Adam Śmiarowski

Przygody Obywatelskie

Obywatel N tym się różnił od grażdanina Oniegina, że wybrał sobie do życia piękny i żyzny Kraj Zawiślański, a w tym był do grażdanina O podobny, że oboje mieli pryncypialnego wuja, który na serio zachorował.

Otóż wuj obywatela N, ongiś zapalony myśliwy, umyślił sobie uszczęśliwić Obywatela N i obdarować go swym wsławionym w kniejach ekwipunkiem. Sporządził przeto Akt Darowizny i w spokoju ducha począł kontemplować wyczyny Obywatela N na polu Zmagań Obywatela z Państwem. A były one niebłahe.

By zarejestrować Akt Darowizny, Obywatel N ruszył do Urzędu Skarbowego, gdzie napotkał Prawnika. Prawnik pokiwał głową nad Aktem Darowizny, po czym rzekł:

– Dajże sobie spokój. Darowizna to tylko ambaras. Napisz normalną umowę sprzedaży i zarejestruj w US.

Pouczony Obywatel N wyruszył do Wuja, gdzie po długich namowach (Wuj, jako się rzekło, był pryncypialny) sporządził umowę i uzyskał podpis Wuja plus PESEL, NIP, numer dowodu osobistego oraz nazwisko panieńskie matki Wuja. W US zarejestrował umowę, po czym serce napełniła mu słodycz dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego.

Należało jeszcze tylko zgłosić broń niegdyś Wujową na policji.

Służbowy policjant spojrzał surowo na Obywatela N.

– Czy jest pan myśliwym? – zapytał.

– Kiedyś polowałem po świecie – odparł skromnie Obywatel N.

– Czy jest pan myśliwym polskim? – zapytał zatem policjant.

– Nie.

– Ha! Zatem na jakiej podstawie chce pan rejestrować broń myśliwską? Najpierw musi pan uzyskać odpowiednie Pozwolenie!

Lista Dokumentów Niezbędnych do Otrzymania Pozwolenia długa była i niebagatelna. Obywatel N zabrał się chwacko do zbierania papierów. Za znaczne pieniądze zapisał się na kurs łowiecki, po kilku miesiącach zdał egzaminy teoretyczne oraz strzeleckie, otrzymał legitymację Polskiego Związku Łowieckiego, a na dodatek masę Odpowiednich Potrzebnych Papierów, po czym serce napełniła mu słodycz dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego.

Atoli nie były to jeszcze Wszystkie Potrzebne Papiery. Obywatel N został bowiem poddany przez Biegłą Specjalistkę surowym testom psychologicznym, po których, za odpowiednią opłatą, stał się szczęśliwym posiadaczem Zaświadczenia Kwalifikującego Do Posiadania Broni. Z tym Zaświadczeniem udał się Obywatel N do psychiatry, gdzie spytano go wprost, czy nie jest wariatem i czy w rodzinie wariatów nie ma. Obywatel N namyślał się długo nad odpowiedzią, podczas gdy pani psychiatra wypisywała Kolejne Zaświadczenie, które wymieniła za gotówkę z Obywatelem N.

Z dwoma Ważnymi Zaświadczeniami wyruszył obywatel N do Certyfikowanego Lekarza. Było to najkrótsze spotkanie, lekarz bowiem był bardzo certyfikowany i wystarczyło mu tylko sprawdzić wartość wręczonej Opłaty za Najważniejsze Zaświadczenie.

A gdy Obywatel N zebrał był Wszystkie Potrzebne Papiery, złożył je starannie, ponumerował, pokopiował, życiorys i podanie napisał, znaczki skarbowe załączył, zapakował i wysłał do Komendy Wojewódzkiej. Po czym serce napełniła mu słodycz dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego.

Długo i starannie sprawdzano przeszłość Obywatela N, a gdy i wywiad środowiskowy okazał się dla Obywatela N korzystny, we właściwym czasie otrzymał Pozwolenie Na Zakup Broni oraz instrukcję, co mu czynić należy w dalszym ciągu, który zaiste dalszy był niż bliższy.

