W styczniu upadłem na głowę i zapisałem się na kurs. Kurs na
przewodników wycieczek szkolnych do Polski. Tak, jest tu
[
w Izraelu przyp. red.] taki program. Co roku około 10000
uczniów jedenastych i dwunastych klas może zobaczyć z bliska Auschwitz,
Sandomierz, Treblinkę i Kraków. Odpowiedzialne za to jest Ministerstwo
Oświaty. W ostatnich dwóch latach współpracuje ono z MENem i w ramach
tych wycieczek organizowane są spotkania z polskimi uczniami. Celem
programu jest zmniejszenie ignorancji panującej wśród naszej młodzieży
na temat zagłady, historii Żydów w Polsce, historii i kultury polskiej
i w miarę możliwości obiektywne wyjaśnienie stosunków polskożydowskich
w XX w.
W ramach tego kursu byłem w drugiej
połowie kwietnia 10 dni w Polsce. Oto garść wrażeń.
17 kwietnia 94. Po 3,5godzinnym locie lądujemy na Okęciu. Bardzo miły,
elegancki, nowy terminal. Odprawa paszportowa i celna przebiegają bardzo
sprawnie. Dookoła obstawa policyjna. Wsiadamy do autokaru i ruszamy
do miasta, do hotelu.
Na Ochocie rozpoznaję osiedle, którego fundamenty kopałem 27 lat temu
w ramach studenckiego OHP. Domy jeszcze stoją. Dojeżdżamy do centrum,
Jerozolimskie, Marszałkowska
25 lat temu byłem ostatni raz
w Warszawie, przyjechałem wtedy z Wrocławia po izraelską wizę emigracyjną.
Rok temu po raz pierwszy wróciłem do Polski, ale lądowałem w Pradze
i do Warszawy nie dojechałem.
Dojeżdzamy do Europejskiego. Pokój należałoby nazwać komnatą. Widać,
że był to kiedyś bardzo luksusowy hotel. Teraz zostały mu tylko 3 gwiazdki.
Po kolacji ruszamy na krótki spacer po Krakowskim Przedmieściu. Tu dużo
się nie zmieniło. Oprowadza nas Aleks, kibucnik urodzony w Warszawie.
Wyjechał z rodzicami w 1957 r., mając 10 lat. Jego hobby to historia
i kultura polska. Zalewa nas swoją erudycją.
Wracamy do hotelu na instruktaż przed jutrzejszym dniem. Po tym, koło
północy jeszcze zabieram jednego z grupy na spacer po Starówce. Nocna
włóczęga sprawia na nim mocne wrażenie. Jest oczarowany Rynkiem,
uliczkami, a ja się już wprawiam w przewodnictwie.
Wracamy cali i zmęczeni
18 kwietnia. Jedziemy do Domu Dziecka im. Korczaka na Krochmalnej.
Jedna z koleżanek przygotowała ten temat i teraz nam wykłada. Skromny
i zadbany budynek, otoczony ogrodem. Miesiąc temu obejrzeliśmy
Korczaka Wajdy (po projekcji zapytałem całą naszą grupę, czy
odczuli jakis antysemicki odcień w filmie odpowiedź negatywna), poza
tym większość uczestników naszego kursu to nauczyciele, tak że temat
znany, ale być na miejscu jest wzruszającym przeżyciem. Z Domu Dziecka
jedziemy na Okopową na żydowski cmentarz. Deszcz, zimny wiatr
Znane nazwiska. Reagujemy często różnie. Ja znam część nazwisk z historii
Polski, wychowani w Izraelu znają inne ze szkoły, religijni spośród nas
interesują się kwaterami cadyków i znanych rabinów. Odwiedzamy też
miejsce straceń polskich więźniów (w latach okupacji) przy murze cmentarza.
Po krótkiej przerwie trzeba się przebrać, nie myśleliśmy że będzie tak
zimno ruszamy wzdłuż murów dawnego getta. Porównujemy dwie mapy,
ówczesną i aktualną. Dosyć to skomplikowane. Odbudowane ulice nie idą
dokładnie tak jak kiedyś, nazwy też są inne. Żelazna, Chłodna, Ciepła,
Prosta, Leszno (teraz aleja Solidarności)
śmiesznie jak ci
Izraelczycy wymawiają te słowa.
