                     Kalina 575 14 IV
 

"Depesza" - pisze "Bor" - "nie wymieniala sprawcy".
 
Dwie strony dalej czytamy:
 

        W kilka dni po pierwszych odwiedzinach Polakow w
        Katyniu Niemcy zarzadzili wyslanie tam dalszych
        obserwatorow.
 
        Postanowilem dolaczyc do nich zaufanego czlowieka,
        by sie przekonal, ile jest prawdy w twierdzeniach
        niemieckich, i zdobyl wiadomosci z pierwszej reki.
        Przed jego wyjazdem odbylem z nim dluga rozmowe, w
        ktorej wyjasnilem mu, na co przede wszystkim zwracac
        ma uwage.
 

W prasie gadzinowej bez przerwy ukazywaly sie artykuly o zbrodni
katynskiej, i, jesli mnie pamiec nie zawodzi, fotografie grobow,
dokumentow, krzyzy, odznak, szlifow. Rozpacza dotknietych zostalo
tysiace rodzin, strach i podejrzenie ogarnely rodziny niepewne losu
swych bliskich - jencow wojennych, deportowanych do Rosji. Nam wywiezli
ze Lwowa w glab Rosji siostre matki.
 
Dalej "Bor":
 

        Tymczasem wrocil moj wyslannik z Katynia. Zaczal przede
        wszystkim od tego, ze niemiecka liczba 10 000 zwlok jest
        przesadzona.
 
        -- Nie orientuje sie -- powiedzial -- czy Niemcy nie
        znaja dokladnie liczby, bo nie otworzyli wszystkich
        grobow, czy tez swiadomie ja sfalszowali. W kazdym razie
        w chwili mego pobytu w Katyniu otwartych bylo siedem
        grobow, w ktorych na pewno nie bylo wiecej ponad
        4000 zwlok. Widzialem i badalem wszystko osobiscie.
        Nie przypuszczam, bym mogl cos przeoczyc. Tu jest
        material, jaki przywiozlem.
 
        Polozyl na stole dwie kule z rewolweru, kilka lusek
        od nabojow, kilka sznurow i paczke z notatnikami,
        pamiatkami, listami i przedwojennymi banknotami polskimi.
 
        -- Jak to wszytko wyglada? -- zapytalem.
 
        -- Na polanie, na zboczu wzgorza, zwanego Kozia Gora,
        znajduje sie obok siebie siedem grobow masowych.
        W poblizu stoi dom, ktory, jak mi mowiono, byl przed
        wojna domem wypoczynkowym dla enkawudzistow. Na
        grobach posadzono mlode drzewka. Nie jestem lesnikiem,
        nie umialbym wiec potwierdzic informacji niemieckich,
        wedlug ktorych wiek drzewek wskazuje, ze zostaly one
        przesadzone ze szkolki jakies trzy lata temu...
 
        Grunt jest piaszczysty, ciala zachowaly sie wiec w
        dobrym stanie, zwlaszcza gorne warstwy. Niektorzy z
        zabitych maja glowy owiniete w plaszcze, prawie
        wszyscy -- rece zwiazane sznurem z tylu albo z przodu;
        przywiozlem jeden taki sznur. Co mnie najbardziej
        zastanowilo, to to, ze wszystkie strzaly wymierzone
        byly w ten sam sposob; w podstawe czaszki w miejscu
        styku czaszki z kregoslupem. Oprawcy musieli miec w
        tym wielka wprawe.
 
        W 15 czy 16 wypadkach trafilem takze na slady meczarn,
        jakie jency przeszli przed smiercia. Plaszcze i mundury
        niektorych zostaly przedziurawione czworograniasta
        bronia biala -- byc moze bagnetem. Niektorzy maja
        polamane szczeki. W pewnych wypadkach plaszcze owiniete
        dookola glowy sa pelne trocin. Byl to prawdopodobnie
        inny jeszcze sposob uporania sie z tymi, ktorzy sie
        bronili -- wdychane trociny dusily ich.
 
        Jest to, jednym slowem, widok, ktorego nie zapomne do
        konca zycia...
 

Jesli p. Goetel pojechal z pierwsza grupa, mogl miec pozwolenie od
wladz AK i na jego to relacji (miedzy innymi?) mogl sie opierac "Grot"
wysylajac swoj telegram do Londynu.
 
Jesli pojechal z druga grupa, gdzie wlasnie byl "zaufany czlowiek", z
ktorym "Bor" mial dluga rozmowe przed odlotem, watpie, z roznych
powodow, ze mogl to byc p. Goetel.
 
Sprawa wyjazdu do Katynia nie byla wiec tak jednoznaczna, gdy chodzi i o
AK, i o cywilow, jak to przedstawil p. Zaremba.
 
