Kilka fragmentów tych wspomnień szczególnie mnie zafascynowało – stendhalowski opis błąkających się po polskich drogach we wrześniu 1939 roku tłumów ludzi a także unikalny, jak sądzę, opis współtowarzyszy czekających na śmierć w żydowskiej i cygańskiej celi na Pawiaku, z której cudem wypuszczono Hartmana na wolność. I całe mnóstwo celnych drobnych uwag i obserwacji – że „słowo ‘chleb’ znaczy to samo od Marienbadu do Władywostoku, a wymawia się je najczęściej, gdy desygnatu brak”; piosenka o Moskwie, śpiewana często przez Armię Czerwoną na ulicach Lwowa, którą, pisze Hartman, „usłyszałem kiedyś nagle w śródmieściu Warszawy w 1943 roku i myślałem, że śnię. To szedł oddział własowców”; czy wreszcie parę zdań wyjętych jakby ze strofy dobrego wiersza, zapisanych przed powrotem do Polski z zagranicy gdzie Autor znalazł się przypadkowo w chwili ogłoszenia stanu wojennego: „Trzeba będzie żyć ze znakiem nieprzejednania, ale i razem z tymi, którzy głosić będą pokorę udając, że tak im dyktuje rozum. Będą ustawy wbrew prawu, przepisy przeczące ustawom, rozkazy ślepe na przepisy i ślepi tych rozkazów wykonawcy. Surmy i głośny patos głuszyć będą płacz, przekleństwo i krzyk.”
Profesor Stanisław Hartman należał do pokolenia, które pisywało listy. Myślę, że czytelnicy tych wspomnień z wielką radością wzięliby do ręki tom, w którym spuściznę epistolograficzną Profesora udałoby się zebrać Jego przyjaciołom.Jan T. Gross