Przechodzimy przez budynek sądow na ul. Leszno, teraz wiemy jak
odbywały się tam kontakty między gettem a stroną aryjską.
Wizyta w odremontowanej synagodze Nożyka i w Teatrze Żydowskim. Akurat
przygotowują tam uroczystość w 51 rocznicę powstania w getcie.
Z powodu pogody rezygnujemy z parku Łazienkowskiego. Kilka osób prosi
mnie o prywatny
tour Starówka by night. Wychodzimy
po wieczornym podsumowaniu.
19 kwietnia. Wczesna pobudka, o 5 rano. Walizki, wymeldowanie,
ładowanie bagażu, szybkie śniadanie i w droge, na południe. Mokotów,
Wilanów. Jedziemy w górę Wisły. Pogoda nam dopisuje. Pierwszy postój
w Górze Kalwarii. Odwiedzamy dwór cadyka. Zjawia się passat policji.
Taką obstawę będziemy mieli we wszystkich miasteczkach. Po Hebronie
nikt nie chce ryzykować. O życiu na dworze cadyka opowiada nam polski
przewodnik mówiący świetnie po hebrajsku, doktorant z UW. My, świeccy
Żydzi, niewiele wiemy na ten temat.
Pod Czerskiem przejeżdżamy na prawy brzeg Wisły. Piękna wiosenna pogoda.
Bociany, jaskółki, kwitnąca tarnina. Ładnie zadbane wsie, widać że
większość domów budowana w ostatnich 25 latach. Stare drewniane budynki
raczej widać na zapleczu. Kazimierz Dolny. Tu ja mam oprowadzać. Jestem
tu po raz pierwszy. Opowiadam o Kazimierzu Wielkim, Esterce, spichrzach,
flisakach, o kolei która przeszła w Puławach i przekształciła miasteczka
w senne letnisko, o malarzach i pisarzach. Zwiedzamy starą bóżnicę,
teraz kino, i zdemolowany przez Niemców żydowski cmentarz. Wszyscy są
oczarowani miasteczkiem. Aparaty i kamery nie przestają pracować.
Jedziemy dalej. Kierunek Sandomierz. Miejsce po pomniku Skopenki (moi
rówieśnicy pewnie pamiętają go z czytanek, chyba z V klasy). W archiwum
miejskim oglądamy freski, które zostały z czasów, gdy budynek był synagogą.
Stary rynek, katedra. W podziemia nie zdążyliśmy wejść, były już zamknięte.
Dalej połykamy kilometry do Lublina. Dojeżdżamy pod wieczór i jak zwykle
po kolacji spotykamy się na podsumowanie dnia.
20 kwietnia. Zaczynamy od budynku LO na ulicy Lipowej 7. W 1939 powstał
tu obóz jeniecki dla żołnierzy
polskich, Żydów pochodzących zza Buga. Oni byli później pierwszymi
budowniczymi Majdanka. Było ich tam okolo 3000. 1000 zginęło do 18
listopada 43 r. Około 400 próbowało ucieczki, 100 dotarło do jednostek
GL w okolicy, pozostali zginęli. Reszta zlikwidowana została 1819
listopada 43 w akcji Dożynki w Majdanku, razem z 18000 Żydów z gett
i obozów pracy z dystryktu lubelskiego. Zostali oni wszyscy zlikwidowani
strzałami w potylicę, a ciała zostały spalone. Komory gazowe Majdanka
nie wystarczały na tak wielkie tempo.
Idziemy przez miasto. Jedna z koleżanek szuka domu, w którym urodziła
się jej matka, przy Lubartowskiej 18. Budynek znaleźliśmy, ale mieszkanie
jej dziadków było w oficynie, którą wyburzono dwa lata temu. Dochodzimy
do Zamku. Krótki opis dziejów Lublina i opowiadanie o Zamku jako
siedzibie okupanta w czasie okupacji. Zwiedzamy Starówkę. Część domów
w Rynku już ładnie odnowiona, część w remoncie. Na rogu odbudowują budynek
dla centrum kultury dzieci i młodzieży. Na rusztowaniach transparenty:
Dzieci kochają ojców miasta. Widać że wybory za pasem.
Jedziemy na stary cmentarz żydowski z XVIIXIX wieku na Kalinowszczyźnie.
