Bawił mnie ongiś pomysł, by napisać opowiadanko, ani długie, ani krótkie,
tak na 10 stron i poprzedzić je dedykacją dla wszystkich osób, który
wpłynęły w jakiś sposób na mój rozwój.
1) Dedykacja miałaby 190
stron, bo wyliczyłbym wszystkie postacie, dobre i złe, znane mi osobiście
czy też nie, z współczesności czy z zamierzchłej przeszłości,
z rzeczywistości czy ze świata literatury, które pojawiły się w moim życiu.
Zmieściłoby się koło 20 tysięcy osób, co z grubsza opisywałoby moje
zadłużenia umysłowe.
Różnica między Markiem a mną jest ta, że ja miałem pomysł, a on miał pomysł
i go
zrealizował. I parę podanych przez
niego imion pojawiłoby się na mojej liście.
Nu, ładno, parień
Dzięki Tobie mogę w dalszym ciągu żyć bez
realizowania pomysłu, bo już jest zrealizowany. Przejdźmy do następnego
projektu, który żyje jedynie w mej głowie.
1)
Tak, kochanieńki, o Tobie też bym nie zapomniał.
Dobre uczynki
Kiedyś tam robiłem rachunek dobrych i złych uczynków z mego życia (mówię o
bzdurkach, bo te
naprawdę złe uczynki wciepuje się tak głęboko
w podświadomość, że w praktyce można powiedzieć, iż one nie istnieją)
i rozbawiło mnie odkrycie, że zawsze dobrze wychodziłem na tym że zrobiłem
coś dobrego albo zaniechałem zrobienia czegoś złego tyle że to dobre
wychodzenie miało aspekty zupełnie przeze mnie nieprzewidywane.
Dwa przykłady dla wyjaśnienia. Gdy miałem z 12 lat ujrzałem w sąsiedztwie
jakieś dwie panie co się borykały z jakąś ciężką walizą. Jako że byłem
napełniony ideałami z Sienkiewicza i Londona, zbliżyłem się i zaoferowałem
pomoc. Gdzieś 500m dalej postawiłem walizę przy jakiejś bramie, gdzie te
panie wchodziły i już odchodziłem niesłychanie dumny z siebie, że ta waliza
nie zmogła mnie i mogę udać się na wyprawy arktyczne, gdy jedna z pań
zaoferowała mi jakiś banknot. Wygłosiłem jakąś krótką i szlachetną mowę na
temat ludzi, co powinni sobie pomagać i że to nie dla pieniędzy i odszedłem
jeszcze dumniejszy z siebie, prawie fluktuując jak balon.
No i gdzie tu ta moja nagroda za dobre zachowanie się, skoro banknot
został u owej pani? Ano, rzecz w tym, że te panie być może już nie bawią na
tym świecie a ja do dziś pamiętam, że komuś kiedyś tam pomogłem, co
poprawia mi do dziś moją globalną auto-wycenę.
Drugi wypadek był przyniósł mi korzyści bardziej doraźne. Bodaj
w dziesiątej klasie, po 6 miesiącach ćwiczeń kulturystycznych, czułem się
dość pewny siebie w stosunkach z różnymi kolegami awanturnikami
i zabijakami. Gdy jeden z nich coś mi tam dojadł postanowiłem ustawić go
na swoim miejscu, ale że musiałem gonić do domu, postanowiłem obić go
następnego dnia. Ale wieczorem przemyślałem sprawę i uznałem, że
z moimi nowymi mięśniowymi możliwościami było by nieuczciwe masakrowanie
chłopaka. Postanowiłem wybaczyć mu i następnego dnia zaproponowałem mu
jakiś godny układ o częściowej przyjaźni i współpracy, który on chętnie
przyjął.
A po jeszcze jednym dniu usłyszałem w radio, że ten mój kolega, który
w tajemnicy przed wszystkimi ćwiczył w jakimś klubie boks, właśnie poprzedniej
nocy wygrał wojewódzkie mistrzostwa juniorów w jakiejś niewielkiej wadze.
Oczywiście to nie rozwiązywało wszystkiego, bo oprócz owej kulturystyki
ja też ćwiczyłem sobie w ukryciu jakieś mało pokojowe sporciki, ale
z pewnością przykładowe ukaranie awanturnika było by dużo bardziej
skomplikowane niż mi się to na początku mogło wydawać.