Bo wiemy ze wspomnien p. Kazimierza Truchanowskiego nagranych dla
Polskiego Radia, ze naradzali sie nad wyjazdem p. Goetla takze pisarze
z jego grona, czyli, ze miedzy nimi nie bylo jednolitego zdania.
 

        Nie we dwoch rozmawialismy, bo byl pan Stanislaw
        Stepowski, pani Maria Dabrowska, byl Miller [Jan
        Nepomucen, przyp. tkg], prezes oddzialu warszawskiego
        Zwiazku Literatow, przyjechal z Torunia Zawodzinski,
        krytyk literacki. Jeszcze ktos byl.
 
        I wtedy oni zastanawiali sie... Bo to zaproszenie
        przez Niemcow dalo bardzo duzo do myslenia Polakom.
        Byly podejrzenia, ze Niemcy tu szykuja jakis podstep,
        ze odkryte zostaly groby wymordowanych oficerow
        polskich w Katyniu, ze to zrobili bolszewicy...
        A tu nie chciano wierzyc, ze to bolszewicy.
        I odbylo sie zebranie tamto, w tej kuchni...
 
        Nalkowska byla za tym, ze to Niemcy, ze to podstep
        niemiecki. Natomiast pan Stanislaw Stempowski
        obstawal, ze skoro jest zaproszenie, trzeba koniecznie
        pojechac i przekonac sie, jakies zdobyc dowody, kto
        popelnil te zbrodnie na oficerach polskich.
        Postanowilismy wszyscy, ze powinien pojechac do
        Katynia.
 
        Czekalem, az zostane powiadomiony, kiedy Goetel wroci z
        Katynia. [...] Wtedy opowiedzial mi z wielkim
        przejeciem, ze to zrobili bolszewicy. Pokazal dowody.
        List, dokumenty jakies, notatki, odznaczenia, guziki...
        I wtedy oczywiscie przekonalismy sie wszyscy, ze to
        zrobili bolszewicy. Ze to bylo na reke dla Niemcow,
        ze mogli ujawnic "zbrodnie bolszewicka".
 

Moze nie wszyscy wiedza, ze Stanislaw Stepowski byl kiedys sympatykiem
socjalizmu, ministrem w rzadzie Petlury na Ukrainie w 1918 r.,
dzialaczem spolecznym dobrze znanym w Warszawie, a takze do 1938 r.
szefem polskiej masonerii, jako Wielki Suwerenny Komandor Rady
Najwyzszej 33 stopnia wielkiej Lozy Narodowej Rytu Szkockiego.
Wystepowal jako "Stefan Ligeza", godnosc objawszy po Andrzeju Strugu -
"Stefanie Borszowskim".
 
Byl zwiazany z Maria Dabrawska od wielu lat i mieszkal u niej na Polnej,
chroniac ja i opiekujac sie nia podczas okupacji. Przezywala ona
wydarzenia okupacji, rodzinne i inne komplikacje i problemy wlasnego
zycia ciezko.
 
Pisalem kiedys o wsypie i aresztowaniu przez gestapo jej siostry w
mieszkaniu panstwa Gutow przy ulicy Sniadeckich podczas tajnych
egzaminow maturalnych liceum im. Krolowej Jadwigi. Aresztowano takze
wtedy wiele nauczycielek i uczennic, nauczyciela Wladyslawa Dawisona, i
uwieziono ich na Pawiaku.
 
Dwa tygodnie przedtem jacys podejrzani osobnicy zrewidowali mieszkanie
p. Dabrowskiej, przetrzasneli i pokoj Stepowskiego. Kto to wlasciwe
byl, nigdy nie zostalo wyjasnione. Przestraszona tym byla bardzo p.
Dabrowska, a w 8 dni po aresztowaniu siostry tak napisala w swym
dzienniku:
 

        Dzien dzis wypadl chlodny, ciemny, a w koncu
        dzdzysty, a moje usposobienie takie samo jak
        dzien. Rano z paczka do Jadzi.
 

Nastepnego dnia Stepowski wzywany byl na gestapo. Pozniej, 1 sierpnia
znow tam musial pojsc. Bal sie, gdy czekal na przesluchanie, myslal o
psach, jakie mial w zyciu, by odpedzac zle przewidywania. Po powrocie
"odbilo sie to na jego sercu i musial sie polozyc do lozka". Laskawy im
byl los - wrocila tego wieczoru Jadwiga, siostra p. Dabrowskiej.
 
Karol Wiktor Zawodzinski byl w latach 1914-1917 oficerem legionow,
rotmistrzem wojska polskiego od 1918 do 1932 r., krytykiem literackim,
poeta, wykladowca literatur slowianskich na uniwersytecie w Brukseli, a
od 1946 roku profesorem zwyczajnym w Toruniu.
 