W południe najcięższa dotąd część podróży Majdanek. Po filmie o obozie
i Zamku zdjętym przez operatorów wojska polskiego w lipcu 1944 -
wstrząsające kadry przechodzimy obok bardzo ciekawego pomnika i przez
bramę wchodzimy do obozu. Czysto, sterylnie i mimo wszystko
ciężko
, nawet teraz, po 50 latach. Wielu z nas ma łzy w oczach.
Całe szczęście, że mam zatkane od lat kanały łzowe, skurcz w gardle nie
jest widoczny na zewnątrz.
Przy wyjściu rozmawiam z miłymi panami w cywilnym pasacie z anteną.
Pytam się między innymi, czy spodziewali się kłopotów, ochraniając
naszą grupę. Okazuje się, że Majdanek jest miejscem, gdzie najczęściej
dochodzi do obrzucania grup izraelskich obelgami, czasami i kamieniami.
Dlaczego właśnie?! To nie jest centrum miasta, gdzie zdenerwowany
przechodzień obrzuca mięsem przeszkadzających mu turystów. Do Majdanka
trzeba się przejechać, zrobić pewien wysiłek, aby móc demonstrować
przeciw nam.
W autobusie, w drodze do hotelu rozwija się dyskusja nt. Czy antysemityzm
jest powszechnym zjawiskiem w Polsce?. Główni dyskutanci Aleks
(pamiętacie kibucnik) i nasz przewodnik. Aleks jest optymistą. On uważa,
że antysemityzm, to właściwie ksenofobia i jest to marginesowe zjawisko.
Orbisowiec jest innego zdania. On uważa, że antysemityzm jest bardzo
rozprzestrzeniony, mimo iż Żydów w Polsce prawie nie ma. Nie bardzo wiem,
co powiedzieć. Ja do wieku 23 lat żyłem na Dolnym Śląsku, na ogół
w otoczeniu mieszanym, z przewagą Polaków, i nie zauważyłem, żeby to było
powszechnym poglądem. Owszem, zdarzało się różnie, ale raczej rzadko. Nawet
w kiciu nie miałem specjalnych problemów między urkami. Wiedziałem, że
w centralnej Polsce było inaczej, ale na ile? Myślę (i mam nadzieję, że mam
rację), że orbisowiec myli się bardziej niż Aleks. Dyskusja urywa się
z dojazdem do hotelu
21 kwietnia. Opuszczamy Lublin. Dzisiaj znowu dzień miasteczek i cadyków.
Pogoda słoneczna, ciepło, koleżanka dzwoniła wieczorem do domu w Izraelu
chamsin (między polskimi imigrantami chamski syn) 42 stopni C
w cieniu. Jak dobrze, że my nie tam. Pierwszy przystanek w Leżajsku. To już
właściwie Galicyja. Przy wjeździe klasztor benedyktyński z organami, niestety
zamknięty dla turystów remont. Dojeżdżamy do rynku. Ładny skwerek, ludzie
nie bardzo się spieszą.
Przez ulice Targową (niegdyś Bóżnicza) idziemy parę
kroków na plac targowy. Tu i ówdzie jeszcze można zauważyć na framugach
drzwi ślady mezuzy (małe pudełko zawierające cienki zwój pergaminu z
odpowiednią modlitwą, które Żydzi przybijają na drzwiach i całują przy
wejściu i wyjściu). Na targu niewiele ludzi. Owoce, warzywa, trochę drobiu,
ale to nie te chłopki w długich spódnicach, jak pamiętam
Skończył się folklor. Przechodzimy na cmentarz żydowski, gdzie znajduje się
grób leżajskiego cadyka z XIX w., Elimelecha. Mnie to nic nie mówi, oprócz
dziecięcej piosenki, którą moje latorośle przyniosły z przedszkola. Ale są
Żydzi, którzy do dzisiaj przyjeżdżają z całego świata na jego grób. Miejsce
jest utrzymane (jak wiele innych cmentarzy żydowskich w miasteczkach) przez
fundację Nissenbauma (wielki neon koło placu Grzybowskiego w Warszawie),
która przeznacza na ten cel część dochodów z produkcji koszernej wódki.
Żydzi leżajscy, podobnie jak i w innych miasteczkach, najpierw żyli w
getcie, aż w 1942 zostali zgładzeni w Bełżcu. Inaczej było w Sieniawie, 15
km na wschód. Sieniawa była za Sanem, tzn. w latach 19391941 pod władzą
sowiecką. W 1941 część Żydów została rozstrzelana na miejscu
(
Einsatzgruppen), a reszta zesłana do obozów pracy w okolicy, które
zlikwidowano później.