Pochwała zapóźnienia
Floripa, 2/VI/02
W artykule z wczorajszej Rzeczpospolitej
Czego
chciałbym się dowiedzieć z teczek bezpieki warszawski historyk
Marcin Kula rozmyśla o zawartości archiwów tajnej policji PRL. Seria
jego pytań co było i jak było przywodzi mnie do oczywistej
refleksji: mając tak wiele danych nigdy nie dowiemy się większości
rzeczy. Potop nijakości. Trzeba by setek sprawnych, dobrze wykształconych
i uczciwych historyków pracujących przez lata, by dokonać analizy a potem
syntezy. Badania kosztują. Ubogie społeczeństwa nie płacą, by zaspokoić
ciekawość, szczególnie, że z czasem
zmniejszały się nienawiść i
dystans w stosunku do policji politycznej jak w ogóle per saldo malała
nienawiść do PZPR. Nie ma motywacji ekonomicznej, zanikła
motywacja uczuciowa.
Więc jeśli on, profesor Uniwersytetu, ze sławnym nazwiskiem, z kontaktami
i z dostępem do materiałów, może jedynie zasygnalizować:
Chętnie dowiedziałbym się
to co może uczynić
normalny obywatel? Forrest Gump zasyła pozdrowienia.
Chyba tylko prosić: nie palcie. Nie wywalajcie na makulaturę. Przyjdą
lepsze skanery, pojawi się fundusz na badania. To może potrwać, ale
ważne, by zachować szansę na dostanie odpowiedzi. Dowiemy się kiedyś
nie brzmi dobrze, ale nigdy się nie dowiemy brzmi tragicznie.
I złowrogo. Kraj rozkochany w stawianiu pomników dla swej minionej
świetności powinien znaleźć dobrą wolę i uczciwość dla zachowania
pomnika swojej niczemności i niegodziwości.
Jedna z końcowych uwag prof.Kuli przypomniała mi rozmowę
z lat 70-tych z pewnym studentem wrocławskiej zaocznej matematyki.
Owa uwaga to westnienie ulgi, do którego wszyscy mogliśmy przyłączyć
się:
Niedobrze się robi na myśl, jak wyglądałby nasz los, gdyby
komputery pojawiły się wcześniej. Już co najmniej drugi raz człowiek
mógł być szczęśliwy, że wynalazek się opóźnił. Za pierwszym razem
było to spóźnienie bomby atomowej. Co do bomby atomowej to
podejrzewam, że i tak pojawiła się o wiele wieków za wcześnie, ale
wyobrazić sobie skomputerowanego Jagodę, Berię czy Bermana to zaiste
zły sen.
Ów student był milicjantem. Zazwyczaj był uprzejmy lecz małomówny.
Był niezgorszym studentem, ale wiedział, że jako milicjant mógłby
usłyszeć w naszym środowisku wiele rzeczy nieco niestrawnych dla
niego i wolał nie otwierać flanki na ataki matematyków o niewyparzonych
gębach. Ale pewnego dnia pojawił się widocznie znużony i zażenowany
swoim opóźnieniem. Był dość rozmowny. Natychmiast wczułem się w jego
stan gdy pewnego razu spędziłem dwie kolejne noce bez chwili snu,
trzeciego dnia nie kontrolowałem mojego języka. File in, file out
określiłbym to dzisiaj. W istocie, z niedospania był na granicy
wytrzymałości. Podejrzewam, że utrzymywał się na powierzchni dzięki
narkotykom, które u nich nazywano lekarstwami. Problem był
z wampirem gdzieś spod Katowic czy Gliwic. Unikał śledzącej
go milicji tak sprawnie, że zaczęto podejrzewać, że to ktoś
z wewnątrz był sprawcą owej serii gwałtów i mordów. (Jeśli dobrze
pamiętam, złapany w końcu sprawca był lekarzem sądowym.) Nie ufając
górnośląskiej milicji ściągano zewsząd posiłki z Opola, z Wrocławia
ale po nocnych wachtach ci ludzie wracali do normalnej pracy. Co
się naspali w pociągu to było ich odpoczynkiem.