I ci wlasnie ludzie o czystej przeszlosci doszli do wniosku, ze p.
Goetel powinien do Katynia pojechac. A sama p. Nalkowska nie miala
przeciez specjalnego nabozenstwa do p. Goetla. Pisze ona, np., 2 XI
1939 r. w swym dzienniku tak:
 

        Jak zwykle przy zetknieciu z Goetlem niesmaki,
        wrazenie, ze bierze sie udzial w czyms podejrzanym.
 

Nie zapominajmy, ze p. Goetel mial zla opinie w przedwojennym
demokratycznym srodowisku literackim jako zwolennik wladzy
totalitarnej i autor apologii faszyzmu. Powyzsza notka p. Nalkowskiej
moze odzwierciadlac tylko przedwojenna jeszcze opinie, choc Karol
Irzykowski zapisal w pazdzierniku 1939 r., juz po podboju i podziale
Polski, swa rozmowe z p. Goetlem tak:
 

        On powiada, ze jest w tej chwili jeszcze wiekszym
        totalista niz przedtem. Ozon (Oboz Zjednoczenia
        Narodowego) byl tylko sitwa, a nie faszyzmem.
 


                                 IV.

 
 
Jednak podczas okupacji p. Goetel staral sie zdobywac pomoc dla
literatow, pisywal do konspiracyjnego pisma "Mysl Panstwowa", oslanial
Zydow, a tak wielce przyczynil sie do powstania stolowki literackiej, ze
nazywana ona byla "goetlowka". W niej ochranial takze rozne
konspiracyjne dzialania. Redagowal podziemny miesiecznik "Nurt", organ
Obozu Polski Walczacej.
 
Nie podpisal volkslisty, mimo, ze siedzial na Pawiaku w lutym 1941 przez
dwa tygodnie, i nalegan gestapo. Jego ksiazki, z "Pod znakiem faszyzmu"
wlacznie, byly przez Niemcow zakazane, i nie drukowal podobno nic swego
w gadzinowych wydawnictwach.
 
Przypomne, ze "Dziennik Rozporzadzen Generalnego Gubernatora", nr. 52 z
18 sierpnia 1940 roku zarzadzil rejestracje w Propaganda-Abteilung
wszystkich pragnacych wykonywac zawod artystyczny, czyli muzykow,
kompozytorow artystow malarzy, aktorow, spiewakow, literatow,
dziennikarzy...
 
W brzydkiej polszczyznie o niemieckiej skladni glosil paragraf 3, ze:
 

        [...] po dniu 1 grudnia 1940 roku nie moze bez
        zaswiadczenia zadna z wymienionych w par. 1 [prac] byc
        wykonywana. Zaswiaczenie moze tylko byc przed dniem 1
        grudnia 1940 roku wydane, jesli zgloszenie najpozniej
        do dnia 30 wrzesnia nastapilo.
 

Zareagowal na to natychmiast Stanislaw Lorentz, dyrektor Muzeum
Narodowego, kierownik podziemnego Dzialu Kultury w Departamencie Oswiaty
Delegatury Rzadu. (Pisalem juz o jego dzialalnosci podziemnej innym
razem, omawiajac Witolda Hulewicza.)
 
Tak opowiedzial o tym Robertowi Jarockiemu w 1978 roku:
 

        Pierwszym zadaniem, jakie zlecilem Zawistowskiemu i
        Hulewiczowi, bylo rozpowszechnienie zakazu
        rejestrowania sie w Propagandzie w Palacu Bruehla
        pisarzy, dziennikarzy, aktorow itp. Sprawa ta nabrala
        szczegolnej ostrosci, bo Ferdynand Goetel otwarcie
        namawial zainteresowanych do rejestrowania sie i
        nawiazywania wspolpracy z Niemcami, a rzadzac przed
        wojna Zwiazkiem Literatow, mial powazne wplywy.
 

Sam p. Goetel przyznaje sie, ze jako oficjalny przedstawiciel
srodowiska literackiego czesto bywal w niemieckim Propagandaamt (Urzad
Propagandy). Wiemy, ze namawial pisarzy do rejestrowania sie w tym
urzedzie. Za to wlasnie "Biuletyn Informacyjny" w 1941 r. zawiadomil o
wniosku do sadu specjalnego, by skazano go na infamie. "Narod i Kultura"
potepila go za kolaboracje w listopadzie 1941 r. Czytalem tez, ze
wladze podziemia kulturalnego przestaly przekazywac na jego rece
pieniadze na pomoc literatom.
 