Bo oto, grzebiąc w szafie, natrafił był Obywatel N na broń swą własną myśliwską, którą używał do polowań w dalekich krajach, a którą przywiózł sobie do Kraju, wpisując ją starannie na deklaracji celnej. Fakt tej staranności jest istotny, a jeszcze bardziej istotne jest to, że była to staranność jednostronna, bowiem odprawiający celnik na widok broni skrzywił się, łypnął na zegarek, po czym stwierdził, że nie chce nic wiedzieć o żadnej strzelbie i głowy swej w służbie okrzepłej nie pozwoli zawracać duperelami. Był to, jak się okaże, człowiek Roztropny i Doświadczony i wiedział dobrze co czyni.

Znalezioną w szafie strzelbę bardzo upodobał sobie Dziadek Obywatela N, partyzant i notoryczny kombatant.

– Trzeba ją naoliwić dobrze, owinąć w szmaty, wsadzić w nasmołowaną skrzynkę i zakopać – mówił z rozmarzeniem w błękitnych oczach. – Tak zawsze robiliśmy, musi być jakaś broń pewna a ukryta. Nie wiadomo, kiedy znowu się tu napatoczą jakieś szwaby czy kacapy.

Tak mówił Dziadek, mąż wiekowy i rozumny, mądrość pokoleń prezentując w ten przystępny sposób. A gdy usłyszał teraz, że strzelbę oną zamierza Obywatel N zanieść na policję, mowa była mu odjęta na czas jakiś. Przyszedłszy zaś do siebie, przeżegnał się pobożnie, splunął, po czym wyrzekł słowa prorocze:

– Skoroś zdurniał, idź z tym na policję, niech oni cię rozumu nauczą!

Wziął tedy Obywatel N strzelbę swą cudzoziemską wespół z historyczną bronią Wuja do rejestracji policyjnej. Piękna pani Policjantka, choć młoda, przeżegnała się równie pobożnie jak Dziadek.

– Jezusie Mario! Niech pan to weźmie. Powinnam pana zatrzymać za przestępstwo!

– Skoro pani powinna, niech się pani nie waha. Jest pani wszak na służbie – rzekł na to, jak zwykle po obywatelsku, Obywatel N.

– Ależ to będzie kłopot! Jeśli pan to zgłosi, to musimy to wziąć do depozytu. Gdzie pan to kupił? Czy ma pan dowód zakupu?

– W Ameryce. Nie mam – odparł Obywatel N, który broń kupił dawno.

– No ale ma pan jakieś Zaświadczenia, Pozwolenia, Papiery? – pytała ciągle przestraszona pani Policjantka.

– Jakie? – zadziwił się Obywatel N.

– Przecież nie mógł pan tego kupić i posiadać bez Papierów?

– Mogłem.

– Ale bałagan w tej Ameryce – skonstatowała pani Policjantka. – Jak bym to od pana wzięła, to musiałyby wszystkie służby w Europie, Ameryce i na świecie sprawdzić, czy broń nie była użyta do napadu. Niech pan to lepiej weźmie.

– A co mam robić dalej? – zadziwił się Obywatel N. – Przecież nie dam Dziadkowi, żeby zakopał w ogrodzie.

Widać było, że w pani Policjantce zmaga się rozsądek z Ustawą o Broni i Amunicji. I podczas gdy oczy jej śliczne mówiły to, co mówił Dziadek, usta jej starały się znaleźć służbowe słowa:

– Oj, Boże, Boże! Nie wiem. Chyba najprościej będzie, jeśli pan to wywiezie i wwiezie z powrotem, najlepiej z rachunkiem jakimś. Niech pan weźmie kwit odprawy celnej i z tym przyjdzie do nas.

Obywatel N, obecnie Posiadacz Nielegalnej Broni, a zatem Przestępca, udał się po poradę do Prawnika. Ten jak zwykle pokiwał głową:

– Nie wiem, jak wyście wysłali ludzi na Księżyc, a najprostszej sprawy nie umiecie załatwić. Zapewne Dziadek ma rację, ale nie jest to ars legis. Wywieźć tego nie możesz, mieć tego nie możesz, oddać to możesz, ale to najgorsze rozwiązanie.