Posadziłem go w fotelu, podsunąłem szklankę z kawą i słuchałem.
Wiele z tego zapamiętałem do dziś, ale teraz chcę odtworzyć co
mówił o swoich studiach. Posłano go na matematykę, by poszedł po drugim
roku na sekcję informatyczną. Konieczność skomputeryzowania zasobów
ich informacji była oczywista i człowiek z bezradnością zwierzał się:
no niech pan powie, co my możemy zrobić jeśli mamy rozsiane po Kraju
16 milionów fiszek bez jakiejkolwiek organizacji ich zawartości?
Komputery były ich nadzieją.
Po rozmowie poczułem się znacznie lepiej, wiedziałem, że nigdy nie skupią
w jednej teczce tych rozrzuconych w czasie i przestrzeni notatek o mnie,
gryzmolonych w milicyjnych zeszytach. Rozumiałem ból mego rozmówcy, ale
rozumiałem bez współczucia.
Zabawne. 16 milionów fiszek. Małe piwo. Przecież 100 lat
National Geographic wtłamsili w parę DVD. Z dyskiem na 40 Gb
mógłbym podjąć się obróbki ćwierci tych zasobów pod Linuxem. Ale
stanowczo wolę patrzeć na pliki z liczbami pseudo-pierwszymi Lucasa.
Przynajmniej nie doprowadzają do depresji i zwątpienia w charakter bliźnich.
Kapitał, ja i wielomiany
Mając szesnaście lat przeczytałem cały pierwszy tom
Kapitału i uznałem się za komunistę. Gdy miałem szesnaście
i pół zaczęło mi wydawać się dziwne, że wszystkie wzorki
stamtąd były (mówiąc moim dzisiejszym językiem) linearne. A że
to mniej-więcej wtedy używając płyt i BBC nauczyłem się porządnego
angielskiego i zacząłem słuchać mnóstwa rzeczy po angielsku (które
oczywiście nie były
zagłuszane
1)
i coraz lepiej składało mi się
do kupy to, co słyszałem w najróżniejszych miejscach, no to
zacząłem lekko zmieniać poglądy. Nie byłem wówczas nic a nic
naiwny i nawet dość sensownie wyobrażałem sobie jak wyglądały
złe strony Zachodu (choć dziś jest mi bardziej jasnym, że strach
przed bezrobociem może rozwalić psychicznie nawet dużych i silnych
ludzi; nigdy mi ono nie zagroziło, ale widzę jak to działa...).
Moja filozofia sformułowana przed dojściem do osiemnastki
daje się wybronić i dziś. Utrzymywałem, że robić co się chce nie da się
nigdzie, tak z powodu praw fizyki jak i praw społecznych; mówić co się chce
to się daje w niewielu miejscach na świecie głównie w świecie
anglosaskim i skandynawskim, ale i tam nie każdemu i nie do przesady;
ale jeśli w jakimś miejscu nie może się myśleć co się chce, dla siebie
samego, na własny użytek bo kacapy próbują ci wejść do twojego mózgu
to lepiej wybywać stamtąd jak najszybciej.
A co do tych zależności proporcjonalnych i odwrotnie proporcjonalnych
u Marksa, to kończąc matematykę wyczytałem gdzieś
jak to było
2:
biedactwo z Karolka, nigdy nie zdołał pojąć procesu przejścia
do granicy, więc nawet wielomiany drugiego stopnia musiały mu się
widzieć zdrowo podejrzanymi...
...zagłuszane 1)
W tzw. komunizmie istniał pewien dziwny rytuał
zagłuszania i historycy nie dochodzą do zgody co do
jego sensu i celu ; rozpowszechniona teoria utrzymuje, że
zagłuszanie pruskiego i amerykańskiego gadania skłaniało posiadaczy
odbiorników radiofonicznych do czynnego oddawania się muzyce i szachom.
...jak to było 2):
Jeśli dobrze pamiętam, to Dür przypisywał Marksowi wyznania
na ten temat w listach do Fryderyka Engelsa jako wstawki między
kolejnymi prośbami o pomoc finansową. Nie sprawdziłem tego, jakoś
mi dziś niesporo do czytania Marksa, Engelsa czy Düra...