Jaroslaw Iwaszkiewicz, zlosliwy, zawsze chetny przypiac komus latke,
zawsze dobrze poinformowany, bardzo sie o rejestracji wstrzemiezliwie i
skapo wyrazil:
 

        Byly miedzy nami wielkie debaty, rejestrowac sie czy
        nie rejestrowac. Ostatecznie podobno zarejestrowalo sie
        tylko paru kolegow, ale o tym dokladnie nie wiem.
 

A wspomniany juz Irzykowski zanotowal w swym dzienniku, jakby w
rozterce, niepewnosci i opozycji do czyichkolwiek 'ukazow':
 

        Sprawa zarejestrowania sie lub niezajestrowania jako
        literat wykonywujacy swoj zawod. Terror i szantaz nie
        znanych tajnych czynnikow. Pisarz ma byc jak zolnierz
        na posterunku itp. Ale gdy jest nim rzeczywiscie, w
        swoim chrakterze, nie w przenosni, wtedy nie
        przywiazuje sie do niego tyle wagi. Kocha sie
        ojczyzne, mogac innym dokuczyc, mogac komenderowac.
        Opinia publiczna?! Ale opinia milczala dawniej w tylu
        wypadkach.
 
[...]
 
        W gruncie rzeczy zarejestrowac sie czy nie, to wszystko
        jedno, to dla sprawy polskiej jest obojetne, powiedzial
        to bardzo dobrze W., prawy i godny czlowiek.
 

A co sam p. Goetel pisal o rejestracji pisarzy?
 

        Dysputy na ten temat byly zywe, a stanowiska
        rozbiezne. Haslo rzucone przez zespol dziennikarski,
        by solidarnie zbojkotowac zarzadzenie, nie zdobylo
        popularnosci ani wsrod nas, ani innych zawodow.
        Gdyby zostalo urzeczywistnione, pociagneloby za soba
        zniszczenie zachowanych jeszcze placowek, oddanie
        calego swiata artystycznego i umyslowego na czarna
        liste represji i musialoby sie w rezultacie obrocic
        najbardziej groznie przeciw tym, ktorzy ze wzgledu na
        swa przeszlosc, przekonania czy pochodzenie byli
        najbardziej narazeni na niebezpieczenstwo, a ukryc sie
        nie mogli.
 

A dalej tak on pisze:
 

        W rezultacie roznych rozmow i narad uzgodnilismy, ze
        literatom nalezy zostawic wolna reke w stosunku do
        rejestracji. Dokladnej listy zarejestrowanych nie
        jestem w stanie odtworzyc, gdyz zajmowala ona
        kilkadziesiat nazwisk. Z wybitniejszych pisarzy
        zapamietalem: Tadeusz Breze, Irzykowskiego,
        Nowaczynskiego, Leopolda Staffa, Wroczynskiego,
        Jerzego Zagorskiego.
 

Wspomina jednak, ze za wyjatkiem Jana Emila Skiwskiego, Zygmunta
Kaweckiego, Stelly Olgierd, Janusza Herlaine'a i Juliusza Znanieckiego
 

        zaden z zarejestrowanych literatow nie dal sie
        wciagnac do pracy w wydawnictwach niemieckich.
 

Relacje p. Goetla o rejestracji pisane byly po wojnie, nie podaje z kim
swoje poglady uzgadnial, nie mozemy byc pewni, ze poprawnie wymienil
nazwiska zarejestrowanych, nie mozemy zalozyc slusznosci jego pogladow o
rejestracji.
 
Zblizona komunistom prasa konspiracyjna atakowala go coraz ostrzej,
robily to radio i prasa moskiewskie, a opisany przeze mnie juz "Przelom"
oglosil sfalszowany tekst z jego podpisem. Powojenny list gonczy z lata
1945 r. mogl byc czescia tej samej nagonki.
 
Wiemy, ze sad obywatelski powolany przez gen. Andersa uchylil
postawione mu zarzuty kolaboracji, wiemy, ze zarzad polskiego PEN-Clubu
w 1989 roku specjalna uchwala przywrocil mu "czesc i dobre imie".
 
Moralna ocena jego postepowania w czasie okupacji wymagalaby wiedzy o
jego motywacjach, a taka wiedza, jak juz raz wspomnialem, jest
najczesciej tylko naszym przypisem, czesto brzydkim.
 
Sa powody, by uwazac go za ambitnego, apodyktycznego i upartego
czlowieka. Byl zdolny do konszachtow, do knucia, do krzywdzenia nawet
innych, by promowac siebie. Takie cechy charakteru i temperamentu, jego
prawicowe, totalitarne ciagatki mogly go "oslepic" na dwuznacznosc
pewnych jego pogladow i postepkow.
 