– Cóż mam zatem uczynić, by było to właściwe? – zapytał po obywatelsku Obywatel N.

– Nic nie będzie właściwe. System prawny nie jest dla obywatela, tylko dla Aparatu, instytucji obrzeżnych, no i dla nas, bo my z tego wszyscy żyjemy. Obywatel nie zna systemu i nie ma go znać. To, co ty nazywasz obywatelskim podejściem do państwa, jest w rzeczywistości bardzo nieobywatelskie. Jakbyśmy mieli jeszcze kilku takich ludzi, którzy by chcieli wypełniać przepisy, znać kodeksy, rozumieć ustawy, i z tym wszystkim kręcić się po urzędach, to by się zrobiło takie zamieszanie, że byśmy się wszyscy nie pozbierali. Idź, schowaj gdzieś tę broń, a ja się zastanowię.

I gdy Obywatel N opuścił biuro Prawnika, ten zwrócił się do swej aplikantki:

– Mój Boże! Niby rozsądny człowiek, profesor, a nic nie pojmuje.

Obywatel N maszerował w kierunku biura podróży. To jednak on wysłał ludzi na Księżyc, on stworzył najlepszą konstytucję. Teraz kupował bilet lotniczy w dwie strony do Ameryki.

Przez oceanu wzburzone płaszczyzny dotarła broń do swej ojczyzny, Ameryki, skąd zaopatrzona w dodatkową lufę oraz rachunek rozpoczęła swą podróż do Polski nieodmiennie w bagażu Obywatela N. Pies z kulawą nogą, celnicy, pracownicy ochrony lotnisk, służby specjalne i niespecjalne ani się nią zainteresowały, ażci dojechała na Okęcie.

Na nic zdały się próby przepchnięcia Obywatela N przez przejście z zielonym światełkiem i zachęcające uśmiechy zaspanych urzędników celnych. Na wyraźne życzenie Obywatela N wyciągnięta z kilku par gaci, broń amerykańsko-polsko-amerykańska ujrzała światła Urzędu Celnego. Przymuszony w ten sposób aparat państwowy zabrał się ospale do przywracania rozsądku praworządnego Obywatela N.

– Papiery proszę – rzekła pani celniczka.

Miał ich wiele Obywatel N, starannie posegregowanych i opieczętowanych.

– No a gdzie Zaświadczenie z Konsulatu Pozwalające Na Przewóz? – zapytała pani celniczka.

Nie było!

Teraz nastąpiły konsultacje z uczonymi w piśmie i przełożonymi i po godzinie strzelbę owinięto w ręcznik Obywatela N, opatulono w plastik służbowy i odpowiednio protokolarnie oplombowaną przeniesiono do depozytu, gdzie spoczęła do czasu uzyskania odpowiednich Niezbędnych Zaświadczeń.

– Przechowywanie w depozycie kosztuje 2 zł 17 gr za dzień, lub coś takiego – poinformowano jeszcze Obywatela N, który wyruszał w Polskę bezbronny lecz z sercem napełnionym słodyczą dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego.

Dział prawny konsulatu w Chicago nie znalazł podstaw prawnych do wydania Zaświadczenia.

– Gdyby pan jechał tranzytem lub na zawody sportowe, to możemy wydać Zaświadczenie. Ale pan przywiózł broń do używania w Polsce, jest ona już na terytorium kraju, sprawa jest w gestii Urzędu Celnego. Niech pan znajdzie jakiegoś rozsądnego naczelnika, który wyda decyzję.

Przydawka wydała się Obywatelowi N zbędną, lecz nie mieszkając zadzwonił na Okęcie do Naczelnika. Pani asystentka poprosiła o opisanie problemu, po czym rzekła:

– Niech pan najpierw spróbuje z Kierownikiem Oddziału. Jest kompetentny. Jeśli to nie pomoże, proszę o kontakt.

Kierownik Oddziału wysłuchał uważnie Obywatela N, po czy rzekł:

– Nie widzę tu problemu. Proszę przyjechać na Okęcie, odprawimy od ręki.

