Dziękuję adresatowi za pozwolenie na reprodukcję tego listu.
(Uwalnia mnie to od ponownego redagowania wyjaśnień o autorach.)
Gdy zareagowałeś mile na moje pisanki matematyczne przypomniałem sobie opowiadanko matematyczne, które jest starsze niż Ty i nigdy nie było drukowane. Znalazłszy odrobinkę czasu pogrzebałem po teczkach z papierzyskami i odkopałem to-to. Historia tej historyjki, jej nie-publikacji jak i cdn-u jest z krótsza mówiąc taka.
Dziś Jan jest profesorem1) (chyba zwyczajnym) jakiejś dziwnej katedry na Politechnice Wrocławskiej, którą tak naprawdę to stworzono dla niego, by go w swoim czasie komuna nie wykończyła. Miewa się teraz nieźle - jak przystało człowiekowi, który (jak to on sam mówi) jest ,,na ty'' z trzema byłymi Prezydentami Rzeczpospolitej, ale oweż znajomości w swoim czasie kosztowały go sporo; przez parę lat przechowywano go w pokoikach z zamaskowanym wejściem itp.
Gdy pisaliśmy tę kpinkę, Jan pracował w PAN-ie; był jednymi z najbystrzejszych ludzi od podstaw matematyki (logika matematyczna, teoria modeli itd.) ale i w klasycznej, (przepraszam za wyrażenie) ,,czystej'' matematyce bardzo kompetentny - wydaje mi się, że napisał podręcznik z funkcji analitycznych, jednej z delikatniejszych teorii z poziomu uniwersyteckiego. Zawsze był zbyt szeroki na wtłamszenie się w jakąś wyspecjalizowaną teorię - przekonał Czesława Rylla-Nardzewskiego (legendę naszego otoczenia), że chce robić doktorat z filozofii matematyki - i w istocie uczynił to.
Jerzy Kocik - człek od rysunków - był przez rok moim uczniem (gdy przez rok poduczałem czegoś tam z rozszerzonego programu matematyki w jakimś wałbrzyskim liceum), później - moim przyjacielem, kompanem od duetów gitarowych, studentem na jednym czy dwóch wykładach (studiował fizykę, ale doktorat zrobił z matematyki) - a teraz pęta się po uniwersytetach amerykańskich (ostatnio, po Carbondale, Illinois, wybył do Urbana-Champain, znanego Ci zapewne z gophera). Pisze opowiadanka, robi dobrą matematykę i filozofię, świetnie rysuje. Zdaje się, że - odmiennie ode mnie - kontynuuje swój rozwój gitarowy.
Co do mnie to nigdy nie miałem większych wątpliwości co do wartości mej głowy (to znaczy za wyjątkiem momentów gdy próbuję zrozumieć coś z matematyki, bo wówczas depresja i przekonanie o własnym bezdennym kretyństwie stanowią naturalnie część składową działalności zawodowej ) - ale przy okazji tego opowiadanka odkryłem, że bynajmniej nie istniała na ten temat jakakolwiek jednomyślność. Otóż miałem ci ja jakiegoś studenta, który mi zużywał 95% czasu przeznaczanego na jego grupę. No , bo wiesz zapewne, że z zasady 5% najgorszych studentów monopolizuje 95% wysiłku i czasu wykładowcy - a ten młody człowiek sam sobą stanowił 10% najgorszych studentów - i pomimo mej słabej pamięci do twarzy obraz jego oblicza trzymał mi się w głowie, bo był wręcz archetypem tępoty i ogólnej Gombrowiczowej niemożebności. No więc gdy historyjka zaczęła krążyć nieco po środowisku usłyszałem od kogoś, kto był przyjacielem owego młodego człowieka, że kopia historyjki dotarła doń, spodobała mu się - i zdziwiła go, bo on nigdy nie myślał, że ktoś tak głupi jak ja mógł coś tak fajnego napisać.
Próbowaliśmy wydusić publikację tego (przy zastraszonym odżegnywaniu się sporej ilości ludzi z otoczenia) - posłaliśmy to do paru miejsc, z których ostatnim były Problemy (czy jeszcze istnieją?) - i redaktorzy nie chcieli nawet oficjalnie potwierdzić otrzymania tekstu, poprzez osobiste kontakty przekazali nam, że o drukowaniu tego to nie mogą nawet pomyśleć. No to fajnie - tak już to zostało.
Wiem, że sprawiło by to dużo lepsze wrażenie gdyby było przepisane
w LaTeX-u i z wykresami sporządzonymi przez GNUplot - ale przy
chronicznym braku chronu ... przepraszam, przy czasowym braku czasu... nie,
jakim tam czasowy, przecież on wieczny, no wiesz, chodzi mi o to, co Wy
na Śląsku mówicie ,,verfluchtene ewige Zeitnot'' - no to po prostu nie ma
jak i kiedy. I po co. I cześć. Aha, wróć dwa słowa - przed
,,cześcią'' - poproszę Cię, byś skserował kopię dla mojego siostrzeńca,
który strasznie to
skrytykuje,2)
bo on jest z ugrupowania
,,O-co-tu-chodzi? bo-my-przeciwko'', ale jako siostrzeniec zasługuje na
prawo do sprzeciwiania się moim pisankom.