Z Sieniawy jedziemy przez Rzeszów do Łańcuta. Razem
z Aleksem próbujemy przekonać kierownictwo, że warto zwiedzić nowootwarte
muzeum gorzelnictwa. Mamy nadzieję na jakieś próbki, ale nic z tego.
Z trudem jest czas na obejrzenie odrestaurowanej synagogi. Przy okazji
słyszymy o wkładzie Lubomirskich w budowę synagogi i o jej ocaleniu przez
Alfreda Potockiego, ostatniego pana w pałacu łańcuckim, który oglądamy
tylko z zewnątrz (już późno, zamknięte). Mam nadzieję, że z młodzieżą
będzie czas na zwiedzenie wozowni.
Dalej, w drogę. Tarnów czeka. Pomnik Witosa,
Bema. Pomnik ku pamięci pierwszego transportu do Oświęcimia. W czerwcu
1940 r. wysłano z tarnowskiego więzienia grupę więźniow politycznych i
inteligencji polskiej. Na rynku w muzeum miejskim jest wystawa judaików
zebranych przez tarnowskiego artystę Polaka.
Konie (mechaniczne) rżą, czas w drogę, trzeba zdążyć na kolację w Krakowie.
Po drodze nie można nie zauważyć boomu budowlanego. Wszędzie buduje się
domki wille. Podobno prościej budować dom etapami, niż kupić gotowe
mieszkanie w mieście.
Dojeżdżamy do Forum. Za Wisłą w zachodzącym słońcu błyszczą wieże i kopuły
Krakowa. Po kolacji zwiewamy na Stare Miasto. Pełno młodzieży, turystów,
wszyscy korzystają z ciepłego wiosennego wieczoru. Idziemy na lody do
MacDonalda, na Floriańskiej. Dosyć pustawo, widocznie wszyscy oblegają Pizza
Hut, otworzony tydzień temu. Jest tam nawet jakiś zespół. Wracamy pustymi
ulicami do hotelu.
22 kwietnia. Oświęcim, a właściwie Auschwitz jest naszym
celem dzisiaj. Wyjeżdżamy wcześnie, bo o 8.00 mamy się spotkać z
kierownictwem muzeum i z grupą przewodników, którzy będą z nami
współpracować. W poprzednich latach było wiele nieporozumień między
obydwiema stronami. Przewodnicy izraelscy, często z braku czasu, czasami
z zarozumialstwa, przerywali objaśnienia pracowników muzeum.
Doprowadziło to do niechętnego stosunku do naszych grup. Dzisiejsze
spotkanie ma na celu uniknięcie tego rodzaju problemów w przyszłości.
Mimo wczesnej pobudki spóźniamy się o pół godziny, bo nasz kierowca
koło Trzebini, zamiast na lewo, skręcił na prawo (może z pobudek
politycznych) i zauważył swoją pomyłkę dopiero w Krzeszowicach.
Spotkanie odbyło się i po oficjalnej części rozmowa była rzeczowa. Padło
kilka pomysłów praktycznych. Mam nadzieję, że z tym nie będę miał kłopotów
za pół roku. Po rozmowie dzielimy się na grupy i z bardzo miłymi
przewodniczkami przekraczamy bramę
Arbeit macht frei. W archiwum
kilku z naszej grupy wypełnia formularze z danymi swoich krewnych. Idziemy
dalej. Przykładowy
tour.
Nasza przewodniczka, pani Dorota, jest świetna. Ja w Auschwitz jestem
po raz trzeci. Pierwszy raz autostopem w 1964 r. po maturze. Drugi raz
w zeszłym roku, w lutym. Byłem wtedy z synem przed jego pójściem do wojska.
Wtedy zrozumiałem, jak mało uczy się naszą młodzież na temat Holocaustu
i II Wojny Światowej w ogóle. Dlatego też postanowiłem przyłączyć się do
tego projektu, mimo że nauczycielem nigdy nie byłem. Pani Dorota wyjaśnia
i odpowiada na nasze pytania ładnym językiem angielskim. Mnie jest lżej,
bo mogę sobie przeczytać polskie objaśnienia i jeszcze to i owo pamiętam
z lekcji historii w II LO w Wałbrzychu, oraz z serii Tygrysa.