I tak oto ruszył Obywatel N z dalekiej wsi spokojnej w podróż do stolicy. Tkliwie mu się na sercu robiło, gdy podchodził do Urzędu Celnego, że to już koniec tylu przyjemnych i uczących przeżyć, spotkań miłych i ciekawych ludzi. Atoli tkliwość ta okazała się zgoła nieuzasadnioną.

Zamiast Kierownika zastał Obywatel N Kierowniczkę.

– Kierownik nic nie wie – orzekła służbowo owa niewiasta. – Nie jest kompetentny.

I konsekwentnie cztery godziny swego i personelu jej podległego czasu poświęciła na udowodnienie tej tezy. W trakcie tego skomplikowanego procesu dowodowego, już, już wydawało się, że jednak stanie na Kierownikowej diagnozie. Już nawet broń z depozytu wychynęła, plomby jakoby z niej zaczęto zdejmować i na świat wychynął znajomy ręcznik Obywatela N. Lecz był to pozór jeno, bowiem w tym momencie krzyknęła gromko Kierowniczka na personel swój wierny:

– Znaleźć mi Ustawę o Broni i Amunicji lub inną podstawę prawną!

Personel w osobie służbowego Pana Wiesia ruszył na poszukiwania, Obywatel N powrócił zasię spokojnie do kawy z Panią Elwirą oraz rozmów o literaturze amerykańskiej z Panem Krzysiem.

A gdy piąta godzina minęła, znalazł był Pan Wiesio ustawę i Kierowniczka palcem wskazując na artykuł 37 rzekła była do personelu uzupełnionego o Obywatela N:

– A nie mówiłam!

Powrócił zatem na wieś Obywatel N, bezbronny lecz z sercem pełnym słodyczy dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego. I tam, na wsi spokojnej, po dniach wielu, zadzwonił telefon Obywatela N:

– Dzień dobry – zabrzmiał w słuchawce służbowy znajomy głos. – Rozmawialiśmy o Caldwellu na Okęciu w Urzędzie Celnym – przypomniał się Pan Krzysiu.

W dalszym ciągu Pan Krzysiu wyjaśnił, że w trakcie poszukiwań znaleziono precedens w Rzeszowie. Broń zatem odprawić będzie można po otrzymaniu z Komendy Wojewódzkiej odpowiedniego pisma, które potwierdzi wolę tejże Komendy Wojewódzkiej do zarejestrowania broni.

Napisał przeto Obywatel N list do bliskiej mu już wielokrotnie Komendy. I gdy otrzymał w przepisowym czasie kopię pisma treści wymaganej wysłanego z Komendy Wojewódzkiej do Naczelnika Urzędu Celnego, serce napełniła mu słodycz dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego. Już i Komenda Główna Policji była zawiadomiona i MSZ.

A gdy dni minęło kilka, otrzymał Obywatel N kolejne pismo, tym razem z Urzędu Celnego. Było to wezwanie do Pisemnego Zgłoszenia Broni Palnej do Odprawy w przeciągu dni siedmiu od daty otrzymania wezwania, zgodnie z odpowiednimi przepisami, których pochodzenie było starannie wyszczególnione. Artykuł 37 ustawy o broni i amunicji był akordem końcowym wezwania.

Zebrał wszystkie potrzebne dokumenty Obywatel N, pokopiował je, złożył razem, po czym zadzwonił do Konsulatu w Chicago.

Pan Konsul pokiwał głową ze zrozumieniem, co poprzez ocean odczuł Obywatel N.

– Nie wydaje mi się to właściwe – rzekł po namyśle. – Ale zwrócę się o opinię do MSZ. Jeśli MSZ uzna za właściwe wydanie Zaświadczenia, trzeba będzie jeszcze wypełnić kwestionariusz, zrobić notarialny odpis paszportu oraz uiścić opłatę na konto MSZ wg bieżącego kursu NBP.

– Czy wystarczy dni siedem? – zapytał troskliwie Obywatel N.

– Nie – odparł Pan Konsul.