Pewny jestem jednej rzeczy. Jego tworczosc powinna byc oceniana wedlug
scisle literackich kryteriow, a nie przez pryzmat polityki, czy nawet
kolaboracji. Tak, np., jak robi to Piotr Kuncewicz:
 

        Calkiem bezspornie byl Goetel znakomitym nowelista
        ("Patnik Karapeta" - 1923, "Ludzkosc" - 1925).
 
        [...]
 
        Za to slynne i nagrodzone "Serce lodow" (1936),
        zachwalane przez Chestertona, okazuje sie wlasciwie
        nieczytelna chala.
 
 
                                                      tkg
 
----------------------
 
Piszac: F. Goetel i Katyn, 1943 r. I - IV. oparlem sie glownie na
wlasnej pamieci i:
 
Bartelski, Leslaw, M., "Piesn Niepodlegla: Pisarze i Wydarzenia
1939-1942", Wydawnictwo Literackie, Krakow, 1988.
 
Bartelski, Leslaw M., "Polscy pisarze wspolczesni 1939-1991 Leksykon",
PWN, Warszawa, 1995.
 
Bartoszewski, Wladyslaw, "1859 Dni Warszawy", SIW ZNAK, 1982.
 
Bor-Komorowski, T., "The Secret Army", London, Victor Gollancz, Ltd.
1950.
 
Brodzka, Alina, et al.  "Slownik Literatury Polskiej XX Wieku", Zaklad
Narodowy Im. Ossolinskich, Wroclaw, Warszawa, Krakow, 1993.
 
Iwaszkiewicz, Jaroslaw, "Ksiazka moich wspomnien", Czytelnik, Warszawa,
1994.
 
Komorowski, Tadeusz, Bor, "Armia Podziemna", Bellona, 1994.
 
Kozikowski, Edward, "Wiecej Prawdy niz plotki", PIW, Warszawa, 1964.
 
Kuncewicz, Piotr, "Literatura Polska Od 1918", Tom I, Polska Oficyna
Wydawnicza, "BGW", 1993.
 
Nalkowska, Zofia, "Dzienniki V, 1939-1944", Czytelnik, Warszawa, 1996.
 
_______________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
                      PREISNER WYJEZDZA Z POLSKI
                      ==========================
 
 
Zbigniew Preisner (ur. 1955), absolwent historii w UJ, najbardziej znany
polski kompozytor muzyki filmowej. Najpierw komponowal muzyke dla
teatru i do filmow dokumentalnych. W filmie fabularnym debiutowal
muzyka do dziela Antoniego Krauzego "Prognoza pogody". Napisal potem
muzyke do ok. 80 filmow. Wsrod najbardziej znanych: "Dekalog", "Trzy
kolory", "Podwojne zycie Weroniki" - Krzysztofa Kieslowskiego; "Europa,
Europa", "Olivier, Olivier" - Agnieszki Holland. Pracowal tez dla
Louisa Malle'a i Hectora Babenki.
 
Zdobyl ponad 20 prestizowych nagrod miedzynarodowych, a wsrod nich trzy
razy nagrode Stowarzyszenia Krytykow Filmowych z Los Angeles, dwa Cezary
przyznawane przez Akademie Francuska, Zloty Glob, nagrode BBC i
berlinskiego Srebrnego Niedzwiedzia. "Podwojne zycie Weroniki"
nominowane bylo do Oscara. Od dwudziestu juz lat mocno zwiazany z
Piwnica pod Baranami. Pietnascie plyt z jego muzyka osiagnelo naklad
ponad 4 milionow sztuk.
 
Mocno zniesmaczony roznymi trudnosciami, na jakie napotkal ostatnio w
kraju, krakowski kompozytor udzielil wywiadu Jerzemu Sadeckiemu w ktorym
oglosil, ze w najblizszym czasie opusci Polske. Wywiad publikuje
"Rzeczpospolita". "Jak chce sie zyc w Polsce, to trzeba duzo wytrzymac"
- stwierdzil Preisner.
 
 
- Definitywnie, absolutnie wyjezdzam stad.
 
- Kiedy?
 
- Wkrotce, jak tylko sprzedam dom.
 
- Dokad pan pojedzie?
 
- Do Szwajcarii, chce zamieszkac w Morges w Alpach.
 
- Do Polski teraz sie wraca, nie odwrotnie. Skad ta decyzja?
 
- Myslalem, ze po 1989 roku ten kraj stanie na nogach. Ze w Polsce dojda
do wladzy ludzie, ktorzy poza wlasnym interesem beda mieli cos do
powiedzenia i zechca zrobic cos, o czym przez lata marzylismy. Teraz ze
zdumieniem przecieram oczy.
 
- Nie ma pan mozliwosci tworzenia w Polsce? Z pana nazwiskiem, pozycja?
 