W muzeum jest pełno młodzieży szkolnej, sezon wycieczek w pełni. Przed
wyjściem dwoje z nas dostaje w archiwum kopie kart więźniarskich swoich
rodziców. Ja tam nawet nie mam co szukać. Rodzina moich rodziców została
w większości zlikwidowana w dołach śmierci w lasach Pokucia. Reszta w Bełżcu,
bez zbędnej biurokracji. Mama w 1945 r. wróciła z Samarkandy do Kołomyi
i tylko Ukrainka mieszkająca w domu jej wujka opowiedziała co się stało.
Z muzeum jedziemy do Birkenau. Tu oprowadza nas jedna z naszych instruktorek.
Z wieży nad bramą widać panoramę obozu. Olbrzymi teren, chyba 5 razy większy
od Auschwitz I. Idziemy wzdłuż rampy. Instruktorka czyta fragment wspomnień
słowackiego Żyda, który to przeszedł i który później przy pomocy podziemia
obozowego uciekł i przemycił stamtąd na zachód zdjęcia. Zwiedzamy blok 13
- dziecięcy, w którym zachowały się rysunki ścienne. Część bloków
odremontowana, z nowymi dachami, część czeka na fundusze. Mam nadzieję,
że się znajdą. Pewnie niemałe sumy są potrzebne na utrzymanie takiego
kombinatu. Przechodzimy obok ruin krematoriów II i III, składamy kwiaty pod
monumentalnym pomnikiem. Stąd widać wielkie krzyże i gwiazdy Dawida w lesie
- postawione zostały przez harcerzy, dla upamiętnienia. Jeszcze dwa
krematoria i szczątki Kanady. Koniec.
Mam nadzieję, że gdy wrócę z uczniami, będę zajęty nimi i nie
dostanę skurczu w gardle.
Wracamy do Krakowa. Śpieszymy się, aby religijni pośród nas zdążyli
na modlitwę do synagogi, piątek wieczór, szabat, szabes. Niewierni
mają wolne. Znów na miasto. Spotykam się z przedstawicielstwem
Plotek w Krakowie. Przypomina mi to spotkanie studenckie lata
Szabatowa kolacja, trochę śpiewów. Jeszcze muszę zrobić powtórkę
o Wawelu. Jutro mam tam oprowadzać.
23 kwietnia, sobota. Dzisiaj mamy dzień Spielberga. Korzystając
z wiosennego słońca ruszamy wzdłuż Wisły. Na trawie siedzą z piwkiem
demobilizowani chłopcy w bardzo kolorowych strojach. Podobno to nowa
tradycja. Widzieliśmy ich też w mieście, chodzą grupami, wymachują
butelkami piwa, śpiewają. Malownicze to
Ci na trawce są spokojni,
widocznie znużeni nocną hulanką.
Przy moście Piłsudskiego skręcamy na Podgórze. Idziemy wzdłuż granic
getta. Z rynku widać za kościołem wzgórze, z którego Schindler na koniu
oglądał akcję (wg. Spielberga). W odróżnieniu od Warszawy tutaj można
iść według adresów i miejsc opisanych m.in. przez Pankiewicza
w
Aptece w getcie krakowskim. Sama apteka Pod orłem służy dziś
jako muzeum. Plac Zgody nazywa się pl. Bohaterów Getta. Taksówkarze
na placu rzeczywiście proponują nam
Tour de Spielberg. Dziękujemy
i nie korzystamy. Przez most przechodzimy na lewy brzeg. Wchodzimy na
Kazimierz. Widać wysiłek restauracyjny włożony w tę dzielnicę, widać
wyraźny postęp, nawet od zeszłego roku. Synagoga przy synagodze, Stara,
Remu, Jakuba, Tempel
Przy ul. Meiselsa w budynku byłego
Beit
Midrasz (rodzaj uczelni rabinackiej) otwarto niedawno Centrum Kultury
Żydowskiej. Miejsce jest bardzo ładnie urządzone z elegancką kawiarnią
Sara. Na kawę niestety czasu nie stało, jak zwykle
Na Rynku pełno ludzi. Mickiewicza prawie nie widać spod młodzieży siedzącej
na nim. Przez Sukiennice przecisnąć się trudno. Ołtarz mistrza Stwosza robi
wielkie wrażenie. Słuchamy Hejnału. Przechodzimy obok Cyganerii, kiedyś
kawiarni nur für Deutsche. W grudniu 42 r. grupa młodzieży z Żydowskiej
Organizacji Bojowej wrzuciła kilka granatów zabijając kilku oficerów. W tej
samej akcji rozwiesili flagi polskie na mostach i złożyli kwiaty pod pomnikiem
Mickiewicza. Aby uniknąć odwetu w getcie, GL zapisało tę akcję na swoje konto.