Ułożył przeto Obywatel N Pisemne Zgłoszenie Broni Palnej do Odprawy, opisał działania swoje związane z otrzymaniem Zaświadczenia z Konsulatu i związaną z nimi zwłokę, przypiął załączniki, wysłał w przepisowym terminie do dni siedmiu i na koniec serce napełniła mu słodycz dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego.

Atoli było to uczucie nieuzasadnione.

Po upływie bowiem czasu właściwego nadeszła odpowiedź z urzędu celnego, a w niej surowa reprymenda piętnująca Niewypełnienie Obowiązku Obywatelskiego, a zwłaszcza Niezapoznanie się z Odpowiednimi Przepisami Ustawy, które to zobowiązują obywatela do wypełnienia formularza SAD, co zresztą i tak jest nieistotne, bowiem Obywatel N nie przedstawił był Zaświadczenia z Konsulatu, amen.

Zafrasował się Obywatel N na takie dictum acerbum, i sam zgoła nie wiedział co ma począć. A tu nagle nadeszła radosna wieść przez oceanu wzburzone płaszczyzny! Pan Konsul donosił, że MSZ uznał w swej omnipotencji, iż za odpowiednią opłatą będzie mógł Obywatel N otrzymać Zaświadczenie. Podrapał się po głowie Obywatel N, a że niewiele z niej wydrapał, biedzić się jął. I biedziłby się długo jeszcze, gdyby nie telefon z Urzędu Celnego i miły żeński głos w słuchawce, który pytał, kiedy to Zaświadczenie będzie gotowe. Ucieszył się Obywatel N, czuł bowiem, że został absolwowany z swych zachowań nieobywatelskich i niejako wybaczono mu brak znajomości Niezbędnych w Życiu Przepisów. Porachował szybko czas przesyłek pocztowych w te i nazad, dodał właściwe czasy urzędowe, założył margines czasu na Nieszczęścia i Katastrofy, dodał słupek i podał słuchawce termin ostateczny. I kiedy słuchawka łaskawie ów termin zaakceptowała, rzucił się Obywatel N dziarsko do czynu.

A gdy poskładał dokumenty, sprawdził kurs NBP i uiścił opłatę. Przeszło mu przez głowę, że ciekawe będą rachunki, gdy przyjdzie mu wyliczyć końcową wartość swej prawomyślności, ale to rozumiał, że rzeczy wielkie też wielkich wymagają ofiar.

Że człowiek był przemyślny, kopie porobił dokumentów i wysłał je elektronicznie do Konsulatu. Same zaś oryginały wysłał zwykłą pocztą, bowiem poczta polecona ma to do siebie, że nie dochodzi. A gdy minęły dwa tygodnie, nagle u drzwi Obywatela N pojawiło się zapakowane w kopertę MSZ Zaświadczenie. Zamarł był na minutę Obywatel N w tej wielkiej chwili, a potem serce zaczęło mu bić łomotem. Oto bowiem wypełnił swój obowiązek obywatelski. Reszta była już formalnością.

Wyruszył Obywatel N do dużego miasta. Zrezygnował z usług dziarskiej agencji celnej, która oferowała mu wypełnienie SAD za jedyne 200 PLN, i po niejakim czasie otrzymał od innej agencji wypełniony SAD i jego wersję elektroniczną za 50 PLN – nie był bowiem człekiem w ciemię bitym. A gdy zbliżył się do lotniska, nagle w sercu poczuł kłucie, że to już. Wypełnianie bowiem jest wzniosłe, wypełnienie zaś już nie.

Niepotrzebnie się zasmucił.

Pan Kierownik przyjął Obywatela N serdecznie, dokumenty sprawdził, złożył, po czym rozłożył ręce:

– Niestety – rzekł. – Z powodu przestępstwa w międzyczasie zostało wszczęte postępowanie karno-skarbowe.

I dodał z odrobiną przygany w głosie:

– Przywiózł pan bowiem broń i, owszem, zgłosił ją pan. Ale bez Zaświadczenia! I to jest karalne!