- To nie jest kwestia pozycji, nazwiska i pieniedzy. Nie o to chodzi.
Ja sie urodzilem tutaj i Polska bardzo mnie interesuje. Czytam gazety,
rozmawiam z ludzmi i widze te szalona niemoznosc. Po co mam sie
codziennie denerwowac. Ja chce miec swiety spokoj. Bede sobie pisal
muzyke, a do Polski przyjezdzal na wakacje, wpadal wystapic w Piwnicy
pod Baranami. Nie bede musial myslec, co tutaj bedzie jutro, a co
pojutrze.
 
- Czy to mozliwe?
 
- Jedno wiem: nie potrafie juz tu zyc. W kraju klamstwa, glupoty i
paranoi. Kompletnej bezmyslnosci i bezkarnosci. Nic z tego kraju nie
bedzie. Morderstwa na ulicach, afery, przekrety - im wyzej w hierarchii
wladzy, tym wieksze.
 
- Ale na Boga, w kazdym kraju sa przestepcy i afery!
 
- Nie na taka skale. U nas niektorym demokracja pomylila sie z
kompletna anarchia. Mozna komus przywalic kijem w leb, dostac piec lat,
ktos zrobi bialy marsz. I co to zmieni?  Nic - dopoki prawo nie bedzie
prawem dla wszystkich, od prezydenta kraju poczawszy. Bedzie tak,
dopoki prezydent bedzie klamal, dopoki premier bedzie klamal, rzady,
koalicje beda klamaly, a wszyscy robili z wyborcow idiotow - na dodatek
bez zadnych konsekwencji! W tym 40-milionowym kraju wszystko
postawione jest na glowie. Tu nie da sie zrobic nic, co by wykraczalo
chociaz piec centymetrow ponad przecietnosc. A sztuka polska?...
 
- Cos jednak w polskiej kulturze znaczacego sie teraz dzieje...
 
- Niby co takiego? Gdzie sa mlodzi!
 
- A dlaczego tak jest?
 
- Bo nie ma elit.
 
- Przez wiele lat byly. Cos sie z nimi stalo, przepadly nagle?
 
- Czesc elit wyjechala, czesc niestety odeszla ze wzgledow naturalnych,
biologicznych. Nowe elity, ktore sie tworza, sa mniej zwiazane z
kultura, a oparte glownie na biznesie. Interesuje ich wlasne podworko.
 
- Znajdzie pan spokoj gdzies poza Polska? Mrozek tez kiedys myslal, ze
Meksyk bedzie dla niego rajem na ziemi.
 
- Z jednym bedzie z pewnoscia lepiej. Gdy przebywam w Szwajcarii, nie
wiem kto jest premierem tego kraju, kto prezydentem czy ministrem
kultury. I w ogole tego nie musze wiedziec. Mam natomiast pewnosc, ze
prawo, ktore obowiazuje dzisiaj, bedzie obowiazywalo jutro i pojutrze,
ze dom, do ktorego od lat jezdzilismy z Kieslowskim i Piesiewiczem, moze
byc pozostawiony nie zamkniety w nocy i nic z niego nie zginie. A jak
cos sie dzieje zlego, to ta potulna Szwajcaria reaguje bardzo szybko.
Pare tygodni temu wyszlo na jaw, ze rosyjscy mafiosi pokupowali
nieruchomosci w Szwajcarii, zaczeli szantazowac ludzi, wymuszac haracz -
czyli dokladnie robic to co w Polsce. Pewnego pieknego dnia gwardia
narodowa otoczyla ta miejscowosc, zebrala wszystkich mafiosow, wziela im
paszporty, odebrala nieruchomosci i wyslala samolotem do Rosji. Sprawy
grozne, ekstremalne wymagaja absolutnie ostrych decyzji, a nie bawienia
sie w demokracje.
 
- Ale tak naprawde, to pana mowienie o wyjezdzie jest tylko gestem.
Przeciez od lat pracuje pan poza Polska, wiecej niz polowe roku
przebywajac za granica.
 
- I co, czy to jest normalne?!
 
- Czy smierc Krzysztofa Kieslowskiego oznacza dla pana koniec jakiegos
etapu w zyciu?
 
- Tak. Wszystko to jakos sie razem laczy. Z niepokojem patrze, ze tamto
pokolenie odchodzi. Nie ma Krzysztofa, nie ma Kantora ani Osieckiej.
Odchodza ludzie, ktorzy dla mojego pokolenia bardzo duzo znaczyli. A
nastepcow nie widac. Bezpowrotnie cos sie konczy.
 
- Zawsze mial pan szczescie spotykac znakomitych ludzi na swej drodze.
I trzymal sie pan zasady wpojonej przez jednego z nauczycieli: "pracuj
zawsze z lepszymi od siebie".
 