Dalej, Collegium Maius, Wawel, piękny witraż Wyspiańskiego w kościele
Franciszkanów. Na Plantach zielono. Nie wierzę własnym oczom, ale
kasztany zaczynają kwitnąć. Za PRLu kwitły dopiero w połowie maja. Był to
dla nas znak, że koniec roku szkolnego za pasem. Powoli wracamy do hotelu.
Wszyscy mamy rozmarzone spojrzenia. Jesteśmy absolutnie zakochani w tym
grodzie.
Po kolacji niespodzianka. Występ zespołu w prawdziwych krakowskich
strojach. Krakowiaki, piosenki ludowe folklor dla turystów, ładne.
Rozmawiamy z członkami zespołu, są oni wszyscy po studiach muzycznych,
czy humanistycznych.
Chałturzą aby się utrzymać. Statystowali u Spielberga, próbują sprzedawać
zdjęcia z plenerów. Nie bardzo to idzie, widocznie nie jesteśmy typowymi
turystami.
24 kwietnia. Niedziela. Opuszczamy Galicję Małopolskę, wracamy do Warszawy.
Pustą autostradą jedziemy na zachód, koło Mysłowic skręcamy na północ. Chcemy
zdążyć na jedenastą, na mszę na Jasnej Górze. Wzdłuż szosy, hałdy zarastające
brzózkami, widać też wieże wyciągowe i kominy Śląska. Prawie jak w domu
(w Wałbrzychu). Pogoda nadal nam sprzyja. Przed Częstochową moja kolej
opowiedzieć o klasztorze. Tu nie mam problemu. W Jerozolimie odwiedziłem
Dom Polski prowadzony przez Elżbietanki i w tamtejszej bibliotece znalazłem
pełno materiału.
Opowiadam o Opolczyku i twierdzy bełżskiej, fałszowanych husytach i stole
Marii Panny, ks. Kordeckim i Chorwacji. Dojeżdżamy. Na parkingu dosyć
pusto. Możliwe, że ludzie zaplanowali pielgrzymki na 3 Maja. Po zwiedzeniu
dziedzińców wchodzimy do kościoła. Przepych, bogactwo ozdób nie do opisania
(na pewno nie przeze mnie, daltonistę). Odbywają się dwie msze równolegle,
w kościele i w bazylice. Jeden ze strażników ostrzega nas przed doliniarzami.
Słysząc, że szwargoczemy po obcemu, pyta sie on skąd my. Odpowiadam że
z Izraela.
- Aa, z Ziemi Świętej?! i prowadzi nas bocznym przejściem przed Obraz,
na podium zaproszonych gości. Dziękuję mu paroma szeleszczącymi.
Msza i samo miejsce robią na naszej grupie wielkie
wrażenie, mimo że większość z nas bywała w świecie. Kończymy naszą wizytę
zakupami widokówek i ruszamy w drogę. Jednym ciągiem do Warszawy.
W Warszawie szybkie lokowanie się w hotelu i do pracy. Zaczynamy od pomnika
Powstańców Warszawy. Dyżurny przewodnik wykłada o Teheranie i bohaterstwie.
Stamtąd idziemy pod pomnik Walczących Dzieci, uczymy się o Szarych
Szeregach. Dalej Starówka, tu znowu, koło posągu Syrenki, moja kolej.
Opowiadam o Warsie i Sawie, Januszu i Zygmuncie III, o Kilińskim, którego
pomnik minęliśmy wcześniej i o ostatnim królu, o rozwoju miasta w XIXXX
wieku i o jego zniszczeniu w 1944 roku. Zwiedzamy Starówkę, podziwiamy
pietyzm, z którym została odbudowana. W muzeum Starego Miasta zamawiamy
na wtorek bilety na film, przedstawiający to zniszczenie i powstanie
z popiołów.