Serce Obywatela N zalała nagle gorycz niewypełnionego obowiązku obywatelskiego. Choć z drugiej strony poczuł satysfakcję, że tyle jeszcze przed nim się otwiera możliwości dobrego wypełnienia obowiązku obywatelskiego. I z tą mieszanką goryczy, skruchy i szczerego zadowolenia wrócił na wieś, gdzie z podniesionym czołem zaczął oczekiwać surowego werdyktu władz starannie analizujących stopień wykroczenia karno-skarbowego, jego szkodliwość społeczną, oraz wszystko. co mogłoby wskazywać na to, że więcej się to już nie powtórzy!

A gdy żniwa się skończyły, sumienie obywatelskie nakazało Obywatelowi N zadzwonić do Urzędu Celnego. Pani Asystentka Pana Naczelnika nie była na urlopie. Nakrzyczała tak mocno na Obywatela N, że zwraca się do Urzędu bez podawania odpowiednich numerów referencyjnych, że dopiero po omłotach odważył się na następny telefon. Tym razem do działu karnego, gdzie Pani Inspektor była już po urlopie.

– W połowie września, jak się wyrobię z papierami – powiedziała ta Pani.

Minął wrzesień, już październik i ta jesień zaczęła rozpościerać melancholii senny woal wokół zagrody Obywatela N, gdy zdobył się ów na kolejny telefon do Działu Karnego.

– Acha! – usłyszał w słuchawce. Zadrżał, bo było to straszne „Acha!”, przygnębiające „Acha!”, grożące palcem okutanej szmatą Temidy „Acha!”.

– Nic się tu nie da załatwić. Musi pan przyjechać do Warszawy.

Poruszony do głębi urzędowym „Acha!” ruszył był Obywatel N do stolicy, gdzie wśród podziurawionych dojazdów terminalu Etiuda znalazł bar Luna, a tuż za nim Dział Karny. Pani Inspektor już czekała. Obywatel N otrzymał pouczenie o uprawnieniach i obowiązkach osoby podejrzanej o popełnienie wykroczenia, które starannie przeczytał i podpisał wraz z datą. Pani Inspektor przystąpiła do przesłuchania. A gdy skończyła, pojął Obywatel N jakim gagatkiem był i jaki odrażający przykład dawał swym współobywatelom, gdy miast opanować Kodeksy, Ustawy i Rozporządzenia, zbijał bąki pisząc prace naukowe i orząc ziemię matkę. Posłusznie przyznał się do popełnienia najgorszego z przestępstw obywatelskich, po czym skruszony wrócił na wieś by przygotować inwentarz i siebie do dłuższego rozstania. Tu zastał go Wuj, którego odwieczny instynkt przyniósł w knieje. Po wysłuchaniu Obywatela N, mąż ów, który w palestrze ćwiczony był za młodu, przybrał marsową postawę po czym rzekł mocno:

– No i bardzo dobrze! Zaskarżymy Urząd Celny, wszystkich tych zasmarkanych urzędników! Indemnifikacja, psiakrew! Będziemy walczyć do upadłego!

Wuj zatarł ręce swe pieniackie i ruszył w knieję radośnie pogwizdując. Obywatel N pozostał zaś ze swą zgryzotą obywatelską. A gdy na grobach Rzeczypospolitej zakwitły chryzantemy, światełka zaduszne rozbłysły, a przedsiębiorcy okołocmentarni ręce swe zacierając rozgrzali atmosferę do czerwoności, nadeszło pismo z Sądu Rejonowego m.st. Warszawy, X Wydziału Grodzkiego, które pod rygorem przymusowego doprowadzenia wzywało obwinionego Obywatela N do osobistego stawiennictwa na Rozprawie. Odetchnął z ulgą Obywatel N, Dziadek zaś Obywatela N, owiany wieszczym duchem, rzekł:

– Będziesz siedział! Musi być porządek.

Akwilony tęgie owiewały już łany ojczyste, gdy grudniowym rankiem wybrał się Obywatel N w drogę do Sądu Grodzkiego m.st. Warszawy. Czekał tam na niego surowy Rzecznik Interesu Publicznego, który w niewielu surowych zdaniach przedstawił sądowi roszczenia Urzędu Celnego zamykające się sumą złotych polskich pięciuset. Pan Sędzia głową pokiwał, po czym zwrócił się do Obywatela N:

– Czy ma pan coś do powiedzenia w swojej obronie?