- W moim zyciu bylo kilka waznych osob. Od rodziny - po tych, z ktorymi
wspolpracowalem. Piotr Skrzynecki, Krzysztof Kieslowski, Krzysztof
Piesiewicz, Zygmunt Konieczny, Jerzy Turowicz, Antoni Krauze, orkiestry,
dyrygenci, muzycy, a takze prosci ludzie. Nauczylem sie od nich sluchac
innych. Pokolenie Piwnicy pod Baranami lat 70., kiedy sie tam pojawilem
- to byli niesamowici ludzie: Konieczny, Grechuta, Pawluskiewicz,
Demarczyk... Byla wtedy naturalna konkurencja. Przyjsc wowczas do
Piwnicy i wlozyc swoja piosenke do programu, to bylo wielkie wydarzenie.
Mialem wtedy silna wole istnienia, uczylem sie pisac muzyke, od razu w
kabarecie sprawdzalem czy sie podoba, jak brzmi.
 
- Nie staral sie pan nasladowac mistrzow?
 
- Nigdy nie chcialem byc epigonem. Podziwialem genialny, niepowtarzalny
styl Zygmunta Koniecznego, ale probowalem szukac wlasnego brzmienia
korzystajac z waznej umiejetnosci, typowej dla Piwnicy: traktowania
muzyki jako dopelnienie literatury. Pisalem muzyke do tekstow z gazet,
dekretow, artykulow.
 
- Do dzis was Krakow pamieta jak spiewaliscie "Koniewa", czyli wywiad z
rzezbiarzem, ktory wykonal pomnik sowieckiego marszalka. Albo dekret o
stanie wojennym. Jaka muzyka jest panu najblizsza?
 
- Rozna. Od Paganiniego i Sibeliusa, do Pink Floyd i Mikolaja
Goreckiego.
 
- Czego nauczyl sie pan od Kieslowskiego?
 
- Rzeczy najwazniejszej: pokory. Kieslowski, Piesiewicz i ja bylismy
dosc niespotykanym w Polsce przykladem, ze w tym bardzo stresujacym
zawodzie mozna pracowac ze soba prawie 14 lat i nie poklocic sie.
Zrealizowalismy 17 filmow, ktore zyskaly uznanie na swiecie. A przy tym
wiedzielismy, gdzie jest nasze miejsce. Krzysztof zawsze mowil: trzeba
jesc mala lyzka, bo duza mozna sie udlawic. Nigdy nie robilismy filmow
na zasadzie, ze jest forsa, to mozemy krecic. Zawsze zaczynalo sie od
pomyslu, od checi zabrania sie za cos, co jest naprawde wazne.
Pokazalismy, ze muzyka moze pelnic w filmach funkcje pierwszoplanowa i
jest czyms uniwersalnym. Muzyka, ktora robilem do filmow Krzysztofa,
jest bardzo kreacyjna, czesto wrecz narracyjna.
 
- Wielu kompozytorow twierdzi, ze dobra muzyka to taka, ktorej widz w
filmie nie slyszy.
 
- Ta teoria kompletnie sie nie sprawdza. Muzyka jest potwornie silnym
srodkiem wyrazu, wnosi do filmu prawdziwa metafizyke. Trzeba tylko
wiedziec jak jej uzyc, jak napisac, zeby byla kreatywna, a jednoczesnie
podporzadkowana filmowi. Nie moze byc jak plaster, ktory sie przylepia
do filmu.
 
- Jak to zrobic?
 
- Mnie interesuje wnetrze bohaterow filmu - co czuja, jakie maja
problemy - a nie co robia, bo to widze na ekranie. Jesli sie kompozytor
nad tym zastanowi, to dalej juz pojdzie latwo. Muzyka ma pokazac to,
czego nie widac.
 
- W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" kompozytor Michal Lorenc powiedzial,
ze nie jest pan zainteresowany kariera amerykanska.
 
- Nie bede robil filmow kategorii B, albo typu "zabili go i uciekl". To
mnie po prostu nie interesuje. Dlatego odrzucam liczne propozycje
amerykanskie. Zaproponowano mi np. zrobienie muzyki do filmu "Wyspa
doktora Moreau" z Marlonem Brando. Najpierw rezyserem mial byc Richard
Stanley, potem producenci zamienili go na Frankenheimera. Rzucilem
jednak kontraktem, bo przewidywalem, ze to bedzie koszmarny film. I
mialem racje: dostal chyba z piec nominacji na najgorszy film roku.
 
- Kocha pan kino europejskie?
 