25 kwietnia. Poniedziałek, przedostatni dzień podróży.
Wyjeżdżamy z Warszawy na wschód. Po raz pierwszy jadę w tę część Polski.
W moich autostopowych wojażach jakoś nie wyszło mi zwiedzić
północnowschodnich kątów. Jedziemy w stronę Tykocina. Po drodze Ostrów
Mazowiecka. Dlaczego Ostrów Tumski, czy Wielkopolski a tu Mazowiecka?
Jedziemy przez równinne pola Mazowsza. Tu i ówdzie widać traktory, obok
pługi zaprzężone za koniem, jeszcze gdzie indziej chłop z płachty wysiewa
sztuczny nawóz. Powoli wioski rzadsze i chyba biedniejsze. Na skrzyżowaniu
przed Tykocinem czeka na nas radiowóz i z tą honorową eskortą wjeżdżamy do
miasteczka. Tu po Potopie oświadczył Janusz Radziwiłł, że skończyła się
tolerancja religijna w Polsce.
W Tykocinie od XVI wieku istniała duża i
zamożna gmina żydowska. Niedawno odrestaurowano tutaj synagogę z tamtego
okresu i otworzono w przyległym domu muzeum żydowskie. Zresztą wszystkie
stare domy w Tykocinie są oznaczone tabliczką Konserwatora Wojewódzkiego.
Kiedyś, na pograniczu Litwy i Mazowsza był tu ważny ośrodek handlowy.
Dzisiaj trudno powiedzieć, czy to miasteczko, czy też duża wieś. We wrześniu
1939 r. weszli tu Niemcy i po kilku dniach wycofali się za Bug. Do czerwca
41 r. panowali tu Sowieci. Front przeszedł szybko i minęło kilka tygodni
względnego spokoju. 24 sierpnia do miasteczka przyjechał oddział SS i
ogłosił, że następnego ranka wszyscy Żydzi powinni się stawić na targowym
placu z 25 kg. bagażu na osobę. Pogłoski o masowych rozstrzeliwaniach już
doszły ale nie bardzo im wierzono. Żydzi widzieli, że w G. G. Niemcy
panowali już od dwóch lat, są getta, głód, przesiedlenia, terror ale o
masowych egzekucjach nikt nie słyszał.
Wchodzimy do synagogi. Budynek duży,
o grubych murach, z basztą, w dawnych czasach służył też do obrony.
Odnowione kolorowe freski, świetna akustyka. W bocznej sali makieta
miasteczka z lat międzywojennych. Widok z wieży przekonuje nas, że niewiele
się tu zmieniło. Mimo to, coś nie tak samo. Na ścianach synagogi wiszą
długie listy, nazwisko po nazwisku, porządek alfabetyczny, rodzina po
rodzinie około 3000 mieszkańcow Żydów. Lista zawiera tych którzy żyli
tu 24 sierpnia 1941 r.
25 sierpnia 41 r. na placu targowym stawiło się 1500
Żydów. Reszta uciekła do lasu albo ukryła się po domach sąsiadów. Kobiety,
starcy i dzieci załadowano do ciężarówek. Meżczyzn pogoniono pieszo.
Niedaleko, kilka kilometrów do lasu w Łopuchowej. Następnego dnia Niemcy i
litewscy pomocnicy zrobili obławę w miasteczku i w okolicznych lasach.
Złapano prawie wszystkich i pogoniono w tym samym kierunku.
Wsiadamy do autobusu. Radiowóz jako pilot przodem. Kilka minut jazdy
i jesteśmy w lesie. Idziemy ścieżką, wiosna na całego. Kilkaset metrów
i jesteśmy na miejscu. Tutaj, 53 lata temu, były gotowe doły. Kilka dni
wcześniej chłopi okoliczni, zmobilizowani przez Niemców wykopali je, aby
pochować zwłoki poległych w walkach parę tygodni temu żołnierzy sowieckich.
Tak im powiedzieli Niemcy. Tu w ciągu dwóch dni rozstrzelano 3000
tykocińskich Żydów. Uratowało się tylko 17 osób.
Z Łopuchowej wracamy na główną szosę i wracamy na zachód. Jedziemy
do Treblinki. Mijamy stację w Małkini. Wioska Treblinka wygląda na bardzo
zaniedbaną i biedną. Dojeżdżamy. Teren byłego obozu zagłady to tylko pomnik.