Obywatel N stał skruszony i nic mu do głowy nie przychodziło, czym mógłby w jakikolwiek sposób wytłumaczyć własne postępki nieobywatelskie. Sędzia indagował:

– Przywiózł pan do Polski broń?

– Przywiozłem – rzekł Obywatel N.

– Czy posiadał Pan w chwili przywozu Zaświadczenie z Konsulatu?

– Nie posiadałem.

I dorzucił nieśmiało:

- Ale już posiadam.

– To nie ma nic do rzeczy. Czy wiedział pan, że powinien pan posiadać Zaświadczenie?

– Nie – złamanym głosem potwierdził Obywatel N. Był winny! I to jak winny!

Sędzia zamknął przesłuchanie.

– Proszę wyjść na korytarz. Zostaną panowie wezwani na ogłoszenie wyroku.

Na korytarzu Obywatel N wdał się w miłą rozmowę z Rzecznikiem Interesu Publicznego, którą przerwał aplikant wezwaniem na salę rozpraw. Werdykt był krótki.

– W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej sąd uznaje Obywatela N winnym popełnienia przestępstwa. Jednocześnie nie uznaje za właściwe ukaranie go. Urzędowi Celnemu nakazuje natychmiastowy zwrot broni. Strony mają siedem dni na odwołanie.

Po czym ustalił jeszcze wysokość zarobków Obywatela N i uznał z żalem, że nie może go zwolnić z opłat sądowych. Na tym sprawę zakończył.

Obywatel N wrócił na wieś zmarzniętą i spokojną i począł z ufnością oczekiwać na werdykt sądowy na piśmie. Atoli po dwóch miesiącach zadzwonił telefon z Urzędu Celnego i Pani Monika poinformowała Obywatela N, że broń jego czeka na swego zapoznanego właściciela i doczekać się nie może. Na cichą uwagę Obywatela N, że nie śmiał niczego uczynić bez permisji sądowej, Pani Monika stwierdziła, że Urząd Celny wyrok już ma. I zaprasza.

I oto stanęła przed Obywatelem N perspektywa kolejnych uroczych wycieczek do w międzyczasie przebudowanego i zmodernizowanego Portu Lotniczego Okęcie, nowoczesnych terminali, światowych wykwintnych konwersacji. Ruszył niezmordowanym swym obywatelskim truchtem w stronę m.st. Warszawy.

Na lotnisku witał się po kolei z celnikami, wopistami, ochroną, obsługą lotniska, znajomymi z Frequent Flyer. Wiele ciekawych rzeczy się wydarzyło, tyle dzieci się urodziło, tylu staruszków odeszło. Obywatel N chodził od biura do biura, od kanciapy do kanciapy, przysiadywał na ladach kantorków i urządzeniach do wykrywania metalu, słuchał historii swych licznych przyjaciół. Miło było i przytulnie.

W hali odlotów pośród licznych pasażerów stał Prawnik, który właśnie co wrócił ze zlotu Taize, a teraz ze swą aplikantką trwał w oczekiwaniu na lot czarterowy na Martynikę. Pokiwał głową nad Obywatelem N i uznał za właściwe udzielić mu niedrogiej porady prawnej:

– Nikt nie ma przywileju funkcjonowania zgodnie z prawem w Systemie. To tak jakbyś chciał stać cały czas na jednym miejscu w tramwaju, do którego jedni wchodzą, drudzy wychodzą, każdy się przepycha, a na dodatek wagonem rzuca na wszystkie strony. Zjawisko jest dokładnie przeciwne do luźnego działka na pirackim okręcie – ale skutek jest ten sam! Rozpierdziel! Dynamika ruchu wymaga adaptacji.

Tu obrócił się w stronę aplikantki i uniósł w górę palec.

- A do tego, moi mili, potrzebna jest Inteligencja.

Obywatel N pożegnał się i poszedł w kierunku depozytu Urzędu Celnego, gdzie cierpliwie czekała go ani upragniona, ani oczekiwana, ani wymarzona, ale na pewno Bardzo Droga Strzelba.