- Kocham dobre kino, ktore mowi o uczuciach, nastrojach, o nas. Ameryka
ma ogromny potencjal filmowy. Przewiduje, ze w najblizszych latach kino
emerykanskie kompletnie sie zmieni. Cala swa sile nakierowana teraz na
strzelanie, wysadzanie w powietrze, przestawi niebawem na filmy o
ludziach i uczuciach.
 
- Na zasadzie odbicia wahadla?
 
- Tak mysle. Jak dlugo mozna sie gonic po ekranie z karabinem. Ludzie
potrzebuja kogos, kto im opowie o ich zyciu, o losach innych i pozwoli
zastanowic sie nad tym, po co zyjemy, gdzie jestesmy i co czujemy. Jak
Ameryka zacznie takie filmy robic, to ja tam wroce. Teraz robie u
niezaleznych producentow w Stanach Zjednoczonych dwa lub trzy filmy
rocznie i to mi wystarcza.
 
- Na pozegnanie XX wieku i powitanie nowego tysiaclecia, jeszcze za
zycia Kieslowskiego, wraz z Krzysztofem Piesiewiczem napisaliscie
scenariusz wielkiego europejskiego koncertu pod nazwa "Cywilizacja".
Czy dojdzie on do skutku ?
 
- Prowadzimy z Krzysztofem Piesiewiczem liczne rozmowy w tej sprawie.
Po 20 kwietnia oglosimy szczegoly. Chcielibysmy, zeby ten wielki
koncert odbyl sie rownoczesnie w trzech miastach: w Rzymie, Jerozolimie
i Atenach. Na jego zakonczenie, z tych stolic swiatowej cywilizacji, ma
poplynac przez satelite na caly swiat wspolnie odegrany hymn do nowego
tysiaclecia.
 
- Po piosenkach dla Piwnicy pod Baranami, zajal sie pan teatrem, potem
filmem. Co bedzie teraz nowa pasja ?
 
- Mnie interesuja rzeczy nieprzecietne. Odkrywanie czegos nowego.
Wszak przeszlosc jest nadana, a przyszlosc jest zadana. Obecnie pisze
muzyke do filmu "Illumination" dla wytworni Mela Gibsona, potem zrobie w
Izraelu "Dybuka" w rezyserii Yosi Somera. Filmy traktuje teraz
marginalnie. Mysle bardziej o koncertach. Pisze m.in. koncert "Zycie"
skladajacy sie z trzech czesci: "Narodzin", "Istnienia" i "Smierci". Mam
nadzieje, ze w przyszlym roku ten projekt opracowany jeszcze z
Kieslowskim i Piesiewiczem, bedzie mial swa premiere w Grecji.
 
- Zrezygnowal pan jednak z organizacji wielkich koncertow podczas
autorskiego festiwalu w ramach programu "Krakow 2000".
 
- Bardzo tego zaluje, ale inaczej postapic nie moglem. Choc znalazlem
sponsorow i zaprosilem znanych artystow, wladze miasta nie wywiazaly sie
z podstawowych obietnic zapewnienia odpowiednich miejsc na koncerty
mojego festiwalu. Zwlekaly, wykazaly beztroske i nieodpowiedzialnosc.
 
- Niektorzy w Krakowie komentuja, ze domagal sie pan rzeczy
niemozliwych, niewykonalnych. W takich samych warunkach Andrzej Wajda
mogl zorganizowac w ubieglym roku swoj festiwal autorski.
 
- ...
 
- To czego pan chcial?
 
- Chcialem zrobic w Krakowie festiwal na najwyzszym swiatowym poziomie i
nie zadalem na niego ani pieciu zlotych. Pieniadze zostaly znalezione
przez mojego producenta, radio RMF FM. Potrzebowalem tylko miejsca dla
kilkunastu tysiecy widzow. Mnie wszak nie interesuje festiwal, ktory
obejrza elity, radni oraz ich zony i znajomi.
 
- Moze Krakowa nie stac na takie masowe imprezy?
 
- Ale ja nie prosilem o pieniadze! Doszlo wreszcie do tego, ze radio
RMF wynajelo stadion "Korony", wiekszosc artystow potwierdzila swoj
przyjazd (Vangelis, Elmer Bernstein, Goran Bregovic, Mike Neumann, Liza
Minelli). Jednak prezydent Lassota na pismie odmowil zgody na
zorganizowanie festiwalu. Po prostu.
 
- W Piwnicy mowia, ze idzie pan przez zycie jak czolg, zawsze z ogromna
energia i impetem, lamiac bariery. Skad tyle sily?
 
- Odpowiem kwestia z filmu Kieslowskiego: - Jak chce sie zyc, to trzeba
duzo wytrzymac.
 
___________________________________
 
Mowi sie trudno...
 
Izabella
 
_________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr
 
Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
 
Adresy redaktorow:  krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
                    bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by M. Bielewicz (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 143___________________________