Z czasów jego działania w 19421943 r. nie zostało nic, oprócz popiołów
700 000 Żydów z całej Europy. Pierwsze transporty przywieziono w czerwcu 1942 r.
Po powstaniu więźniów w sierpniu 43 r. Niemcy zrównali wszystko z ziemią
i posadzili z powrotem las. Dziś jest tutaj pomnik. Idziemy wzdłuż dużych
betonowych bloków, ułożonych jak podkłady kolejowe, aż do rampy. Na lewo
rozległy teren z rozrzuconymi dużymi głazami granitowymi 17000 w sumie.
Około 17 000 gmin żydowskich, z których przyjechały pełne wagony, a wróciły
próżne.
26 kwietnia. Wtorek. Ostatni dzień. Idziemy Trasą Bohaterstwa od pomnika
Bojowników Getta do Umschlagplatzu na Stawkach. Wzdłuż tego krótkiego
odcinka jest rozstawionych kilkanaście pamiątkowych płyt uwieczniających
m. in. Anielewicza, Lewartowskiego, Korczaka
Z ul. Stawki jedziemy na Starówkę obejrzeć zamówiony film o zrujnowaniu
i odbudowie Warszawy. Teraz wychodząc na Rynek można zrozumieć ogrom wysiłku
włożonego w restaurację tego miejsca. Ja jeszcze pamiętam hasło: Cały naród
buduje swoją Stolicę i te cegiełki na świadectwach szkolnych.
Wolny czas na zakupy prezentów. Probuję się dodzwonić do redakcji
Donosów. Nie ma nikogo. Szkoda, łakocie wrócą do Izraela. Zwiedzam
stragany na placu Defilad (byłym). W przejściu pod Marszałkowską trudno
przejść pomiędzy straganami Wietnamczyków. Kupuję kilka książek i map
w księgarni Libre koło Uniwerku, kilka paczek ptasiego mleczka dla dzieci,
CD Skaldów dla żony, butelkę Chopina dla gości i do hotelu. Jeszcze
jedziemy na spacer do Łazienek. Pięknie tam jak zawsze.
Wieczorem pożegnalny program. Wczesnym rankiem wracamy do ciepłych krajów.
Do tych, którzy dobrnęli razem ze mną z powrotem na Okęcie: długo
zastanawiałem się nad nazwą dla powyższego dziennika podróży. Pisałem go
w czasie terażniejszym, ale większość objaśnień przewodników była w czasie
przeszłym tu był, tam działała, tu żyli
Czasu teraźniejszego
używano na ogół gdy mówiono: To jest pomnik, teraz tu jest muzeum, tu
leży pogrzebany.
Ale zauważyliśmy też rozbudowującą się Polskę. Często szarą, zmęczoną
codzienną bieganiną, czasami świetującą w świetnie zaopatrzonych sklepach,
czy po prostu młodą na krakowskim rynku. Ci z nas, którzy tu byli dwa,
trzy lata temu, twierdzili że różnica jest bardzo duża. Aleks robił nam
prawie codziennie prasówkę, ja też miałem często co nieco do opowiedzenia.
Czytaliśmy też z zapałem napisy na murach, bardzo różne. Jako najbardziej
oryginalny jednogłośnie uznaliśmy następujący:
Szatan wymyślił wojsko, Bóg stworzył dezertera
W ramach wycieczek z uczniami, planowane są też spotkania
z polskimi licealistami. Na razie mało jest szkół z wysokim poziomem
angielskiego, nasza młodzież tez nie cała zna ten język, ale z doświadczenia
wiadomo już, że były te spotkania bardzo owocne. A, żebym nie zapomniał,
młodzież spotyka się bez obecności dorosłych. My będziemy pili herbatkę
w pokoju nauczycielskim (pewnie wejdę tam ze strachem, jak przed
laty
).
W Liceum im. Wyspiańskiego w Krakowie jest już klasa języka hebrajskiego.
W samolocie do Izraela leciał z nami minister obrony narodowej adm.
Kołodziejczyk, podpisać umowę o współpracy. Leciało też niemało
przedstawicieli różnych firm, polskich i izraelskich. Są kontakty
kulturalne, tłumaczy się książki.
Myślę że absolwenci mojego kursu dołożą swoją cegiełkę do normalizacji
stosunków między dwoma narodami i do wzajemnego zrozumienia.